Kryzys kosztów życia rozlewa się na kolejne kraje. Także te, które jeszcze niedawno pokazywane były jako przykłady do naśladowania. Właściwie trudno wskazać już państwo wysoko lub średnio rozwinięte, które nie musi mierzyć się ze skutkami kryzysu energetycznego. Rządy ścigają się na uruchamianie pakietów pomocowych, których skala potrafi przyprawić o zawrót głowy. Powracający protekcjonizm prowadzi do rosnących napięć międzynarodowych, także w szeregach Zachodu. Sytuację ratuje niezwykle ciepła pogoda.
Przebudzenie pani Legarde
Według Eurostatu we wrześniu inflacja w strefie euro wyniosła 10 proc. i była najwyższa w historii. Najniższą zanotowano we Francji, jednak nawet nad Sekwaną ceny rosną w tempie ponad 6 proc. rocznie. Najlepsza sytuacja Francuzów nie jest przypadkowa. Francja jest stosunkowo najlepiej przygotowana do kryzysu energetycznego, gdyż większość prądu produkowana jest tam przez elektrownie jądrowe. Atom odpowiada tam za dwie trzecie produkcji energii elektrycznej. Nieźle jest jeszcze w Finlandii, gdzie wzrost cen sięgnął ponad 8 proc. Energetyka fińska także jest oparta na atomie oraz odnawialnych źródłach energii – wodzie i wietrze. W pozostałych państwach strefy euro inflacja oscyluje wokół 10 proc. lub ten poziom przebija. W Niemczech ceny wzrosły we wrześniu o 11 proc., a w Polsce o 16 proc. (siódmy wynik w UE). Najgorzej jest w krajach bałtyckich, gdzie rosną one już o niemal jedną czwartą rok do roku.
Europejski Bank Centralny postanowił więc wreszcie solidnie podnieść stopy procentowe. Od listopada stopa podstawowa wzrośnie o 75 pkt. bazowych, czyli do 2 proc. EBC musi mierzyć się z nie lada dylematem. Z jednej strony musi dbać o ekstremalnie wysoki dług publiczny państw Europy Południowej. Podniesienie stóp zwykle przekłada się na wzrost oprocentowania obligacji rządowych. Oszczędzający zaczynają lokować swoje pieniądze na bardziej atrakcyjnych depozytach bankowych, przez co rządy muszą im oferować wyższe odsetki. Problem w tym, że wyższe koszty obsługi długu mogą pogrążyć Włochy czy Hiszpanię. Z drugiej jednak strony EBC musi dbać o należące do strefy euro państwa Europy Środkowo-Wschodniej, w których sytuacja jest zupełnie odmienna. Problem zadłużenia jest tam niewielki, szczególnie w państwach bałtyckich, które pod tym względem należą wręcz do unijnych prymusów. Z powodu swojego położenia są jednak najbardziej narażone na rosnące ceny energii, a także inne koszty wojny – chociażby przyjęcie uchodźców. W ich przypadku EBC powinno podnosić stopy, żeby zahamować rosnące ceny.
W ostatnim czasie EBC zdecydowanie bardziej stawiał na pomoc Europie Południowej. Właśnie z tego powodu tak bardzo ociągał się z podnoszeniem stóp. Amerykański FED podniósł główną stopę procentową znacznie ostrzej, chociaż inflacja za oceanem nie tylko jest niższa niż w strefie euro (wyniosła we wrześniu 8 proc.), ale też powoli spada. Wiele jednak wskazuje na to, że EBC powoli zacznie przenosić akcenty i zacznie w większym stopniu dbać o inflację, a w mniejszym stopniu o dług Południa. – Inflacja nadal jest zdecydowanie zbyt wysoka i przez dłuższy czas będzie przekraczać docelowy poziom. Powodem wzrostu inflacji w ostatnich miesiącach były: gwałtowny wzrost cen energii i żywności, zatory podażowe i ożywienie popytu po pandemii. Nasza polityka pieniężna ma na celu zmniejszyć popyt i chronić przed ryzykiem wzrostu oczekiwań inflacyjnych – stwierdziła na konferencji prasowej szefowa EBC Christine Legarde.
Jest to tym bardziej prawdopodobne, że rosnące ceny zaczynają doskwierać także Europie Południowej. We Włoszech w październiku inflacja niespodziewanie skoczyła z 9 do 12 proc. Odpowiadały za to głównie nośniki energii, które zdrożały prawie o trzy czwarte. Nowy rząd Giorgii Meloni stoi więc przed nie lada wyzwaniem. Włosi oczekują rządowego wsparcia, a inwestorzy zmniejszania wydatków publicznych. Od początku roku oprocentowanie włoskich obligacji wzrosło czterokrotnie, więc pole do uruchamiania kolejnych programów osłonowych jest coraz węższe. Tymczasem według tamtejszej Konfederacji Handlu 120 tysiącom włoskich firm grozi upadłość z powodu rosnących kosztów. W tym czarnym scenariuszu pracę mogłoby utracić kilkaset tysięcy osób.
Coraz bardziej nierówna gra
Tego problemu nie mają Niemcy, którym inwestorzy pożyczają pieniądze chętnie i na bardzo nikły procent. Rząd Olafa Scholza wprawił Europę w osłupienie, gdy ogłosił plan pomocy dla przedsiębiorstw warty 200 mld euro. To kwota będąca zupełnie poza zasięgiem wszystkich państw UE, z Francją włącznie. W celu uruchomienia tych ogromnych pieniędzy Bundestag najpierw zawiesił tzw. hamulec zadłużenia, który ograniczał niemiecki deficyt budżetowy. Niemcy oficjalnie więc odrzucili swoją tradycyjną oszczędność, by zapewnić krajowym firmom hojne wsparcie. W ramach pakietu wprowadzone zostaną między innymi limity cen prądu i gazu do 80 proc. średniego zużycia wszystkich odbiorców końcowych, a więc także największych przedsiębiorstw. W Polsce limit ceny prądu obejmować będzie tylko mikro, małe i średnie przedsiębiorstwa. Dodatkowo firmy poszkodowane kryzysem energetycznym będą mogły starać się o dokapitalizowanie. Fundusz przewidziany jest na dwa lata i sfinansowany zostanie m. in. długiem publicznym.
Niemieckie plany wsparcia swoich przedsiębiorstw spotkały się z krytyką wewnątrz UE. „Przesłanie Scholza dla Europy: Niemcy na pierwszym miejscu” – podsumowało sprawę Politico. Według europosła Zbigniewa Kuźmiuka pakiet wsparcia uruchomiony przez Niemcy stanowi nawet połowę pomocy publicznej zatwierdzonej przez Komisję Europejską w tym roku. Wielki niemiecki fundusz stał się też kością niezgody w relacjach Berlina z Paryżem. Francja oskarżyła Niemcy o protekcjonizm i brak poczucia solidarności z pozostałymi państwami UE. Według Instytutu Breugla Niemcy, licząc od września zeszłego roku, zamierzają uruchomić lub już uruchomiły wsparcie sięgające 264 mld euro. Druga pod tym względem Wielka Brytania uruchomiła fundusze warte niecałe 100 mld euro, a Francja 72 mld. Polska do 20 października zadeklarowała wydanie prawie 13 mld euro, co i tak jest zdecydowanie najwyższym wynikiem w regionie. W porównaniu do Niemiec to zupełna przepaść. Niemieckie przedsiębiorstwa będą w ten sposób faworyzowane, co zaburzy działanie wspólnego europejskiego rynku. Trudno konkurować z przedsiębiorstwem, któremu rząd finansuje ogromną część rachunków za energię.
Jeszcze więcej pieniędzy na wsparcie gospodarki przeznaczą Stany Zjednoczone. Ustawa „Inflation Reduction Act” zawiera ogromny pakiet wydatków na inwestycje energetyczne rzędu 370 mld dolarów. Amerykanie, zamiast mrozić ceny, zamierzają zastosować „ucieczkę do przodu”, czyli sfinansować infrastrukturę umożliwiającą dostęp do taniej energii w najbliższej przyszłości. Pakiet pokryje koszty termomodernizacji budynków, inwestycji w nowe instalacje odnawialnych źródeł energii oraz budowę infrastruktury dla samochodów elektrycznych. Amerykanie mogą sobie pozwolić na taką strategię, gdyż sami są czołowym producentem ropy i gazu. Na podwyżkach cen surowców na globalnych rynkach mogą więc nawet skorzystać. Wcześniej uruchomili gigantyczny plan inwestycji infrastrukturalnych o wartości 1,2 biliona dolarów. Dodatkowe wydatki zamierzają sfinansować m. in. 15-procentowym podatkiem minimalnym od dochodów korporacyjnych oraz uszczelnieniem systemu podatkowego. W tym celu zamierzają zatrudnić tysiące nowych urzędników skarbówki.
Czekając na grudniowy szczyt
Inflacja w Europie jest tym bardziej dotkliwa, że w większości państw płace zupełnie nie nadążają za cenami. Następuje więc szybkie ubożenie europejskich społeczeństw. W Polsce wrześniowa inflacja była o 3 pkt. proc. wyższa od wzrostu płac – o tyle więc realnie spadło nadwiślańskie średnie wynagrodzenie. Na tle Europy to i tak bardzo dobry wynik. W pięciu państwach UE spadek płacy realnej jest dwucyfrowy – mowa o Grecji, Czechach, Holandii, Estonii i Litwie, gdzie pracownicy zubożeli o kilkanaście procent. W Danii i Litwie spadek płac realnych był nieco niższy od 10 proc. Stosunkowo najlepiej pod tym względem jest w Bułgarii i Rumunii, gdzie wzrost płac prawie dogania inflację, jednak tamtejsze pensje należą do najniższych w UE. We Włoszech płace realne spadły o ponad 6 proc., a w Niemczech o ponad 5.
Nic więc dziwnego, że w europejskich społeczeństwach wrze. I widać to szczególnie w naszym regionie, który ciężko przechodzi kryzys. W Pradze kilkadziesiąt tysięcy osób protestowało już trzeci raz z rzędu. Około pięciu tysięcy osób wyszło na ulice także w Bratysławie. W Słowacji kryzys gospodarczy trwa znacznie dłużej niż w pozostałych krajach regionu. Od 2015 r. poziom rozwoju Słowacji spadł z 78 do 68 proc. średniej unijnej. Polska w tym czasie osiągnęła poziom 77 proc., startując z 69 proc. Można więc powiedzieć, że w ostatnich kilku latach zaliczyliśmy ze Słowacją mijankę. Naszym południowym sąsiadom przystąpienie do strefy euro nie wyszło na zdrowie. Słowackie płace realne spadają, rośnie za to poparcie dla prorosyjskiej partii Smer byłego premiera Roberta Fico. Według Fico za inflację odpowiada słowacki rząd, który niepotrzebnie wciągnął kraj w wojnę. Według niedawnego badania przeprowadzonego przez Słowacką Akademię Nauk, opisanego na łamach „Dennik N”, ponad połowa Słowaków życzy Rosji zwycięstwa w Ukrainie.
Rosja stawia na pogłębienie kryzysu energetycznego, jednak dzięki niezwykle ciepłej jesieni jej plany mogą spalić na panewce. Moskwa postanowiła więc dokonać reaktywacji kryzysu żywnościowego. Rosja wycofała się z umowy zbożowej zawartej pod egidą ONZ i Turcji, która umożliwiała eksport pszenicy z Ukrainy poprzez Morze Czarne. Pretekstem do wycofania się z umowy były ataki na Flotę Czarnomorską. Ponowne zamknięcie tego kanału eksportu produktów rolnych znad Dniepru może doprowadzić do podwyżki cen żywności, w szczególności pieczywa czy olejów jadalnych.
Równocześnie jednak w cieplejszych barwach rysuje się kwestia energetyki, szczególnie gazu. Pogoda sprzyja niskiemu zużyciu, dzięki czemu ceny spadły do dawno niewidzianych poziomów. Niektóre kontrakty krótkoterminowe na moment spadły wręcz do poziomów… ujemnych – inaczej mówiąc, można było zdobyć gaz bezpłatnie i jeszcze otrzymać niewielkie wynagrodzenie, jeśli tylko odebrało się go fizycznie w bardzo krótkim czasie. Podczas pandemii podobna sytuacja wystąpiła w USA na rynku ropy. Magazyny gazu w UE są pełne – w Polsce wypełnione są w 98 proc. – a konsumpcja znacznie niższa niż w poprzednich latach. W pierwszym półroczu Polska ograniczyła konsumpcję gazu o 15 proc., a Finlandia o ponad połowę. To wszystko sprzyja niższym cenom.
Wstępny odczyt inflacji w Polsce w październiku wyniósł 17,9 proc. Według prognozy banku Credit Agricole Polska inflacja nad Wisłą swoje maksimum osiągnie w grudniu tego roku i wyniesie 18,4 proc. Od stycznia powinna zacząć stopniowo spadać. Analitycy banku założyli jednak, że rząd przedłuży działanie tarczy antyinflacyjnej aż do końca przyszłego roku. Trudno sobie wyobrazić, by rządzący w roku wyborczym pozwolili na wystrzał inflacji, więc tarcza zapewne zostanie przedłużona. Jeśli jednak nie, to szczyt inflacji przypadnie na początek przyszłego roku i może zbliżyć się do 20 proc. Tak z kolei wynika z projekcji NBP. Jednocyfrowa inflacja być może pojawi się jeszcze w przyszłym roku, ale dopiero w ostatnim kwartale. Chociaż pogoda nam sprzyja, odsuwając ryzyko czarnego scenariusza, to najbliższe miesiące wciąż będą skłaniać do zaciskania pasa.