Monika Białkowska: Kiedy św. Marek rozpoczynał swoją Ewangelię i zapisywał pierwsze, programowe według niego słowa Jezusa, brzmiały one: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Nie tylko Marek próbuje znaleźć w ten sposób sedno nauczania Jezusa…
Ks. Henryk Seweryniak: Św. Łukasz robi coś podobnego. Kiedy już opisze Boże Narodzenie i dzieciństwo Jezusa, a potem Jego chrzest i kuszenie na pustyni, przechodzi do nauczania. Opowie, jak Jezus przychodzi do Nazaretu i tam idzie do synagogi. W synagodze wstaje, żeby czytać Pismo. Podają Mu zwój, przechowywany w aron kodesz – świętej skrzyni synagogi. Rozwija go i natrafia na fragment z proroctwa Izajasza. Prawdę mówiąc, jest to fragment dodany do tej księgi gdzieś w VI w. przed Chrystusem, na wygnaniu. Jego autor był potomkiem wygnańców. Widzi on w swojej wizji Mesjasza i wkłada w jego usta słowa: „Duch Pański spoczywa na mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał, abym ubogim niósł dobrą nowinę, abym opatrywał razy serc złamanych, abym zapowiadał wyzwolenie jeńcom, a niewidomym przejrzenie”. I tu następuje rzecz przedziwna i bez precedensu: Jezus identyfikuje się z tym wizerunkiem Mesjasza i nie waha się tego ogłosić. Po zwinięciu zwoju mówi: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, które słyszeliście”. Konsekwencje tego są znane – Jego ziomkowie chcą dokonać nad Nim samosądu...
MB: Rzucają się tu w oczy ci „ubodzy”, wszyscy odrzuceni przez świat na różnych jego poziomach, ludzie z marginesu świata: ubodzy, niekochani, uwięzieni, niewidomi, którzy w tamtych czasach skazani byli na życie wyłącznie z żebractwa.
HS: Temat ubóstwa powróci w nauce Jezusa na górze, nazywanej Kazaniem na górze. Otwierają tę naukę błogosławieństwa, powtarzane osiem razy i również kierowane do tych najsłabszych i odrzuconych.
MB: Dziś – w świecie od dwóch tysięcy chrześcijańskim – to brzmi bardzo naturalnie. Od tego jest Kościół, od tego są uczniowie Jezusa, żeby zatroszczyć się o tych, którzy sami nie są w stanie tego zrobić.
HS: Wtedy jednak to nauczanie było swoistą rewolucją i od dawna dyskutuje się nad sensem słów Jezusa. Ten mesjanizm okazuje się wywróceniem powszechnej wówczas, i uznawanej za normalną, hierarchii wartości. Większość Żydów uważała bowiem, że bogactwo i powodzenie w interesach jest znakiem Bożego błogosławieństwa. Paradoksalnie, w podobny sposób myśleli i myślą również rewolucjoniści wszelkiej maści. W ich uszach jak szyderstwo brzmią słowa, że błogosławieni są ludzie głodni, cierpiący i umierający z nędzy, uciskani, upokorzeni i zdegradowani w swoim człowieczeństwie.
MB: Mówienie im, że są błogosławieni, że są szczęśliwi, może brzmieć jak usankcjonowanie porządku, opartego na niesprawiedliwości i na wyzysku. Łatwo w ten sposób usprawiedliwić nędzę ofiar i powiedzieć, że nic złego im się dzieje – że dzięki swojej biedzie są bardziej przygotowani na doświadczenie Boga. W ten sposób argumentował Marks, kiedy pisał, że religia jest opium dla ludu, bo odbiera ubogim zapał i energię do wzniecania buntu.
HS: Ba, nawet współcześnie są w chrześcijaństwie nurty, w których podkreśla się znaczenie przedsiębiorczości. I tu również nauka Jezusa o ubogich i treść błogosławieństw wydają się nieadekwatne.
MB: Tyle że Jezus nie mówił ani o przedsiębiorczości, ani o rewolucji. Znów – wracamy do tego ciągle – zajmował się tym innym wymiarem logiki, logiki wiecznej, a nie wyłącznie ziemskiej.
HS: Przeciwieństwem ubogiego jest w nauce Jezusa bogacz. To wobec niego u Łukasza użyje On mocnego „biada”: Biada wam, bogacze, bo odebraliście już waszą pociechę! Biada wam, którzy teraz jesteście syci, albowiem głód będziecie cierpieć! Jezus protestuje tu nie przeciwko samemu bogactwu, ale przeciwko przypisywaniu absolutnej wartości temu, co nie jest absolutne. Ponieważ Absolutem jest tylko Ojciec – jak by to nie brzmiało – to bogactwo jest bałwochwalstwem. Kult tego bogactwa, polegający na gromadzeniu, zabezpieczanie się, uzyskiwanie życiowej stabilizacji, połączone często z wyzyskiem innych – staje się bałwochwalstwem.
MB: To nie są słowa, które jest łatwo przyjąć. Zwłaszcza jeśli jesteśmy w sytuacji wojny, w sytuacji ogromnego wzrostu inflacji, kiedy ludzie zwyczajnie boją się, że potracą swoje mieszkania na kredyt albo że je spłacą, ale nie mając czym nakarmić dzieci. Powiedzieć im, że troska o życiową stabilizację czy gromadzenie oszczędności jest bałwochwalstwem, jest bardzo odważne. I nie mam pewności, czy sprawiedliwe.
HS: Jezus pokazuje inną perspektywę. Mówi, że życie jest wędrówką, pielgrzymowaniem. W Jego nauce często pojawia się obraz człowieka gotowego do drogi, z podpasaną tuniką, w sandałach, z pochodnią w ręku. Kiedy o tym mówił, pewnie miał w swojej wyobraźni obrazy wędrówki Abrama do Kanaanu, wyjście Izraela z Egiptu i pielgrzymkę przez pustynię do Ziemi Obiecanej. Tymczasem bogacz to ktoś, kto nie chce być pielgrzymem. To ktoś, kto gromadzi skarby, tracąc jednocześnie swoją kondycję wędrowca. Bogactwo samo w sobie nie jest złem, ale jest pokusą, żeby zakorzenić się na ziemi. Człowiek może łatwo skupić się na tym, co zgromadził – i w ten sposób stać się niewolnikiem, pragnąć, żeby ten stan mógł trwać wiecznie. Ubogi przeciwnie. Siłą rzeczy – często z powodu skąpstwa wyzyskiwaczy – nie ma się do czego przyzwyczaić. Jest do dyspozycji, jest gotowy do podróży, w głębi serca pozostaje wędrowcem, pielgrzymem. Z punktu widzenia Bożego planu jest więc w lepszej sytuacji niż bogacz. Jest gotowy, aby wejść na drogę, którą Bóg proponuje człowiekowi. Nawet jeśli jego życie na ziemi będzie dużo trudniejsze.
MB: Powiedzmy jednak wyraźnie. Wcale nie chodzi tu o odrzucenie zaradności czy przedsiębiorczości. Jezus przecież z aprobatą patrzył na kobietę zagniatającą ciasto na chleb, na robotników pracujących za denara w winnicy, na pasterzy i siewców. Nie da się znaleźć w Jego nauczaniu promowania lenistwa czy bezczynności. Za to z niechęcią patrzył na przepych i zdzierstwo. To taka postawa była dla niego tym „bogactwem”. Dlatego może lepiej zamiast mówić o ubóstwie, które łatwo powiązać dziś z bezczynnością czy niezaradnością, byłoby mówić o prostocie życia? Niezależnie od tego, jak staramy się zabezpieczyć rodzinę, prostotą życia będzie niewydawanie tysięcy złotych na luksusowe torebki czy kupowanie dresu za równowartość tygodniowej stawki żywieniowej w pięcioosobowej rodzinie… Prostota życia: tak właśnie chcę rozumieć to nauczanie Jezusa.
HS: Musimy pamiętać, że Jezusowi nie chodziło o rozwiązywanie problemów społecznych czy ekonomicznych – podobnie jak nie zależało Mu na ziemskim, politycznym panowaniu. Chodziło mu o to, co z języka greckiego nazywa się ontogenezą, czyli o kwestię stawania się człowiekiem. Jeśli młodego, bogatego człowieka przytłoczy bogactwo, nie będzie on w stanie wejść w życie Boże. Jezus sam poszedł tą drogą, mówił o sobie, że nie ma gdzie głowy skłonić, a na krzyżu oddał ostatnią tunikę. I za Nim wciąż idą ludzie, mniej lub bardziej radykalnie: wielu składając ewangeliczne śluby ubóstwa, żeby wyzwolić się od pokusy bałwochwalstwa.
MB: Może oni mają łatwiej niż my, którzy musimy jednak zatroszczyć się o swoje dzieci czy swoich rodziców? Całe życie z pokusą na ramieniu i całe życie w nieustannej czujności: czy spokój i poczucie bezpieczeństwa znajdujemy bardziej w Bogu, czy bardziej w konkretnej sumie oszczędności na koncie?