Kiedy wydawało się nam, że przestaliśmy patrzeć na wojnę jako obraz heroizmu i bohaterską przygodę, nadszedł czas prawdziwej wojny. Dzięki internetowi możemy oglądać obrazki z frontu każdego dnia. Zapominamy, że są starannie wyselekcjonowane. Co więc widzimy? Świetnie uzbrojonych ukraińskich żołnierzy, przystojnych roześmianych chłopaków, którzy nie tylko wyzwalają spod okupacji rosyjskiej kolejne wioski i są ściskani przez ich mieszkańców, ale nawet ratują zagubione psy i koty. Nagrywają krótkie filmiki, na których uwieczniają swoją fajność. Pokazują kolejne trafienia w cele. Obrazy pochodzą z dronów i przypominają grę komputerową. Jakieś ludziki wychodzą z trafionego czołgu, a potem kładą się na ziemię i już się nie ruszają. Trudno w nich rozpoznać istoty ludzkie, to tylko figurki. Wojna wydaje się bezkrwawa, bo szybko zapomnieliśmy o fotografiach wychudzonych i poranionych obrońców Mariupola. Zresztą już nie są w niewoli, przeżyli, ich przygoda zakończyła się szczęśliwie. Wojna w Ukrainie, pokazywana w mediach społecznościowych, przypomina trochę te wszystkie wytwory popkultury, które chciały nas przekonać do tego, że wojna jest przygodą kształtującą charakter i wydobywającą z człowieka dobre cechy. Uczy go bohaterskich postaw, służby narodowi, poświęcenia dla kraju i przyszłości swojej rodziny i innych.
Tyle że ta narracja jest nieprawdziwa. Prawda jest taka, że wojna niszczy wszystko, nie tylko wsie i miasta, nie tylko ludzkie życie, ale i człowieczeństwo oraz psychikę tych, którzy biorą w niej udział – niezależnie po której są stronie. Po wojnie Ukraina i Rosja będą miały do czynienia z pokoleniem cierpiących na stres pourazowy, z ludźmi zranionymi wewnętrznie, którzy latami będą próbowali się wydostać z czarnej dziury śmierci widzianej i zadawanej. Dogłębnie uświadamia to najnowsza ekranizacja książki Ericha Marii Remarque’a Na Zachodzie bez zmian w reżyserii Edwarda Bergera, niemiecki kandydat do Oscara.
Głos pokolenia
Drony naprawdę są rewelacyjnym narzędziem. Dzięki nim można śledzić wroga, zrzucić na niego ładunek bez konieczności bezpośredniej z nim konfrontacji – nawet siedząc przed ekranem komputera gdzieś w ciepłym i suchym miejscu. Można też zrobić fantastyczne ujęcia filmowe, takie jak to na samym początku filmu: tysiące leżących ciał w apokaliptycznym krajobrazie frontowym. Okaleczone drzewa, błoto i przygnębiająca mgła. Nikt nam nie pokaże takiego ujęcia z pola bitwy gdzieś w obwodzie donieckim, i to nie dlatego, że wojna dzisiaj wygląda nieco inaczej. Bo właśnie okazuje się, że wciąż tak samo.
Remarque w swojej powieści pokazuje, jak początkowa euforia wojenna zamienia się w przerażenie. Sam tego doświadczył, jest typowym przedstawicielem pokolenia dojrzewającego w okopach I wojny światowej, które zostało nazwane „pokoleniem straconym”. Ponoć wymyśliła to określenie Gertruda Stein, a spopularyzował je Ernest Hemingway. „Stracone” znaczy tyle co „zmaltretowane”, przez doświadczenia wojny, pozbawione celu w życiu, zagubione. Remarque urodził się jako Erich Paul Remark w Osnabruck w Niemczech. Miał francuskich przodków i dlatego zmienił pisownię swego nazwiska. Miał osiemnaście lat, gdy został wysłany na front zachodni we Flandrii, gdzie kilka tygodni później odniósł rany w czasie jednej z najkrwawszych bitew I wojny. Był ostatni dzień lipca 1917 r. Ponad rok spędził w szpitalu. Dziesięć lat później zaczął pisać książkę o młodym niemieckim żołnierzu. Wydana w formie książkowej w 1929 r. niemal natychmiast stała się sławna. Od razu powstała też pierwsza jej ekranizacja, amerykańska. Zdobyła dwa Oscary, w tym dla najlepszego filmu 1930 r.
Tyle że trzy lata później egzemplarze książki płonęły na stosach książek zakazanych i szkodliwych. Nic dziwnego, Niemcy nie chciały wtedy słuchać o tym, jakim złem jest wojna. Naziści wojnę gloryfikowali. Bohater mówiący wprost i z obrzydzeniem, że pierwszym zawodem jego pokolenia było „robienie trupów”, nie zachęcał do walki o nowe Niemcy. Remarque uciekł do Szwajcarii, potem w 1939 r. do USA, skąd wrócił do Europy po wojnie. Napisał jeszcze kilka powieści, niektóre stawały się popularne, ale do dziś kojarzy się go przede wszystkim z przejmującym antywojennym obrazem, jaki stworzył w swojej pierwszej powieści. Pisał zwięźle, jakby tworzył scenariusz. Stworzył portret swojego pokolenia, był jego głosem. „Pierwszy granat, który padł, trafił w nasze serca” – pisał. Grupa szkolnych przyjaciół, namawiana przez nauczyciela, postanawia zgłosić się do wojska z wielkim entuzjazmem. Zderzenie z prawdziwą wojną, z jej okrucieństwem, bezsensem, z rzeczywistością okopów i śmiercią okazuje się porażające. Przemienia.
Zło
Młody chłopak, siedemnastoletni Paul, dostaje mundur. Zauważa na nim naszywkę z nie swoim nazwiskiem i mówi, że to pomyłka, to mundur kogoś innego. Odpowiedź go nawet nie zaskakuje, po prostu ten żołnierz dostał nowy mundur, a ten jest dla ciebie. Tylko my wiemy, że prawda jest inna, bo została nam pokazana jego historia. Po bitwie ocalali żołnierze zbierają do woreczka blaszki z numerami poległych, zdejmują z nich okrwawione mundury, które spakowane w wielkie wory zostają wyprane w pralni, naprawione przez szwaczki i trafiają do nowych rekrutów. I tak w kółko. Bo rekruci giną jak muchy i nikogo to nie obchodzi, w końcu są tylko numerkiem na nieśmiertelniku.
Edward Berger, niemiecki reżyser, autor trzeciej ekranizacji książki Na Zachodzie bez zmian, potraktował ją nieco inaczej niż amerykańscy poprzednicy (druga ekranizacja pochodzi z 1979 r.). Dołączył do fabuły sceny z rozmów polityków i dowódców. Podczas gdy grupa szkolnych przyjaciół topnieje, gdy Paul po kolei traci kolegów, patrząc na ich śmierć, gdy jest zmuszony zabijać, patrząc wrogowi w oczy, gdy morduje swoich równolatków w walce o swoje życie, gdy z głodu kradnie jedzenie, ryzykując życie, ci, których decyzje do tego doprowadziły, zajadają się obfitym obiadem i zastanawiają, czy prowadzić tę walkę dalej. Kiedy oni negocjują, kierując się własnymi ambicjami, na froncie giną kolejni żołnierze, młodzi rekruci, uczniowie i szewcy. Berger, przedstawiając tło polityczne, nie staje po żadnej ze stron. Udało mu się zrobić film, który obnaża prawdę o wojnie i o jej niszczącej sile. Wojna zawsze, zawsze jest złem. Czy Paulowi udaje się ocalić człowieczeństwo? Czy ten niewinny chłopak, który dotąd doświadczył jedynie miłości, jest w stanie obronić się przed złem? Czasem wydaje się, że tak, gdy w środku piekła dociera do niego okrutna prawda, że wróg nie różni się od niego niczym. A my myślimy: a kto w ogóle powiedział, że to wróg? Jakiś polityk, cesarz, generał, prezydent…
Jeden z bohaterów książki Remarque’a mówił tak: „Wojna zepsuła nas, zniechęciła do wszystkiego. Ma słuszność. My nie jesteśmy już młodzieżą. Nie pragniemy zdobyć świata szturmem. Jesteśmy uciekinierami. Uciekamy sami przed sobą. Przed naszym życiem. Mieliśmy osiemnaście lat i zaczęliśmy miłować świat i istnienie; kazano nam do tego strzelać. Pierwszy granat, który padł, trafił w nasze serca. Jesteśmy odcięci od pracy twórczej, od dążeń, od postępu. Nie wierzymy już w to wszystko; wierzymy w wojnę”.
Bardzo bym chciała, żeby te zdania nie były już nigdy aktualne.