Logo Przewdonik Katolicki

Policzek dla prezydenta

Jacek Borkowicz
Prezydent Francji Emmanuel Macron, w towarzystwie przywódców Niemiec i Włoch, odwiedził Ukrainę 16 czerwca, tuż przed drugą turą wyborów parlamentarnych fot. Jakub Kaminski/East News

We Francji, w dłuższej perspektywie, wygra to ugrupowanie, które zapewni swoim obywatelom rozsądne rozwiązanie problemu udziału tego kraju w nowym, powojennym układzie europejskim.

Po ważnych wyborach parlamentarnych w czołowym kraju Europy komentator powinien określić, w jakim kierunku ten kraj teraz zmierza. Tymczasem oceniając to, co zaszło w niedzielę 19 czerwca we Francji, niczego podobnego powiedzieć nie można, nie tracąc przy tym zdolności do odpowiedzialnej oceny. Jedno jest pewne: ugrupowanie rządzące poniosło relatywną klęskę. Ale czy oznacza to dryfowanie Francji w prawo, czy też jeszcze bardziej w lewo – nie wiadomo; obie spekulacje są równie uprawnione.

Rzut na taśmę przerażonych
Wyniki opublikowane bezpośrednio po zakończeniu elekcji, nieoficjalne lecz precyzyjne, ukazują mocno osłabioną popularność koalicji „Ensemble!” (Razem), reprezentowanej przez prezydenta Emmanuela Macrona: uzyskała ona zaledwie 245 mandatów poselskich w Zgromadzeniu Narodowym. Niższa izba francuskiego parlamentu liczy sobie 577 miejsc, zaś według konstytucji, by rządzić bez koalicjanta, potrzeba tam wsparcia bezwzględnej większości deputowanych. Jak łatwo policzyć, do uzyskania tego wyniku brakuje „Ensemble!” aż 44 foteli. Promacronowska frakcja będzie zatem musiała zrezygnować z pielęgnowanych dotąd marzeń o zachowaniu „stabilnej większości” i próbować dogadać się z innym, silnym ugrupowaniem.
Takim silnym ugrupowaniem jest lewicowa koalicja NUPES, która w parlamencie zdobyła 131 miejsc, co daje jej drugie miejsce w Zgromadzeniu Narodowym. Wymieniona nazwa to skrót od Nowej Ludowej Unii Ekologicznej i Społecznej, ugrupowania zawiązanego całkiem niedawno, bo dopiero 1 maja tego roku. Mieszczą się w nim w zasadzie wszyscy, dla których Francja Macrona jest zbyt burżuazyjna oraz zbyt prawicowa. Lewicowe pustosłowie nazewnictwa idzie tu jednak w parze z nieokreślonym lub mało realnym programem politycznym. Dość powiedzieć że największym, jak dotąd, osiągnięciem tej frakcji był pomysł, by elektrownie atomowe na ogarniętej wojną Ukrainie, i to po obu stronach frontu, zajęły oddziały „sił pokojowych” ONZ.
Enfant terrible, a jednocześnie największym zwycięzcą tych wyborów (89 miejsc, rekordowy wynik) okazało się jednak, i to zgodnie z przewidywaniami, Zjednoczenie Narodowe (RN) kierowane przez Marine Le Pen. Media głównego nurtu nieodmiennie określają je jako „skrajnie prawicowe”, co we francuskiej narracji politycznej oznacza każdego, kto nie posługuje się dominującym językiem politycznej poprawności. Tutaj jednak Francuzi mają nieco racji, albowiem do popularności RN przyczyniła się właśnie polityczna polaryzacja oraz antyrządowy radykalizm. Pani Le Pen już wiosną tego roku osiągnęła względny sukces, stając się w praktyce główną kontrkandydatką Macrona w wyborach prezydenckich. Jeśli wtedy nie wygrała, to tylko dzięki mobilizacji francuskiej opinii przeciw przerażającej wizji rządzących krajem „skrajnych nacjonalistów”. Można powiedzieć, że właśnie dzięki strachowi Francuzów przed panią Le Pen Macron, pierwszy prezydent od ponad 20 lat, został wybrany na drugą kadencję. Było to jednak zwycięstwo bliższe obrazowi „rzutu na taśmę”. Obecny wynik parlamentarny tylko umacnia pozycję Marine Le Pen.

Nie początek, lecz koniec
Francuskie media dość zgodnie uznały wynik wyborów za „policzek dla Macrona” i ogłosiły z pesymizmem, że Francja staje się odtąd „krajem niezarządzalnym”. Z równą siłą wybrzmiewa tu jednak obawa przez „skrajną lewicą”, której przedstawiciele „stają teraz u bram”. Chodzi oczywiście o NUPES, w której, obok lewicowych socjalistów, dużą rolę odgrywają też komuniści oraz radykalnej maści ugrupowania lewackie. A Francuzi, wbrew opinii o nich panującej w Polsce, podobnie silnie obawiają się „skrajności” z lewej, jak i z prawej strony politycznej sceny.
Dlatego mało realny jest scenariusz koalicji „Ensemble!” oraz NUPES, choć tylko ona, przynajmniej pod względem matematyki, gwarantowałaby Francuzom dalsze trwanie w modelu „stabilnej większości”. Bardziej prawdopodobnym rozwiązaniem będzie sojusz „Ensemble!” z „Republikanami”, partią umiarkowanej prawicy, której liderka, Valerie Pecresse, przed drugą turą wyborów prezydenckich wezwała swoich wyborców do głosowania na Macrona. Ten sojusz nie będzie jednak dawał rządzącemu obozowi takiej siły, jakiej oczekiwać by można po ambicjach ugrupowania prezydenckiego, które promacronowskie elity zapowiadały ongiś jako „początek nowej Francji”. Tymczasem wszystko na to wskazuje, że rządy Macrona – by powtórzyć opinię sformułowaną ongiś przez panią Le Pen – są tylko schyłkiem starego modelu, w jakim krajem tym rządziło mieszczaństwo, konserwatywne w poczynaniach, lecz „postępowe” we frazeologii.

Ukraiński papierek lakmusowy
O tym, kto będzie wytyczał polityczny kurs nowej Francji, zadecydują wyniki wojny na Ukrainie. I nie chodzi tutaj o jakąś szczególną uwagę, jaką Francuzi mieliby tej wojnie poświęcać; konflikt nad Dnieprem jest dla nich, jak dotąd, wydarzeniem marginalnym. Rzecz w tym, że nowa rzeczywistość w tym regionie, taka czy inna, stworzy zupełnie nowy układ geopolityczny w Europie, a przez to wymusi na głównych europejskich graczach nową politykę, także na użytek wewnętrzny – to znaczy stosunku do własnych obywateli.
Z polskiej perspektywy, jak dotąd, nie było we Francji liczącego się ugrupowania, które by w tym konflikcie jednoznacznie popierało Ukrainę. Poparcie ze strony obozu Macrona ogranicza i ograniczać będzie wyimaginowana obawa przed „upokorzeniem Putina” czy też „zmiażdżeniem Rosji”, co rzekomo miałoby zakłócić perspektywę pokoju. Z kolei Marine Le Pen zawsze otwarcie stawiała na Rosję: w grudniu ubiegłego roku, w wywiadzie dla polskiego dziennika „Rzeczpospolita”, deklarując że do sfery rosyjskich wpływów należy i należeć powinna Ukraina. Po wybuchu wojny niewiele się to zmieniło, poza rytualnymi potępieniami najbardziej rażących aktów rosyjskich zbrodni wojennych, liderka RN w zasadzie obstaje za swoimi wcześniejszymi poglądami. Ludzi z NUPES bardziej obchodzi poziom „śladu węglowego” niż los mieszkańców Mariupola i Chersonia. Nawet Eric Zemmour, niezależny prawicowy kontrkandydat Macrona w wyborach prezydenckich, choć po 24 lutego zachował się przyzwoicie, jednoznacznie potępiając rosyjskiego agresora, jest politykiem prorosyjskim, jak właściwie wszyscy francuscy reprezentanci prawej strony politycznego spektrum.
Opór i determinacja Ukraińców są jednak czynnikami, które – wbrew syndromowi „zmęczenia tą wojną” – stopniowo działać będą na rzecz rewizji rozpowszechnionych w społeczeństwie stereotypów, mówiących o wasalnym statusie rzekomo sezonowego ukraińskiego państwa. Dlatego prawdopodobnie coraz częściej zdarzać się będą sytuacje, w których czołowe francuskie ugrupowania wykonywać będą różnorakie gesty na rzecz Ukrainy – po to tylko, by zdobyć sympatię elektoratu.
Takim gestem była już chociażby wizyta w Kijowie 16 czerwca przywódców Francji, Włoch, Niemiec i Rumunii, podczas której liderzy czołowych państw Zachodu zadeklarowali swoje poparcie dla kandydatur do Unii Europejskiej Ukrainy oraz Mołdawii. Jeśli chodzi o trzy pierwsze z wymienionych krajów (delegację rumuńską dołączono raczej „dla przyzwoitości” niż dla jej realnych wpływów), wszyscy ich przywódcy byli dotąd oskarżani o koniunkturalizm i zbyt małe poparcie strony napadniętej. Teraz to się zmienia, właśnie pod wpływem opinii publicznej, której trudno jest uzasadnić, dla jakiego właściwie powodu akcesja Ukrainy do UE była dotąd tak uparcie odkładana w nieokreśloną przyszłość.
Macron, Scholz i Draghi odwiedzili – zaproszeni przez prezydenta Zełenskiego – miejsce masakry cywilów w podstołecznym Irpieniu. Takie wizyty zawsze robią wrażenie na ludziach, którzy nie zatracili poczucia przyzwoitości. A jeśli go nawet nie robią w stopniu dostatecznym, lepiej dla nich samych jest okazywać publicznie empatię dla krzywdzonych, nie zaś dla krzywdzicieli. Jeśli chodzi o Macrona, jego deklaracja poparcia dla niepodległej i integralnej terytorialnie Ukrainy była, poza wszystkim innym, gestem politycznego pragmatyzmu.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki