Plac Viarme w Nantes to dzisiaj właściwie duży parking. Między kołami samochodów z trudem da się wypatrzyć kamienną płytę bez napisów. Tu tutaj 29 marca 1796 r. rozstrzelano François de Charette’a, przywódcę rojalistycznego powstania i niekoronowanego króla dwóch niepokornych francuskich prowincji, Wandei oraz Bretanii. Pamięć o nim ożywia film, który właśnie wszedł na ekrany polskich kin.
Wierny i przystojny
Gdy przed rokiem odbyła się jego francuska premiera, w Paryżu aż zawrzało (recepcję filmu opisywaliśmy w „Przewodniku” w numerze 11/2023). Francja, a przynajmniej Francja głównego nurtu, to kraj aż do bólu mieszczański i lewicowy, tymczasem Wandea. Zwycięstwo albo śmierć jest apoteozą wszystkiego, co temu nurtowi przeciwne. Mamy tu biały jak burbońska lilia obraz wierności wobec króla i dynastii, a przede wszystkim – wierności wobec Chrystusa i Jego Kościoła. W dodatku spersonifikowany w postaci przystojnego mężczyzny aktor Hugo Becker jest chętnie oglądany przez młode Francuzki. A to już kamień obrazy dla postępowo-feministycznego Paryża.
Kim był tytułowy bohater? To szlachcic i oficer francuskiej marynarki, który zanim jeszcze odznaczył się w walkach z piratami na Morzu Śródziemnym, zapuszczał się na statkach handlowych także w nasze strony, nad Bałtyk. Na morzu czuł się jak ryba w wodzie, dlatego gdy miejscowi chłopi, zwani szuanami (od francuskiego słowa chouette, czyli puszczyk), poprosili go o przewodzenie insurekcji, początkowo odmówił, gdyż – jak twierdził – nie potrafi walczyć na lądzie. W obliczu popełnianych przez rewolucję okrucieństw zmienił jednak zdanie i podobnie jak nasi generałowie powstania listopadowego w końcu przystąpił do buntu. Jeśli dojrzały mężczyzna podejmuje taką „spóźnioną” decyzję, z reguły jest ona poważna. Charette dotrzymał też słowa, danego samemu sobie na początku walki: przysiągł wtedy, że zwycięży albo polegnie.
Walczył do końca
Szuaneria zaczęła się 10 marca 1793 r. w miasteczku Saint-Florent-le-Vieil nad Loarą, gdy tamtejsi poborowi rozpędzili komisję poborową, mającą dostarczyć mięsa armatniego molochowi rewolucji. Dwa dni później młody zakrystian z sąsiedniej wsi skrzyknął chłopów, którzy z kosami i widłami ruszyli bronić starego porządku przed paryskimi jakobinami, godzącymi w ich wiarę i prześladującymi ich księży. Zakrystian nazywał się Jacques Cathelineau i do dzisiaj potocznie nazywa się go w okolicy „świętym”, jako że odznaczał się pobożnością. Jego szuani bez trudu zajęli niebronione Angers, natomiast powinęła im się noga pod Nantes, historyczną stolicą Bretanii. Cathelineau, prowadząc swoich ludzi na miejskie mury, został postrzelony z okna budynku przy placu Viarme (tego samego, na którym później stracono Charette’a) i niebawem zmarł. Pozbawieni dowódcy powstańcy odstąpili od miasta.
Szuani zdali sobie sprawę, że bez profesjonalnego dowódcy nie zdołają pokonać armii, która w owym czasie zwyciężała na frontach najważniejszych europejskich wojen. Stąd wziął się awans Charette’a na przywódcę insurekcji. Wódz nie zawiódł swoich ludzi. Przez całe dwa lata, siłami tej chłopskiej partyzantki, potrafił odpierać kolejne ataki regularnych wojsk, które przysyłał tu Paryż dla spacyfikowania Wandei i Bretanii. Stolica w końcu zaproponowała mu rozejm, na co Charette przystał. Czy było to obiecane „zwycięstwo”? Nie do końca, ale naczelnik – przynajmniej tak pokazano to na filmie – liczył, że władze przekażą mu następcę tronu, najmłodsze dziecko zgilotynowanych Ludwika XVI i Marii Antoniny. Tymczasem mały Ludwik XVII, oddany przez jakobinów „na wychowanie” w ręce szewca-pijaka, głodzony i maltretowany, zmarł. Gdy Charette się o tym dowiedział, zerwał rozejm i wrócił na pole walki.
Nieuchwytny, nadal zadawał kąśliwe uderzenia „piekielnym kolumnom” wojsk republikańskich, które mimo prawdziwego ludobójstwa, jakiego dopuszczały się w Wandei – mordowano wszystko, co się rusza, i palono wszystko, co dało się spalić – nie potrafiły zgiąć karków ludziom tej krainy. Partyzanci, ukryci za gęstą zasłoną okalających drogi żywopłotów, zwanych bocages, skutecznie niszczyli co mniejsze i nieznające terenu oddziały „niebieskich”, jak mówiono na żołnierzy.
Biała francuska emigracja, stacjonująca głównie w Londynie, w końcu doceniła postawę Charette’a, który został mianowany generałem i naczelnym dowódcą Królewskiej Armii. Emigranci próbowali też desantu u wybrzeży Bretanii, ale ten spotkał się ze zdecydowanym oporem wojsk republiki. Film chyba trochę niesprawiedliwie obchodzi się z „białymi”, pokazując ich jako tchórzy, którzy opuścili generała w największej potrzebie. W rzeczywistości, wobec miażdżącej przewagi przeciwnika, nie mogli mu skutecznie pomóc. Dość powiedzieć, że walczył do końca, z topniejącą garstką towarzyszy – aż ujęto go w lasku na południe od Loary. Bronił się, dopóki go nie raniono. Jak zginął – już wiemy.
Jesteśmy młodzieżą świata
Reżyserzy Paul Mignot i Vincent Mottez zrobili dobrą robotę i potwierdza to piszący te słowa, który rok temu nie miał jeszcze możliwości obejrzenia filmu. Tu chciałbym zwrócić uwagę na dwa momenty, różne w wymowie, ale podobnie mocne robiące wrażenie.
W pierwszym z nich tytułowy bohater żegna się z Marią Adelajdą de La Rochefoucauld, jedną z amazonek Charette’a (tak, u jego boku walczyły też kobiety), która niebawem bohatersko zginęła w potyczce z „niebieskimi”. Każdy, kto oglądał Drużynę Pierścienia, od razu skojarzy ją ze sceną na moście w Rivendell, w której Arwena przekazuje Aragornowi elficki amulet. Tu nie ma mowy o przypadku, obaj reżyserzy celowo nawiązują, poprzez film Petera Jacksona, do mitologii Tolkiena.
Druga scena, choć nie tak efektowna, daje do myślenia. Charette rozmawia z jednym z podkomendnych, który zaczyna wątpić w sens dalszej walki. Wydaje mu się, że nowe wartości, reprezentowane przez przeciwników, nieuchronnie zapanują nad światem. „Ale one wcale nie są nowe” – replikuje Charette. „To my jesteśmy młodzi. Jesteśmy młodzieżą świata”.
Wątpię, by naprawdę powiedział to nasz historyczny bohater. To raczej panowie Mottez (także autor scenariusza) oraz Mignot włożyli mu w usta słowa, jakie w obecnej francuskiej rzeczywistości nie mogą nie działać elektryzująco. Bo przecież tam od dawna wszystko, co lewicowe, jest z definicji „postępem”, a wszystko inne – „zacofaniem”. Replika Charette’a, w istocie skierowana przecież nie do filmowego rozmówcy, lecz do współczesnego widza, kompletnie burzy ten zastarzały schemat.
Ta inna Francja bynajmniej nie umarła, choć nie jest na pierwszy rzut oka widoczna. W Saint-Florent-le-Vieil trzeba się trochę natrudzić, zanim odnajdzie się nadal czynną kaplicę, w której z honorami pochowano Jacques’a Cathelineau. W Nantes, obok parkingu, tuż przy ścianie narożnej kamienicy postawiono kamienny krzyż, upamiętniający męczeństwo François de Charette’a. A kilkaset kroków dalej, na kolejnym dużym placu, spogląda z białej kolumny na miasto postać króla Ludwika XVI. Tak, tego zgilotynowanego przez Pierwszą Republikę. We francuskim krajobrazie to rzadkość – ale jeśli tylko ktoś umie szukać, takich akcentów znajdzie znacznie więcej.
---
Wandea. Zwycięstwo albo śmierć
reż. Paul Mignot, Vincent Mottez
Francja 2022