Tym razem Ewangelia mówi nam, że Pan Bóg jest zazdrosny, nie chce od nas ochłapów naszego czasu, energii czy serca. Bóg chce nas samych. Chce, byśmy w pójście za nim zaangażowali całą naszą inteligencję i twórczość, na jakie nas stać. Właśnie dlatego dostajemy aparat pomiarowy naszego zaangażowania bezlitośnie precyzyjny, mimo że nie zmienia się od wieków: stosunek do pieniądza.
Pieniądz jest w stanie wiele z nas wydobyć. Jesteśmy gotowi wstawać wcześnie, kłaść się spać późno, jeździć daleko, jadać nieregularnie, zaniedbywać rodzinę. Potrafimy zmienić nawet swoje gusty estetyczne i kulinarne, by dostosować się do naszego otoczenia w pracy czy wymagań szefa. Zwykle
jesteśmy gotowi uruchomić całą naszą inteligencję i twórczość, by mieć więcej. Więcej uznania,
popularności, szacunku, wpływów – władzy i pieniędzy.
Co przy tym ciekawe, przywołana Ewangelia odwołuje się do naszych doświadczeń jak gdyby o piętro wyżej. Bo przecież, ostatecznie rzecz biorąc, wszyscy przynajmniej na dnie serca świetnie wiemy, że nie o pieniądze w życiu chodzi, że mają być one tylko środkiem do celu. Ewangelia kreśli więc dosadny obraz, znany z korupcyjnego półświatka, użycia pieniędzy jako środka: oto zwalniany z pracy zarządca kupuje sobie przyjaciół, każąc im fałszować zobowiązania i rachunki.
Czy oznacza to jednak, że przedstawiona w Ewangelii pochwała tego zachowania jest wyrazem akceptacji korupcji i zachętą do mafijnych działań? Bez wątpienia nie. Jezus przecież wprost mówi o tym, że kto w zarządzaniu niegodziwą mamoną nie okaże się wierny, nie zasługuje na powierzenie mu prawdziwego dobra. Pochwała nieuczciwego rządcy jest raczej próbą zawstydzenia nas przez przywołanie logiki przestępczych działań. Skoro bowiem nawet przestępcy potrafią posłużyć się pieniędzmi w celu poprawiania relacji z innymi, może i my sami winniśmy wreszcie z większą odwagą i konsekwencją zabiegać o to, by były one dla nas środkiem, a nie celem.
Świat, w którym bogatsi stają się coraz bardziej bogaci, a biedni coraz bardziej biedni, domaga się, byśmy tego problemu nie zamiatali pod dywan. Widoczne na horyzoncie wyzwania dowodzą, że problem ten staje się coraz bardziej palący.