Ks. Henryk Seweryniak: Spotkałaś się kiedyś z wizerunkiem Jezusa w rytualnym, modlitewnym stroju żydowskim?
Monika Białkowska: Spotkałam, ale trzeba przyznać, że nie jest to wizerunek popularny. Jakoś wolimy na naszych obrazach ubierać Jezusa w kolorowe płaszcze. A przecież On, kiedy się modlił, bez wątpienia miał na sobie i tefilin – skórzane pudełeczka ze zwojami Tory, przymocowane do czoła i ramienia; i tałes – prostokątną chustę z ciemnymi pasami i z frędzlami, zwanymi cicit, które miały przypominać o przykazaniach Boga. Swoją drogą to ciekawe, że tak łatwo o tym zapomnieliśmy i wykreśliliśmy z historii Jezusa tę właśnie część: ten obraz pobożnego Żyda…
HS: Nic dziwnego, wolimy podkreślać nowość, którą Jezus przyniósł, choć przecież nie da się tej nowości w pełni zrozumieć, jeśli nie pozna się tego, co było stare. Jezus był bez wątpienia człowiekiem pobożnym, modlił się. Chodził do Świątyni, chodził pewnie dość często do synagogi, skoro ewangeliści wspominają, że udał się tam „swoim zwyczajem”. Jednocześnie jednak charakterystyczną cechą jego nauczania była ostra polemika z ówczesnym „człowiekiem religijnym”.
MB: Jezus – religijny Żyd, chodzący regularnie do Świątyni, był wrogiem ludzi religijnych, których spotykał – ludzi religijnych w ówczesnym rozumieniu. Trudno się dziwić, że ci ludzie niespecjalnie Go kochali. Gdyby dziś do pobożnych tłumów przyszedł ktoś, żeby im powiedzieć, że źle się modlą, oburzenie byłoby pewnie takie samo.
HS: Jezus wszedł w ostry konflikt z ludźmi religijnymi, a przede wszystkim z władzami religijnymi ówczesnego judaizmu. W Ewangeliach można przeczytać wiele jego bardzo ostrych wypowiedzi przeciwko faryzeuszom i przeciwko skrybom, którzy zajmowali się przepisywaniem Pisma i jego tłumaczeniem – aż stawali się uczonymi w Piśmie. I to nie był konflikt powierzchowny, dotyczący zewnętrznych form: tego, jak się ubierają, czy w jaki sposób recytują modlitwy. To był spór wręcz fundamentalny, który ostatecznie dotyczył rozumienia relacji między człowiekiem a Bogiem.
MB: Dotyczył nie tyle form, ile całego pojmowania religijności i pobożności. Gdyby to przekładać na dzisiejsze myślenie, powiedzielibyśmy, że to nie był atak na liturgistów czy teologów. To jest zakwestionowanie całego kierunku pobożności. Jezus nie mówi tylko „źle się modlicie”. Jezus mówi: „kompletnie nie rozumiecie, o co chodzi Bogu i jak On na was patrzy”. To musiała być rewolucja usłyszeć coś takiego.
HS: Posłuchaj, co Jezus mówi – i jak mocno to brzmi, kiedy zebrać wszystkie te wypowiedzi razem. Czyńcie, co wam polecają, ale nie naśladujcie ich, bo na innych nakładają wielkie ciężary, a sami nie chcą ruszyć palcem. Biada obłudnikom, którzy nie pozwalają wejść innym do królestwa Bożego, którzy je dla innych zamykają. Biada tym, którzy składają ofiary, a nie pamiętają o sprawiedliwości, miłosierdziu i wierności. Biada tym, którzy zajmują się zewnętrznym wizerunkiem, a przyzwalają na wszystkie świństwa, dopóki nie wyjdą na jaw.
MB: Brzmi mocno, ale nam, pobożnym katolikom, wydaje się często, że to jest mówione do tamtych ludzi, tamtych faryzeuszów, że to są takie historyczne opowieści, które nie do końca nas dotyczą. Przecież nasza religijność jest już zupełnie inna. Nie składamy ofiar ze zwierząt, nie przestrzegamy drobiazgowo zasad dotyczących stroju modlitewnego. Chociaż… Niedawno czytałam tekst na katolickim portalu. Autor przekonywał, że do kościoła kobieta nawet w największy upał musi iść szczelnie ubrana, łącznie z rajstopami. I koniecznie, żeby buty były pełne, żadne sandały. Jeśli to potraktować serio, to już jest prosta forma do faryzeizmu: przekonania, że Bóg nas odrzuci ze względu na brak rajstop. A jeśli będziemy w rajstopach, to już jesteśmy przed Nim OK, niezależnie od serca…
HS: Jezus zdecydowanie występował przeciwko obłudzie, która psuje prawdziwą modlitwę. I nie mówi tylko o ludziach swoich czasów, ale o niebezpieczeństwach, które czyhają na człowieka religijnego zawsze i wszędzie. To jest aktualne w każdej epoce. Faryzeusze i uczeni w prawie nie byli prawdopodobnie gorsi niż analogiczne do nich postaci z innych czasów i innych religii.
MB: Próbuję szukać tych niebezpieczeństw. Skupienie się na formach. Na odpowiednim stroju. Na skrupulatnym wypełnieniu każdego gestu. Toczenie wojen o pojedyncze słowa albo gesty. O komunię na rękę czy do ust. Mnożenie modlitewnych formuł w nieskończoność. Mnożenie kolejnych nabożeństw. Ich coraz większa okazałość, jakby zewnętrzny przepych miał odwrócić uwagę od wewnętrznej pustki. Ale też taka wścibska „dbałość” o cudzą modlitwę, wypominanie, wytykanie palcem, „a ty tak klęczysz w kościele, a co robisz potem?”.
HS: Można powiedzieć, że Jezus ma inną ofertę. Już nie o gesty Mu chodzi, nie o świątynny porządek, nie o ofiary. Jemu chodzi po prostu o to, żeby w modlitwie człowieka było więcej prostego, ludzkiego odniesienia do Boga – i więcej miłosierdzia.
MB: Miłosierdzia również w odniesieniu przywódców religijnych do wiernych.
HS: Wśród tych przywódców religijnych, jak to ładnie nazwałaś – albo po prostu dla współczesnego duchowieństwa – ważne będzie, żeby odpuścić sobie kontrolę nad tym, jak ludzie chodzą do kościoła, jak się modlą, jakie składają ofiary.
MB: Odpuścić sobie kontrolę to nie znaczy odpuścić sobie ludzi. Wspierać. Zachęcać. Towarzyszyć. Ale nie sprawdzać obecności i nie notować tego w dzienniczkach czy w innych kartotekach. Człowiek się modli, jeśli chce się spotkać z Bogiem. A jeśli przychodzi, bo ktoś mu kazał, bo będzie go sprawdzał – to i tak się nie modli. On tylko siedzi w Kościele. To nie ma znaczenia, Jezus pokazuje, że to nie ma sensu, jest po nic.
HS: Znaczący dla tamtych czasów był również związek religii z polityką. Świątynia pełniła jednocześnie funkcję państwową. I przeciwko temu również Jezus występował – dlatego niedobrze by było, gdybyśmy księdza sprowadzali do funkcjonariusza kultu, nie daj Boże jeszcze wspieranego przez państwo.
Najważniejsza dla Jezusa jednak była obłuda. Zauważ, że nie potępiał nikogo za noszenie filakterii. On potępiał za robienie z tego widowiska. Nie potępiał za modlitwę. Potępiał za to, że w modlitwie próbowano powiedzieć jak najwięcej słów i robiono z tego niemal zawody. Benedykt XVI mówił tu o „potoku słów, w którym ginie duch”. Jezus mówił, że nie trzeba prześcigać się w tym, kto dłużej wytrzyma na kolanach i kto zaliczy jak najwięcej nabożeństw. Można mówić do Boga w swoim domu, można do Niego mówić bez słów – byle wytrwale przebywać w Jego obecności. I to była ta wielka modlitewna rewolucja, którą Jezus przyniósł. Niepojęta dla ówczesnych Mu Żydów, ale i do dziś dla wielu niepojęta…