Logo Przewdonik Katolicki

Pamięć czy rozpamiętywanie?

Paweł Stachowiak
Rekonstrukcja rzezi wołyńskiej w Radymnie na Podkarpaciu w lipcu 2013 r. Fot. Tadeusz Koniarz/REPORTER

Dziś wielu wolałoby o nim nie mówić, ale Wołynia nawet w najszlachetniejszym dążeniu do pojednania nie wytniemy z historii Polaków i Ukraińców. Historia zamiatana pod dywan zawsze spod niego wychodzi, nieprzepracowana i nierozliczona wzmacnia konflikty i poczucie krzywdy.

Wołyń to słowo symbol, wciąż żywo obecne w świadomości historycznej Polaków. Słowo naznaczone treścią okrutną, nieludzką, pełną absurdalnego bestialstwa, które dotknęło Polaków zamieszkujących tamtą krainę. Smutne apogeum ukraińsko-polskiego konfliktu, nienawiści, która od wieków „zatruwała krew pobratymczą”. Kraina żyzna, której, wedle słów Józefa Ignacego Kraszewskiego, natura „nie poskąpiła darów”. „Wśród gór wyglądają z parowów wsie z białymi chatkami, cerkwie trzykopulne, malowane i zdobione, stawy i rzeki, i laski dębowe. Potrzeba wody zmuszała mieszkańców do osiedlania się w dolinach, którędy strumienie i rzeczułki płyną, dlatego też na Wołyniu i w ogólności we wszystkich krajach wzgórzystych wszystkie osady są między parowami i w dołach, co znacznie wdzięku widokom ujmuje na pierwszy rzut oka, lecz niespodzianością zadziwia i bawi” – pisał autor Starej Baśni. Idylliczna kraina, której obce miały być narodowo-religijne niesnaski. Po III rozbiorze Wołyń znalazł się w zaborze rosyjskim i oddzielony został granicą od ziem Galicji Wschodniej, które pozostały pod władzą austriacką. Pozbawiony większych ośrodków miejskich, zdominowany przez ludność wiejską, pozostawał na uboczu procesów kształtowania się nowoczesnej ukraińskiej świadomości narodowej.
Gdy odrodziło się niepodległe państwo polskie, Wołyń wszedł w jego granice. Województwo wołyńskie, ze stolicą w Łucku, zamieszkiwane było w niespełna 70 proc. przez Ukraińców, 
16 proc. przez Polaków i 10 proc. przez Żydów. O ile w Galicji Wschodniej, Lwowie, Stanisławowie i Tarnopolu budziła się ukraińska świadomość narodowa, to na Wołyniu narodowe resentymenty nie odgrywały ważniejszej roli. Jeszcze w latach 30. zdawać się mogło, że konflikt polsko-ukraiński rozgorzeć może wszędzie, ale nie na Wołyniu. Wojewoda wołyński Henryk Józewski próbował odgrodzić ukraińską ludność Wołynia od wpływów galicyjskich i wzbudzać wśród niej lojalność wobec Rzeczypospolitej. Niestety bezskutecznie. Zarówno wśród Polaków, jak również wśród Ukraińców narastał nacjonalizm, negujący jakąkolwiek możliwość budowania ponadnarodowej wspólnoty politycznej.

Polscy osadnicy i niszczenie cerkwi
Dla wzbudzenia polsko-ukraińskiego antagonizmu na Wołyniu ważnymi były dwie kwestie. Niszczenie cerkwi (o czym pisałem przed miesiącem w numerze 34/2022) oraz akcja osiedlania na kresowych ziemiach Wołynia polskich osadników wojskowych, która rozpoczęła się tuż po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej. Osadnicy otrzymywali wartościowe działki i cieszyli się wsparciem lokalnej administracji, co budziło zrozumiały antagonizm lokalnej ludności ukraińskiej. Rosło wśród niej poczucie krzywdy i obcości wobec polskiego państwa. Akcja niszczenia cerkwi w latach 30. wzmocniła te uczucia i dodała im emocjonalnej siły. Te nowe przejawy wrogości nałożyły się na wiekowe poczucie krzywdy i poniżenia odczuwane przez ukraiński lud wobec Polaków utożsamianych z szlacheckim i magnackim panowaniem. Względy narodowe, religijne, ekonomiczne i społeczne związały się w gordyjski węzeł nienawiści.
Okres międzywojenny przyniósł rozwój nacjonalizmu, który kwitł wśród młodej ukraińskiej inteligencji. Jego celem miało być powstanie „samostijnej Ukrainy” na wszystkich terenach zamieszkanych przez Ukraińców. W walce kierować się miano zasadą „cel uświęca środki”, bez żadnych norm moralnych. Stopniowo ideologia nacjonalizmu ukraińskiego zbliżała się do włoskiego faszyzmu i niemieckiego nazizmu. Wielu działaczy inspirowanej takimi poglądami Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) widziało szanse na spełnienie swych oczekiwań we współpracy z Niemcami. Dlatego, gdy we wrześniu 1939 r. Polska została zaatakowana przez III Rzeszę, podjęli współpracę z oddziałami Wehrmachtu. Kiedy wycofujące się oddziały polskie znalazły się na terenach zamieszkanych przez ludność ukraińską, stawały się coraz częściej obiektem ataków dywersyjnych.
Pierwsze poważniejsze wystąpienia OUN miały miejsce 11 i 12 września 1939 r. w Stryju, a w następnych dniach w wielu innych miastach i wsiach Wołynia, Polesia, Lubelszczyzny i Galicji Wschodniej. Zginęło wtedy około 3 tys. miejscowych Polaków, wielu zaś uciekło na zachód. Tereny II RP z większością ludności ukraińskiej przypadły ZSRR, który bezwzględnie zwalczał ukraiński ruch narodowy, tym mocniejsze stawały się w jego łonie nastroje proniemieckie i nacjonalistyczny radykalizm. Celowała w tym OUN Frakcja Rewolucyjna, której przewodził Stepan Bandera. Głosiła ona program „oczyszczenia” terenów uznanych za etniczną siedzibę narodu ukraińskiego, a miało to dotyczyć głównie Żydów i Polaków. Działacze OUN skoncentrowali swoje wysiłki na pogłębianiu świadomości narodowej wśród ludności ukraińskiej, świadomie rozbudzając jej nienawiść wobec Polaków.

Faworyzowani przez Niemców
Gdy w czerwcu 1941 r. III Rzesza rozpoczęła wojnę z ZSRR, swym niedawnym sojusznikiem, ziemie ukraińskie szybko opanowane zostały przez Niemców. Nie spełnili oni nadziei Ukraińców i nie utworzyli żadnej formy państwa ukraińskiego, ale włączyli ziemie Galicji Wschodniej w skład Generalnego Gubernatorstwa. Faworyzowali jednak Ukraińców kosztem Polaków. W dystrykcie Galicja w połowie stycznia 1944 r. na 382 wójtów i burmistrzów tylko trzech było narodowości polskiej. Ukraińska była, licząca około 5 tys. ludzi, policja pomocnicza, wypełniająca rozkazy niemieckie, biorąca aktywny udział w eksterminacji Żydów. Rozbudowane było ukraińskie szkolnictwo, którego Polacy byli pozbawieni. Również handel detaliczny został przy poparciu Niemców opanowany przez Ukraińców, którzy odtworzyli także struktury przedwojennej spółdzielczości. Przy ograniczonym wsparciu Kościoła greckokatolickiego, kierowanego przez metropolitę Andrija Szeptyckiego, rozwijała się polityczna współpraca niemiecko-ukraińska. Za jej apogeum można uznać tworzenie, od końca kwietnia 1943 r., ukraińskiej dywizji SS Galizien (Hałyczyna).
Na Wołyniu, który nie znalazł się w Generalnym Gubernatorstwie, ale wszedł w skład Komisariatu Rzeszy Ukraina, Niemcy dążyli do maksymalnej eksploatacji ekonomicznej tego terytorium i zamieszkałej na nim ludności. Nie oddano chłopom ziemi zabranej przez władze sowieckie i utrzymano pod niemieckim nadzorem dawne sowieckie kołchozy i sowchozy. Na tym terenie nie działały ukraińskie instytucje samorządowe i szkolnictwo, powołano jedynie ukraińską policję pomocniczą.

Nie tylko nacjonalistyczna ideologia
Ludność polska na Wołyniu w połowie 1942 r. liczyła, według spisu niemieckiego, około 306 tys. osób, co stanowiło 14,6 proc. wszystkich mieszkańców. Początkowo nie było na tym terenie, inaczej niż w Generalnym Gubernatorstwie, wyraźniejszych przejawów konfliktu polsko-ukraińskiego. Jednak z czasem zaczęła na Wołyniu narastać anarchia i chaos wojny „wszystkich ze wszystkimi”. Niemcy kontrolowali tylko większe ośrodki miejskie, Ukraińcy opierając się na banderowskiej frakcji OUN, organizowali oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), wśród Polaków rodziły się struktury AK. W końcu marca 1943 r. zdezerterowało ze służby niemieckiej około 5 tys. policjantów ukraińskich. Zasilili oni partyzantkę banderowską, która stała się w ten sposób dominującą siłą na terenie Wołynia. Byli to ludzie, których wrażliwość zanikła w piekle Zagłady, wyzbyci elementarnych norm moralnych, dlatego łatwo było z nich uczynić narzędzie okrutnych zbrodni. Splot dawnych antagonizmów, chłopskiego poczucia krzywdy, wojennej traumy, zobojętnienia na głos ludzkiego sumienia, swoistego „zaczadzenia śmiercią”, wykorzystanych przez kierujących się zbrodniczą ideologią działaczy OUN, stworzyły warunki, w których rozegrała się ludobójcza akcja, którą zwiemy dziś rzezią wołyńska.
Nie jest zadaniem tego artykułu kolejny opis wstrząsającego bestialstwa tego genocidium atrox (ludobójstwo straszliwe), mamy ich aż nadto. Bezlitosna czystka etniczna, zaplanowana przez przywódców OUN – UPA, przyniosła trudne do ustalenia straty polskiej ludności Wołynia. Historycy polscy oceniają, że zginęło tam od 39 tys. (liczba udokumentowana) do 60 tys. Polaków (liczba szacunkowa). Kolejne dziesiątki tysięcy wymordowane zostały na obszarze Galicji Wschodniej. Łącznie zginęło blisko 100 tys. Polaków. Liczni uciekali do miast oraz dalej, na teren Generalnego Gubernatorstwa, roznosząc po całej Polsce informacje o mordach popełnianych przez Ukraińców. Straty ukraińskie z rąk Polaków mogły, według polskich szacunków, sięgnąć kilku tysięcy osób (w relacji co najmniej 10 do 1).
Wszelako nie tylko zbrodnicza, nacjonalistyczna ideologia OUN była inspiracją tej zbrodni. Trzeba wziąć pod uwagą jeszcze jeden czynnik, który jak się zdaje odpowiada za jej wyjątkowo bestialski charakter. Otóż szokujące opisy mordów na Wołyniu bardzo przypominają wspomnienia z czasów „rabacji” galicyjskiej w 1846 r. Wtedy polscy chłopi cięli drewnianymi piłami dziedziców szlacheckich majątków, rozbijali główki dzieci, rozrywali końmi, dokładnie tak jak wiek później na Wołyniu. Chłopska nienawiść, ukształtowana w rzeczywistości naznaczonej prymitywnymi warunkami życia, odczłowieczeniem i wyzyskiem – jeśli została odpowiednio wykorzystana i ukierunkowana – owocowała czynami budzącymi przerażenie. Nie należy zatem widzieć w rzezi wołyńskiej jedynie kontekstu narodowego, trzeba dostrzegać także jego wymiar społeczny. Ukraińcy mordowali swych polskich sąsiadów nie tylko dlatego, że byli Polakami, ale również dlatego, że widzieli w nich narzędzie swego wielowiekowego ucisku. Odezwała się tradycja powstań kozackich, koliszczyzny i Humania.

Nie czy, ale jak pamiętać
Istotą artykułów pisanych w ramach niniejszego cyklu jest ukazanie, iż naszej pamięci o relacjach polsko-ukraińskich nie powinna określać jedynie wizja konfliktów i zbrodni, że nasze sąsiedztwo i kontakty to „nie tylko Wołyń”, ale jakże liczne przykłady współpracy, sojuszu i braterstwa. Wołynia jednak, nawet w najszlachetniejszym dążeniu do pojednania, nie wytniemy z historii obu narodów. Dziś wielu, powodowanych najszlachetniejszymi intencjami, wolałoby o tym nie mówić, z podejrzeniem patrzą na wszystkich, którzy przypominają tamtą zbrodnię, przypisując im moskiewskie inspiracje. Takie „zapomnienie w imię przyjaźni” oczywiście niczemu dobremu nie służy. Historia zamiatana pod dywan zawsze spod niego wychodzi, nieprzepracowana i nierozliczona wzmacnia konflikty i poczucie krzywdy, a uwagi te dotyczą rzecz jasna zarówno Polaków, jak i Ukraińców.
Pytanie winno brzmieć zatem nie czy, ale jak pamiętać. Czy eksponować z perwersyjną szczegółowością bestialskie czyny, wciąż nimi epatować, pogrążać się w rozpamiętywaniu demonicznego zła? Czy może poszukiwać przyczyn, starać się zrozumieć nie zbrodnie, ale kontekst, który im sprzyjał? Czemu ma służyć pamięć, co eksponować, jakiego języka używać? Już przed niemal ćwierćwieczem mówił o tym we Lwowie Jan Paweł II: „Czas już oderwać się od tej bolesnej przeszłości! (…) Niech przebaczenie – udzielone i uzyskane – rozleje się niczym dobroczynny balsam w każdym sercu. Niech dzięki oczyszczeniu pamięci historycznej wszyscy będą gotowi stawiać wyżej to, co jednoczy, niż to, co dzieli, ażeby razem budować przyszłość opartą na wzajemnym szacunku, na braterskiej wspólnocie, braterskiej współpracy i autentycznej solidarności”.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki