Pytanie „Dlaczego tyle mamy Matek Boskich” w uszach wielu zabrzmi banalnie. Odpowiedź zwykle pada równie banalna: Maryja jest jedna. Obrazy i rzeźby to tylko wizerunki, które w różnych miejscach różnie wyglądają, bo tworzone są przez ludzi o różnych wrażliwościach, potrzebach i różnym smaku estetycznym. Jeśli Maryja jest postacią znaną w wielu kulturach, a nie zachował się żaden Jej portret, podejrzane byłoby, gdyby ktoś przekonywał, że wyglądała właśnie tak. Skąd miałby to wiedzieć?
Problem jest jednak głębszy i nie chodzi w nim ani o to, że Jej prawdziwej twarzy nie znamy – ani o to, jak się czasem tłumaczy, że „dzieci chcą mieć dużo zdjęć swojej mamy”. Mnogość wizerunków Maryi zrodziła się z teologicznego przekonania, że to, kim Maryja jest w dziele zbawienia, jest po stokroć ważniejsze od tego, jaka była Ona sama. W chrześcijaństwie ważna jest funkcja Maryi, zadania, jakie miała do wypełnienia.
Maryja bez twarzy
Najstarsze wizerunki Maryi pochodzą z katakumb. Nie mają one jednak nic wspólnego z portretami, są raczej katechezą. O to i tylko o to chodziło w sztuce pierwszych chrześcijan: miała ona uczyć doktryny głoszonej przez Kościół. To dlatego wśród wszystkich znalezionych w katakumbach przedstawień Maryi najliczniejsze są niemal zupełnie z Nią dziś niekojarzone sceny epifanii (objawienia Pańskiego, czyli pokłonu trzech mędrców). Maryja zdecydowanie nie była tam główną bohaterką, Ona tylko ukazywała Jezusa, była Jego tronem. Można powiedzieć, że była namacalnym dowodem na to, że Jezus miał ludzkie ciało, że naprawdę stał się człowiekiem. Podobną rolę pełniła w scenach Bożego Narodzenia i zwiastowania.
Niektórzy próbują wysnuwać z owych malowideł jeszcze dalej idące wnioski. Twierdzą, że świadomym zamierzeniem starożytnych twórców był brak twarzy Maryi albo wręcz plama w Jej miejscu. Żadną miarą nie chodziło im bowiem o Maryję. To nie Ją chcieli malować. Nie mogła Ona odwracać uwagi od Chrystusa w tajemnicy wcielenia – choć bez Niej wcielenia by nie było. Dlatego właśnie przedstawiana była nie tylko dyskretnie, ale wręcz symbolicznie. Warto tu wspomnieć, dla uzupełnienia tego obrazu, jak wygląda chrześcijańskie wyznanie wiary. W żadnym Credo nie została ujęta „wiara w Maryję”. Wyznajemy wiarę w Jezusa, który „przyjął Ciało z Maryi Dziewicy” albo „narodził się z Maryi Panny”. To wszystko. Wierzymy w Jezusa, a Maryja jest ważną, z nieco inną rolą, ale jedynie uczestniczką tej historii. Jest odbiorcą, a nie autorką dzieła zbawienia, choć doskonale z nim współpracowała.
Dogmaty malowane
Wizerunki maryjne, które powstawały później, po okresie ikonoklazmu, miały już twarze. Twarze te jednak nadal nie miały żadnego wspólnego punktu odniesienia, nie były wzorowane na starszych przedstawieniach, bo takowych nie było. Pozostawały wizją autora. Nadal też najważniejsza była w nich teologia. To nie były po prostu „obrazy Maryi”, portrety historycznej kobiety. To były przedstawienia, wizje Maryi jako Bożej Rodzicielki, Maryi Niepokalanie Poczętej, z czasem również Maryi Zawsze Dziewicy i Maryi Wniebowziętej. Maryja, podobnie jak we wcześniejszych dziełach, nie była ich główną bohaterką: była wybraną i szczególną uczestniczką Bożej Tajemnicy.
To jest sedno maryjnych wizerunków. Jeśli są one prawidłowe, opowiadają bardziej o Bogu niż o samej Maryi. Kościół wyznacza tu zresztą jasne granice. Pobożność maryjna musi się mieścić w kulcie Trójcy Świętej – nie może go zastępować, zasłaniać, przerastać. Musi odwoływać się do Pisma Świętego. Musi koncentrować się na Chrystusie. Błędem nadmiernej pobożności maryjnej jest szukanie Jej samej i skupianie się na tych elementach Jej życia, które z tajemnicą Jezusa nie mają wiele wspólnego. To dlatego Kościół nie szuka i nie zgłębia apokryficznych i legendarnych opowieści o dzieciństwie Maryi, nie rozważa Jej nauki w Świątyni czy pracy przy tkaniu świątynnej zasłony. Są to ciekawostki, być może poszerzające wiedzę, ale w żaden sposób niebędące przedmiotem chrześcijańskiej pobożności – bo nie pokazują one relacji Maryi z Synem. Prawidłowe chrześcijańskie wizerunki Maryi oddają te treści, co do których mamy pewność wiary: treść czterech dogmatów maryjnych, pokazujących Jej nierozerwalną łączność z Chrystusem.
Ludzkie imiona
Z czasem i wzrostem pobożności pojawiały się imiona, nadane poszczególnym wizerunkom. Była Salus Populi Romani, czyli kopiowana na całym świecie Matka Boża Śnieżna, Ocalenie Ludu Rzymskiego. Jest Matka Boża Częstochowska i Ostrobramska, Licheńska i Maryja z Guadalupe. Te imiona przylgnęły nie tyle już do samej Maryi, ile do konkretnego obrazu, czczonego w tym a nie innym miejscu. Wizerunki nazywano od atrybutów, jakie się na nich pojawiały – stąd Matka Boża Różańcowa, Szkaplerzna czy Literacka. Nazywano je od specyficznych rysów obrazu – Maryją Uśmiechniętą, Tęskniącą, Brzemienną czy Cierpliwie Słuchającą. Nazywano je wreszcie od tego, czego lud w danym miejscu szczególnie od Maryi potrzebował: Ucieczką Grzeszników, Pocieszycielką, Królową Miłości. Żadne z tych imion nie jest jednak imieniem własnym Maryi. Te dodatkowe imiona nie mówią o Niej – mówią o człowieku. Trzeba to odróżniać, żeby rozumieć istotową jedność wszystkich przedstawień maryjnych. O Maryi mówią cztery niezmienne i nieprzesłanialne imiona: Bogurodzica Dziewica Niepokalanie Poczęta i Wniebowzięta. Cała reszta mówi o naszej miłości do Niej i naszej relacji z Jej wizerunkiem.
Tylko z Chrystusem
Jest w obrazach maryjnych jeszcze jeden ciekawy moment: to kwestia przedstawiania Maryi bez Syna. W jednym z żeńskich klasztorów opowiada się do dziś historię z czasów, gdy odbudowywał się on po wojnie, przyjmował więc grupę sióstr z Wilna. Wileńskie siostry nie lubiły modlić się przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej – zdecydowanie wolały Ostrobramską. Kiedy pozostałe pytały, skąd taka niechęć, miały usłyszeć, że z Ostrobramską można porozmawiać jak kobieta z kobietą – a u Częstochowskiej to zawsze Dzieciątko podsłuchuje.
Anegdota anegdotą, trudno jest też kwestionować prawidłowość czczonego od czterystu lat wizerunku. Mariolodzy coraz częściej zwracają jednak uwagę na to, żeby nie tworzyć już dziś takich obrazów, na których Maryja pozbawiona będzie Syna. Tym bardziej nie należy przerabiać dawnych wizerunków, wycinając z nich Jezusa – żeby na przykład na świętym obrazku mieściła się sama twarz Maryi. To może prowadzić do błędnego przekonania, że Ona sama w sobie jest kimś nadzwyczajnym, a w skrajnych przypadkach wręcz do Jej ubóstwienia. To dlatego wielu nieco problematyczny wydawać się będzie wizerunek Matki Bożej Fatimskiej, gdzie Maryja w żaden sposób nie odnosi się do Jezusa, ale sama jest główną bohaterką. To, co początkowo wydaje się „tylko obrazem”, z czasem, utrwalone, wpłynąć może na błędne rozumienie teologii. Tymczasem wszystko, kim Maryja jest, uzależnione jest od Jej zbawienia w Chrystusie. Cała moc, którą Ona wstawia się za nami, pochodzi od Chrystusa. Maryja ma sens tylko wtedy, gdy czytana jest z Chrystusem i w Chrystusie – bez Niego świat nigdy by o Niej nie usłyszał.
Widzieć w całości
Czy zatem dobrze jest, że mamy tak wiele różnych wizerunków? Tak – bo w ten sposób budujemy naszą opowieść o miłości człowieka do Boga, działającego w Maryi. Pod warunkiem jednakże, że z jednego, ulubionego wizerunku nie zrobimy swojej jedynej opowieści. Warto czytać maryjne obrazy, te bliższe nam i te dalsze, rozumiejąc je zawsze w kontekście całej tajemnicy zbawienia. Dopiero wtedy będziemy mieli szansę odkrywać zapisaną w nich prawdę o objawieniu: o spotkaniu Boga z człowiekiem, w którym to spotkaniu Maryja była pierwsza.