MONIKA BIAŁKOWSKA: Kiedy czytam synodalne syntezy – zarówno te z polskich diecezji, jak i ze świata – uderza mnie to, czego w nich brakuje. Jak świat długi i szeroki wszyscy w Kościele powtarzamy, że Kościół ma być bezpieczną wspólnotą, że ma być domem, że ma być miejscem wysłuchania każdego. I to wszystko jest prawdą. I to są dobre pragnienia. Zastanawiam się tylko, czy my jeszcze pamiętamy, że chrześcijaństwo jest wymagające. Że nie jest wygodną autostradą, na której Kościół zapewnia nam maksymalnie komfortowe warunki podróży, ale jest wchodzeniem przez ciasną bramę. To jest ta druga konieczna prawda o rzeczywistości, w której żyjemy i o tym, czego oczekuje od nas Jezus…
KS. HENRYK SEWERYNIAK: Zauważ, że kaznodzieje często lubią mówić o tej ciasnej bramie, ale to rzadko ujmowane jest w całości perspektywy nauczania Jezusa i rzadko jest pokazywane jako istotny element tego, co można nazwać Jezusowym nauczaniem o ryzyku zatracenia. A to ryzyko istnieje i Jezus do niego często powraca.
MB: „Ryzyko zatracenia” nie brzmi dziś dobrze. Dla współczesnych uszu może brzmieć jak groźba albo jak szantaż moralny. Może dlatego lepiej jednak o tym nie mówić?
HS: Ale to nie jest ani groźba, ani szantaż. To jest prosta informacja. Dostaliśmy Objawienie, czyli prawdę, istotną dla życia człowieka. Jezus wchodzi w tę prawdę i przez wszystkie swoje wypowiedzi i działania informuje nas, że jeśli tej prawdy nie będziemy w swoim życiu realizować – pójdziemy na zatracenie.
MB: Tak, ale to nie jest „zatracenie za karę”, rozumiane jako proste odrzucenie kogoś nieposłusznego, z zemsty, wychowawczo, jakkolwiek to nazwać. To jest raczej informacja: „masz tu sposób na przeżycie, na przeżycie wieczne. Jeśli tak nie zrobisz, umrzesz”. Trochę jak instrukcja użycia kamizelki ratunkowej w wodzie. Jeśli jej nie nadmuchasz, pójdziesz na zatracenie, na dno. Nie dlatego, że ktoś się na tobie zemści albo dał ci złą kamizelkę – ale dlatego, że aby uratowała życie, musi być prawidłowo zastosowana.
HS: A instrukcja obsługi kamizelki nie jest krępowaniem twojej wolności. Możesz jej nie nadmuchać, jesteś wolny. Ale umrzesz. Na własne życzenie. Rzeczywiście można o tym tak mówić… Tylko musimy tu być świadomi jeszcze tego, że można wcale nie znać nauki Jezusa, a nią żyć: żyć miłością, miłosierdziem, pokojem. I już to jest realizacja tej drogi, która chroni człowieka przed zatraceniem.
MB: Miłość, miłosierdzie, pokój… W takim potocznym rozumieniu może się wydawać, że te wymagania Jezusa nie są za wysokie. Że w porównaniu do judaizmu z setkami przykazań i szczegółowych przepisów pójście za Jezusem to już jest bułka z masłem.
HS: Chrześcijaństwo nie jest złagodzeniem judaizmu, a wymagania Jezusa wcale nie są mniejsze, niż te stawiane przez Torę. To są tak naprawdę te same wymagania – tyle, że w swojej wewnętrznej logice doprowadzone konsekwentnie do końca. One się nie zmniejszyły, ale wręcz zwiększyły, idąc bardzo mocno w głąb.
MB: To jest ważne, bo o tym też często zapominamy: chrześcijaństwo idzie w głąb. Redukowanie go do administracji, do zewnętrznych struktur, do obrzędów jest w gruncie rzeczy głębokim niezrozumieniem chrześcijaństwa.
HS: A jeśli idzie w głąb i jeśli nie wystarczy w nim wypełnić zewnętrzne obrzędy, to znaczy, że nie działa automatycznie, że automatycznie wejdziemy do Królestwa Bożego. Wymogi, które trzeba wypełnić, po pierwsze istnieją, a po drugie wcale nie są łatwe. Na dodatek idą mocno na przekór ogólnym tendencjom. Jezus nie chce, żeby Go po prostu wzywać czy wspominać. Jezus nie chce nawet tego tylko, żeby głosić Jego nauki. On chce nawrócenia człowieka w myślach i nawrócenia w działaniu. Mówi, że każde drzewo, które nie wyda dobrego owocu, będzie wycięte w pień i wrzucone w ogień. Mówi, że do Królestwa wejdą ci, którzy wydają dobre owoce, a nie, którzy mówią Mu: „Panie, Panie”.
MB: Ale znów, będę się upierać, żeby to podkreślać: to nie jest taki pomysł Jezusa na odsiewanie tych, których do nieba wpuści albo nie. Po prostu – kto w sobie nie będzie miał prawdy miłości, w Królestwie Bożym nie przetrwa. Tam bez miłości nie da się żyć. Jezus nie robi nikomu złudzeń, nie daje obietnic bez pokrycia. Nie pociesza nas, że jakoś to będzie. Nie będzie. To jak z tą kamizelką: nie można obiecywać, że jakoś się bez niej przetrwa na rozszalałym morzu, że wcale nie trzeba się przygotować. Albo że można wejść bez przygotowania i aklimatyzacji na szczyt K2, bo przewodnik będzie miłosierny i zabierze nas ze sobą…
HS: Tak, Jezus jest tu stanowczy. Claude Tresmontant, francuski teolog i filozof pisał, że Jezus wyraża się niemal jak chirurg. Jeśli ręka jest powodem do grzechu, odetnij ją. Jeśli noga jest powodem do grzechu, odetnij ją. Lepiej być bez ręki w Królestwie Bożym, niż być potępionym. Jeśli Jezus byłby tu miękki, uległy, jeśliby się kierował fałszywym miłosierdziem – właśnie jak taki „miłosierny przewodnik" na K2, który lituje się i zabiera tam nieprzygotowanego amatora – narażałby człowieka na zatracenie… Zdradziłby człowieka, nie ostrzegając, nie przygotowując go na to, jak się żyje w Królestwie Bożym. Dlatego stawia wymagania.
MB: Dlatego też odwołuje się do ludzkiej roztropności. Opowiada o stawianiu domu na skale, a nie na piasku. Kto jest rozsądny, kto patrzy w przyszłość, ten przewiduje konsekwencje swoich działań i reaguje, kiedy jest na to czas, dokonując dobrych wyborów.
HS: Jeżeli Jezus uczy o możliwości zatracenia, to dlatego, że człowiek stworzony został na obraz i podobieństwo samego Boga. Jeśli ten człowiek nie będzie do Boga podobny: nie będzie żył miłością, nie będzie pomnażał tego, co dostał – zaprzeczy temu, kim jest. Zginie. W hinduizmie, gdzie wierzy się w wielokrotne wcielenia, człowiek może przez kolejne inkarnacje stopniowo się oczyszczać i w końcu osiągnąć pokój: nic tam nie jest ostateczne. U Jezusa życie jest niepowtarzalne. Historia człowieka jest nieodwracalna, cały czas zmierza do kresu. Jeżeli ta historia jest czasem, który został przyznany człowiekowi na naukę, na „terminowanie” u Boga, wtedy każdy z nas przy końcu tego terminowania osiągnie wynik – pozytywny lub negatywny. Albo będziemy zdolni do wejścia w obszar Bożego życia, albo nie będziemy do tego zdolni.
MB: I tu nie chodzi o sankcje czy o karę. Chodzi o to, żebyśmy byli zdolni twórczo żyć z Bogiem. Ostatecznie w wieczności, ale ucząc się tego już tutaj.
HS: Jezus przyszedł nauczać nas, jakie są ostateczne warunki ludzkiego życia. Nikt nie jest zobowiązany, zmuszony do słuchania tej nauki, do jej przyjęcia, do dostosowania się do niej. Ale sam fakt, że Jezus te warunki, te wymagania nam uświadamia, to jest akt Jego miłości. Gdyby je przed nami ukrywał, to by znaczyło, że nas nie kocha – że nie chce nas w Królestwie Bożym. Ty mówiłaś o pójściu w wysokie góry, ale tu można znaleźć prosty i adekwatny obraz. Królestwo Boże jest życiem. Jest wielkim, żywym drzewem. Jeśli będziemy suchą gałązką, żadna pobłażliwość nie sprawi, że ożyjemy i w tym żywym drzewie się przyjmiemy, do niego wszczepieni. Jezus dba, żebyśmy nie umarli, żebyśmy jako żywa gałązka weszli do Królestwa niebieskiego.
MB: A nie złośliwie narzuca na nas dziwne wymagania, które ograniczają nam wolność. Choć to nadal pozostaje ciasna brama, to inaczej się przez nią przechodzi, wiedząc, że to dla naszego dobra.