Logo Przewdonik Katolicki

Co z tym zrobisz?

Agnieszka Kostuch
Fot. Agnieszka Kostuch

Trzydzieści sześć osób. Gdyby kilka z nich odwróciło wzrok, pomyślało, że «nie, to za bardzo ryzykowne», niestarannie sfałszowało dokument czy choćby tylko spóźniło się na spotkanie, nie byłoby komu napisać tych zdań.

Nie sięgnęłam po tę książkę ani w 2018 r., kiedy się ukazała, ani rok później, kiedy otrzymała prestiżową Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego (która notabene jest najlepszą jej rekomendacją). Nie słyszałam też o dyskusji wokół niej. Jeżeli była – a raczej powinna zaistnieć – nie była na tyle głośna, co chociażby dyskusja wokół dwutomowej pracy zbiorowej pod redakcją Barbary Engelking i Jana Grabowskiego Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski. Być może zbieżność roku wydania obu publikacji o podobnej tematyce zaważyła na tym, że ta druga lekko „przyćmiła” Dom z dwiema wieżami Macieja Zaremby Bielawskiego.

Żadnych śladów
To, w jaki sposób odkryłam dla siebie tę książkę, byłoby trzeciorzędną informacją, gdyby nie powiązania osoby, która mi ją poleciła, z miejscem urodzenia i dorastania matki autora. Lila Immerdauer jest jedną z trzech głównych bohaterów tej książki. A wspomnianym miejscem jej dzieciństwa są Krzeszowice, położone niedaleko Krakowa. Jeżeli to małe miasteczko kojarzy się komuś z jakimiś postaciami, to są nimi prof. Kazimierz Wyka, krytyk literatury, który tu się urodził, czy Hans Frank, który w czasie okupacji urządził w miejscowym pałacu Potockich swoją letnią rezydencję. Mieszkam stosunkowo niedaleko od tej miejscowości, ale dopiero od niedawna odkrywam historię jej żydowskich mieszkańców.
Jak pisze Zaremba Bielawski: „Kto dzisiaj przejdzie się po Krzeszowicach, nie znajdzie śladu po  Żydach. Żadnej tablicy pamiątkowej, żadnego kamienia. Tylko na synagodze, w której obecnie mieści się pizzeria Oregano, ktoś wyrysował niebieską kredą siedmioramienny świecznik. […] Kierownik miejscowego muzeum mówi, że naprawdę szukał. Pół tysiąca osób nie może po prostu zniknąć bez śladu. Na strychach i w komórkach musiało być mnóstwo rodzinnych zdjęć. Lecz kiedy pyta ludzi, którzy teraz tam mieszkają, napotyka puste spojrzenia”.
Jak się okazuje, może być jeszcze gorzej. W 2022 r. nowy najemca wspomnianego budynku po dawnej synagodze nadaje swojemu lokalowi nazwę „Piecyk”. Tylko jedna osoba – redaktor lokalnego portalu – zabiera publicznie głos w tej sprawie. Reszta milczy. W takim współczesnym kontekście czytam książkę Zeremby Bielawskiego. Wzbierają we mnie bardzo nieprzyjemne uczucia, ale nawet nie wobec tych, którzy napędzali przed wojną antysemicką nagonkę wobec krzeszowickich Żydów, czy tych, którzy ich wydawali podczas okupacji, ale wobec współczesnych. Właśnie za to, że milczą. Bo jak ostrzegał w 2020 r. Marian Turski, więzień obozu Auschwitz-Birkenau, obojętność wobec przejawów dyskryminacji, poniżania jakiejkolwiek grupy społecznej z powodu rasy, wyznania, poglądów, może doprowadzić nagle do tego, że „na was, na waszych potomków, «jakiś Auschwitz» nagle spadnie z nieba”.

„Trzydzieści by nie wystarczyło”
Książka Macieja Zaremby Bielawskiego jest m.in. takim studium rodzącego się zła. Tyle że nie na terenie III Rzeszy, ale Polski. Tej międzywojennej, w której do głosu dochodzi Roman Dmowski ze swoją skrajnie antysemicką propagandą, jak i tej powojennej, w której władza komunistyczna znajduje kozła ofiarnego za swoje niepowodzenia w osobach pochodzenia żydowskiego i pozbawia ich polskiego obywatelstwa, wręczając bilet w jedną stronę: na Zachód albo do Izraela. Według różnych źródeł w 1968 r. z Polski wyjechało od 13 do 20 tys. osób. Wśród nich znajdzie się autor ze swoją matką i dwójką braci.
Ale zanim do tego dojdzie i zanim po latach nazwie Dmowskiego „polskim Frankensteinem”, czyniąc go współodpowiedzialnym za swój uchodźczy los, Zaremba Bielawski wzrasta w rodzinie niepodtrzymującej żadnych tradycji żydowskich. Ba, on nawet nie ma świadomości, że jego matka ma żydowskie korzenie! Dopiero jako dorosły człowiek, reportażysta, pozna losy swoich rodziców i napisze o nich książkę. Dowie się, że jego matka Lila, córka przedwojennego sędzi pracującego m.in. w sądzie w Krzeszowicach, doświadczyła sześcioletniej walki o przetrwanie, wielokrotnie wraz ze swoją matką uciekała i była ścigana, wydawana, potem znowu ratowana przez przypadkowych lub specjalnie wysłanych do tej misji ludzi. Już po jej śmierci autor-syn znajdzie teczkę z napisem „Fatum”, zawierającą listę osób, które przyczyniły się do jej ocalenia. Przejmująco brzmi jego komentarz do tej listy: „Trzydzieści sześć osób. Gdyby kilka z nich odwróciło wzrok, pomyślało, że «nie, to za bardzo ryzykowne», niestarannie sfałszowało dokument czy choćby tylko spóźniło się na spotkanie, nie byłoby komu napisać tych zdań. Trzydzieści sześć. Trzydzieści by nie wystarczyło”.
Tym samym autor wysyła do nas, czytelników jego książki, wyraźny komunikat: nie bądź obojętny wobec ludzkiej krzywdy, bądź wśród tych trzydziestu sześciu, którzy ocalą czyjś honor, pamięć o kimś, a może czyjeś zdrowie i życie. Czasami potrzeba sumy wielu dobrych, odważnych gestów, głosów, żeby coś uratować. Czasami jeden, kilka, kilkanaście nie wystarczy. Odczytuję to przesłanie bardzo osobiście i konkretnie w kontekście wspomnianego budynku dawnej synagogi w Krzeszowicach i haniebnej nazwy lokalu, którego wielki szyld wisi na jej ścianie. Jest on ewidentnym nieliczeniem się z tragicznym losem krzeszowickich Żydów. Brak reakcji na niego, dezawuowanie go, obciąża sumienie każdego, kto poznał historię ofiar Holokaustu choćby w zakresie najbardziej podstawowym. Ale powiedzmy dosadniej tym, którzy uważają, że się czepiam – nie ma bardziej oczywistego symbolu Zagłady niż piec krematoryjny.

Brak wiedzy?
Kiedy piszę te słowa, mam świadomość, że część odbierze je za oczywistości, część nazwie je przewrażliwieniem. Ale coraz częściej łapię się na tym, że oczywiste prawdy i fakty z historii trzeba sobie i innym przypominać. Bo czym, jak nie brakiem wiedzy, wytłumaczyć słowa, które padają w „deklaracji ideowej” Młodzieży Wszechpolskiej o tym, że jest ona „ideowym spadkobiercą myśli politycznej Romana Dmowskiego”? Zastanawiam się, czy młodzi ludzie wstępujący do tej organizacji mają świadomość poglądów Dmowskiego na temat osób pochodzenia żydowskiego? Bo jeżeli mają, to znaczy, że powinni – jako spadkobiercy – kontynuować jego „myśl polityczną odżydzania” Polski. A może kontynuują?
Chciałabym zapytać autora Domu z dwiema wieżami: jak pan to widzi ze swojej odległej-nieodległej Szwecji? Ale chyba nie muszę pytać. Wstyd mi. Bo niosą też transparenty z Tym, w kogo uwierzyłam, zawłaszczając tym samym i plugawiąc Jego wizerunek, Jego naukę miłości. Ktoś powie: co ma piernik do wiatraka? Przepraszam, ale ma. Bardzo wiele ma. Pewnie w tym tekście za mało było o samej książce, a więcej o tym, jakie skojarzenia wywołała. Ale może tym bardziej ktoś po nią sięgnie. Niestety, mówi o naszych polskich demonach, które wciąż wracają.

Dom z dwiema wieżami
Maciej Zaremba Bielawski
Karakter 2018

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki