Przyjęcie uchodźców z Ukrainy oznacza ogromny wysiłek zarówno milionów polskich obywateli, którzy ich goszczą lub pomagają finansowo, jak i polskiego państwa. Wiosną przez Polskę przetoczyła się fala entuzjazmu i solidarności z obywatelami zaatakowanego przez Rosję państwa. Im bliżej zimy, tym entuzjazm ten będzie bardziej się wypalał. Podczas mroźnych miesięcy obywateli państw Zachodu dotknie proza życia codziennego, w której rosnące ceny i wysokie rachunki za energię będą wieść prym nad współczuciem i chęcią niesienia pomocy. Kryzys uchodźczy ma miejsce w najgorszym możliwym momencie, gdyż wojna i związane z nią konsekwencje nałożyły się na wciąż trwające jeszcze problemy wywołane przez pandemię. Mimo to po ponad półroczu kryzysu uchodźczego trzeba dojść do wniosku, że jest znacznie lepiej, niż można było się spodziewać w lutym i marcu. Polska jak na razie radzi sobie zaskakująco dobrze, szczególnie na tle skali wyzwania. Nadchodzące miesiące mogą być jednak znacznie trudniejsze.
Pospolite ruszenie w akcji
Oczywiście sytuacja nie wyglądałaby tak dobrze, gdyby nie ogromna skala zaangażowania obywateli. W pierwszych tygodniach kryzysu uchodźczego ciężar pomocy spoczywał w zdecydowanej większości na pospolitym ruszeniu Polek i Polaków oraz aktywności niezliczonej liczby organizacji pozarządowych. Pomoc od państwa nie ruszyła od razu, trzeba było najpierw wygospodarować pieniądze i przede wszystkim przyjąć odpowiednie regulacje. W międzyczasie miliony ludzi przewijały się przez polskie dworce lub nawet na nich koczowały. Większości trzeba było znaleźć lokum, dowieźć na miejsce czy zapewnić chociażby podstawowe środki do przeżycia. Tym wszystkim zajmowali się mieszkańcy naszego kraju, poświęcając swój czas i pieniądze.
Według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego „Pomoc polskiego społeczeństwa dla uchodźców z Ukrainy”, w pomoc Ukraińcom zaangażowało się aż 70 proc. obywateli Polski. Połowa Polek i Polaków konsekwentnie działała na rzecz uchodźców także w kolejnych miesiącach. Dla porównania przed wojną w regularną działalność obywatelską lub charytatywną angażowało się tylko 17 proc. Polaków. Prawda jest taka, że nie należeliśmy do społeczeństw przesadnie aktywnych obywatelsko, co tylko dowodzi, że wojna w Ukrainie wywołała w nas bezprecedensowe odruchy empatii i poczucie zobowiązania wobec ofiar.
Zdecydowanie najczęstszym sposobem pomocy uchodźcom był zakup artykułów pierwszej potrzeby i żywności. W ten sposób pomagało aż 59 proc. społeczeństwa. Również ponad połowa z nas dodatkowo wspierała ich finansowo wpłatami na rachunki organizacji pomocowych. Pomoc bezpośrednia była rzadsza, jednak zaangażowanych było w nią miliony obywateli. Co piąty dorosły Polak wspierał uchodźców przy załatwianiu codziennych spraw, a niewiele mniej osób działało w punktach pomocy jako wolontariusze. Aż 7 proc. dorosłych Polek i Polaków udostępniło uchodźcom własny dom lub mieszkanie. To ogromny odsetek, przyjęcie obcych ludzi pod własny dach wymaga przecież podjęcia niezwykłego wysiłku mentalnego, szczególnie w społeczeństwie tak familiarnym jak Polacy. Dzięki temu właśnie udało się uniknąć katastrofy humanitarnej i tworzenia obozów dla uchodźców znanych choćby z Turcji czy Grecji. Bez wątpienia znaczną rolę odegrała tu bliskość kulturowa Ukraińców oraz fakt, że z wieloma osobami z tego kraju spotykaliśmy się na co dzień na długo przed 24 lutego. Co dwudziesty mieszkaniec Polski pomagał uchodźcom również w transporcie.
To wszystko oczywiście kosztowało. Według PIE tylko w ciągu pierwszych trzech miesięcy kryzysu Polacy wydali na pomoc około 10 mld zł. Dla porównania, rok wcześniej wszystkie wydatki charytatywne w Polsce sięgnęły kwoty niecałych 4 mld zł. Dodatkowo pomagały też organizacje charytatywne, takie jak Caritas Polska, Polska Akcja Humanitarna czy fundacja Solidarni z Ukrainą. Wsparcie ze strony organizacji pozarządowych sięgnęło 327 mln zł.
Budżet wytrzyma
Pomoc obywateli nie wzbudza takich emocji jak wsparcie udzielone przez polskie państwo. Według nierzadko pojawiających się krytycznych głosów, pomoc skierowana do Ukraińców ze strony instytucji publicznych jest zbyt daleko idąca i może nas wpędzić w tarapaty finansowe. Na wstępie należy więc wyjaśnić kwestię samej liczby przyjętych przez Polskę uchodźców. Według danych Straży Granicznej z 6 września, polsko-ukraińską granicę przekroczyło od początku wojny ponad 6,1 mln osób. Nie oznacza to jednak, że pomocą została objęta tak ogromna ich liczba. Znaczna część uchodźców skierowała się do innych państw UE, które także umożliwiły im pobyt. Przykładowo Niemcy przyjęły 670 tys. osób, a Włochy kolejne 153 tys. Poza tym w drugą stronę granicę przejechało 4,3 mln osób. W tym są zarówno uchodźcy wracający w rejony kraju, w których działania wojenne ustały, jak i zatrudnieni w Polsce Ukraińcy chcący bronić ojczyzny.
Pomoc instytucjonalna trafiła tylko do osób, które oficjalnie zarejestrowały się i uzyskały PESEL. Do 22 sierpnia PESEL uzyskało 1,31 mln osób z Ukrainy. Według danych UNHCR z 30 sierpnia, Polska zarejestrowała 1,36 mln uchodźców. W liczbach bezwzględnych jesteśmy więc na pierwszym miejscu, jednak biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców kraju najwięcej uchodźców przyjęły Czechy. Nad Wełtawą zarejestrowano 423 tys. osób, a więc trzy razy mniej niż Polska, chociaż to państwo niemal czterokrotnie mniejsze.
W ramach wsparcia państwowego uchodźcy zostali objęci pełnym pakietem usług publicznych oraz świadczeń społecznych, którymi dysponują Polacy. Mowa m.in. o bezpłatnym dostępie do opieki zdrowotnej (roczny koszt to według PIE 2,4 mld zł), edukacji publicznej (4 mld zł), pomocy społecznej (726 mln zł) oraz „500 plus” (2,3 mld zł). Dodatkowo specjalnie uruchomiono właściwie tylko dwa rodzaje świadczeń. Pierwsze to dotacje dla Polaków przyjmujących uchodźców we własnych domach, w wysokości 40 zł za osobę na dobę. Początkowo miała być wypłacana tylko przez dwa miesiące, jednak ją przedłużono. Jej dotychczasowy koszt to 4 mld zł. Drugim specjalnym mechanizmem było jednorazowe świadczenie wysokości 300 zł na osobę w celu pokrycia pierwszych wydatków w naszym kraju. To już kosztowało znacznie mniej, gdyż niecałe 300 mln złotych. Pozostałe wsparcie od państwa, takie jak pomoc psychologiczna, będzie miało już dla budżetu zupełnie marginalne znaczenie.
Biorąc pod uwagę dane PIE, łączny koszt budżetowy w całym roku wyniesie prawdopodobnie około 18 mld zł. Być może wzrośnie do około 20 mld. To kwota w skali budżetu oczywiście znacząca, jednak mając na względzie, że mówimy o największym kryzysie uchodźczym w Europie od dekad, nie robi ona już tak wielkiego wrażenia. Tylko na dopłaty do opału do domowych instalacji grzewczych wydamy w tym roku więcej. Sami uchodźcy nie otrzymali żadnych dodatkowych praw socjalnych ponad to, czym dysponują Polki i Polacy. Trudno więc mówić o przesadnej pomocy ze strony państwa, które zapewniło im jedynie warunki do w miarę godnego startu.
Szok uchodźczo-mieszkaniowy
I na szczęście uchodźcy z tego startu w większości skorzystali. A właściwie należałoby mówić uchodźczynie, gdyż niecała połowa z nich to kobiety – głównie matki. Druga połowa to dzieci i kilka procent seniorów. Według danych z sierpniowego miesięcznika PIE, zatrudnienie w Polsce znalazło już 360 tys. osób, wśród których przeważają kobiety z wykształceniem wyższym, jak na razie pracujące poniżej swoich kwalifikacji. Jest jednak duża szansa, że w nadchodzącym czasie podejmować będą one prace zgodne ze swoim wykształceniem – gdy już zlikwidują bariery językowe i inne, wynikające z pobytu w obcym kraju. To oznacza, że wskaźnik zatrudnienia wśród uchodźczyń wynosi 54 proc., czyli jest zadziwiająco wysoki jak na tak krótki czas. W przeszłości w okresach wysokiego bezrobocia podobny wskaźnik zatrudnienia notowaliśmy wśród Polek w wieku produkcyjnym.
Zatrudnione uchodźczynie płacą podatki i składki, więc same dokładają w ten sposób do budżetu Polski. W takiej sytuacji trudno odmówić im dostępu do usług publicznych i świadczeń społecznych. Według PIE napływ uchodźców zwiększył także sprzedaż detaliczną o 2,5-4 proc., co oznacza odpowiedni wzrost wpływów z podatku VAT. Kryzys uchodźczy paradoksalnie pobudzi też nieco wzrost gospodarczy, który będzie wyższy w tym roku o około pół punktu procentowego. Przynajmniej część pomocy od państwa wróci więc do budżetu. Chociaż równocześnie bez wątpienia napływ migrantów z Ukrainy zwiększy też inflację, gdyż nad Wisłą w krótkim czasie pojawiło się kilkaset tysięcy nowych konsumentek z dziećmi.
Równocześnie jednak kryzys uchodźczy wygenerował wiele problemów, a właściwie zwiększył te, z którymi mieliśmy już do czynienia przed 24 lutego. Najszybciej te negatywne efekty mogliśmy dostrzec na rynku mieszkaniowym. W marcu masowo zaczęły znikać oferty mieszkań na wynajem, których właściciele postanowili je przygotować dla migrantów z Ukrainy. Zresztą ci ostatni sami zaczęli szukać lokali, czego dowodem ogromny wzrost wyszukań na największych portalach mieszkaniowych. Według danych PKO BP w ciągu zaledwie miesiąca z rynku zniknęło 80 proc. ofert mieszkań na wynajem we Wrocławiu. W Krakowie ostała się ledwie jedna czwarta ofert, a w Poznaniu 40 proc.
W rezultacie zaczęły również rosnąć czynsze. Na początku tylko ofertowe, ale po kilku tygodniach właściciele zaczęli podwyższać je także obecnym najemcom. Gigantyczny wzrost czynszów, jaki obserwujemy w tym roku, bez wątpienia jest związany z napływem uchodźców, gdyż w największym stopniu drożeje wynajem najmniejszych lokali – czyli do 38 mkw. Według analizy Bankier.pl w czerwcu w Krakowie, Wrocławiu i Gdańsku czynsz za kawalerki wzrósł o 40 proc. rok do roku. W Łodzi i Warszawie o jedną trzecią, a w Poznaniu o ponad jedną czwartą. Nie można wytłumaczyć tak drastycznych wzrostów samą inflacją. Bez wątpienia właściciele mieszkań wykorzystują napływ szukających lokali migrantów do wzrostu swoich dochodów. Rykoszetem oczywiście dostają także najmujący mieszkania Polacy, którym kryzys uchodźczy kojarzy się zapewne z nagłym skokiem czynszu.
Nie przespać kolejnego kryzysu
Podobnych napięć, które pojawiły się na rynku mieszkaniowym, będzie zapewne więcej. Nasze usługi publiczne od lat stały na niewystarczającym poziomie nawet dla 38 mln Polek i Polaków, więc trudno przypuszczać, że staną się efektywne w momencie, gdy liczba mieszkańców naszego kraju sięgnie prawie 40 mln. Chociaż w pierwszych miesiącach nie zaobserwowano większych kolejek do lekarzy, można przypuszczać, że w okresie jesienno-zimowym, gdy pojawiają się choroby wirusowe, kryzys uchodźczy może stać się stresorem także dla naszej ochrony zdrowia. Im więcej Ukrainek będzie pracować, tym więcej ukraińskich dzieci będzie trafiać do żłobków, których brakuje od lat dla rodowitych maluchów z Polski. W czasie gdy ceny energii będą bić rekordy, łatwo będzie o napięcia na tle narodowościowym i oskarżanie uchodźców o kryzys i wojnę. Polacy wydają się w większości odporni na kremlowską propagandę, ale swoje może zrobić zwyczajne zmęczenie i poczucie niepewności.
Nieprzypadkowo największe protesty społeczne w ostatnich dniach miały miejsce w Czechach, które przyjęły więcej uchodźców per capita niż Polska. 70 tys. protestujących w Pradze domagało się zmiany polityki rządu, który w kwestii wojny idzie ramię w ramię z polskim. Dominowały hasła dotyczące drożyzny (inflacja nad Wełtawą jest nieco wyższa niż w Polsce) i rosnących kosztów energii, ale pojawiały się też te wzywające chociażby do zmiany polityki wobec Rosji. Zapewne im bliżej okresu grzewczego, tym więcej napięć pojawi się także w innych państwach UE, w tym być może w Polsce.
Pandemia miała być wielkim przełomem społecznym, w którym solidarność weźmie górę nad egoizmem, ale w gruncie rzeczy niczego takiego nie przyniosła. Problemy w polskich usługach publicznych są gigantyczne – brakuje lekarzy, pielęgniarek, opiekunek w żłobkach i nauczycieli, a z budżetówki zwalniają się tysiące osób. Młodzi ludzie obecnie nie mają jak zdobyć mieszkania. Politycy chętnie opowiadają, że napływ uchodźców będzie zbawienny dla polskiej demografii, co samo w sobie jest prawdą. Niestety zapominają, że imigranci to nie tylko ręce do pracy, ale też ludzie mający swoje potrzeby, ambicje i marzenia. Podobnie jak rodowici Polacy. Polska domena publiczna w obecnym stanie realizacji tych osobistych planów nie zapewni. A zawiedzione marzenia zwykle prowadzą do społecznych niepokojów i obarczania winą tych grup społecznych, które nie mają jak się bronić.