Logo Przewdonik Katolicki

Wbrew jagiellońskiej tradycji

Paweł Stachowiak
fot. NAC

W dwudziestoleciu międzywojennym ukraiński nacjonalizm został skonfrontowany z niekonsekwentną polityką państwa polskiego, które miotało się pomiędzy chęcią budowania kompromisu a pacyfikowaniem Ukraińców.

Federacyjne rojenia Józefa Piłsudskiego nie spełniły się, bo zapewne spełnić nie mogły, przynajmniej w tamtym czasie. Po tragedii Wielkiej Wojny Europa pogrążyła się w odmętach etnicznego nacjonalizmu, wykluczającego jakąkolwiek wspólnotę narodów w ramach federacji czy konfederacji. Ideałem zdawała się Polska dla Polaków, Niemcy dla Niemców oraz Ukraina dla Ukraińców. W takiej właśnie epoce budowały się polsko-ukraińskie relacje w odrodzonej Rzeczpospolitej, której ok. 15 proc. obywateli deklarowało narodowość ukraińską. Nie stali się nimi w wyniku aktu własnej woli i własnego wyboru, byli zabawką historii, która wyjątkowo okrutnie obeszła się z ziemiami nad Dnieprem i Zbruczem.
Z chaosu lat 1914-1920 nie wyłoniło się niepodległe państwo ukraińskie. Polska i Rosja bolszewicka w traktacie ryskim podzieliły między siebie tereny zamieszkałe przez Ukraińców. Przepraszał za to Piłsudski ukraińskich sprzymierzeńców, żołnierzy atamana Petlury. Musieli oni szukać schronienia w Polsce, która złamała złożone wobec nich wcześniej obietnice. Marszałek, wraz ze swym obozem politycznym – sanacją, wrócił do władzy w maju 1926 r., tym samym odsunięci zostali zwolennicy nacjonalistycznego projektu państwa narodowego „Polski dla Polaków”, autorzy porozumienia z Rygi. Mogło się zdawać, że otwierają się nowe, jaśniejsze horyzonty dla kształtowania się państwa-wspólnoty wszystkich jego obywateli. Niestety ostatnie dziesięciolecie II RP przyniosło zaostrzenie konfliktów narodowościowych, szczególnie widoczne w relacjach z mniejszością ukraińską.
Odrodzone państwo polskie w pierwszej swej konstytucji z 1921 r. zapewniało wszystkim swoim obywatelom prawo do „zachowania swej narodowości i pielęgnowania swojej mowy i właściwości narodowych”. Zapewniało to mniejszościom narodowym możliwość tworzenia własnych stowarzyszeń, instytucji, szkół, używania własnego języka w urzędach itp. Prawa mniejszości były również gwarantowane przez traktaty międzynarodowe, przede wszystkim podpisany w 1919 r. tzw. mały traktat wersalski. Państwo polskie miało jednak charakter unitarny, język polski miał status jedynego języka państwowego, autonomia mniejszości miała zatem charakter kulturalny, ale nie polityczny i terytorialny.
Prawo nie jest wszelako jedynym czynnikiem kształtującym rzeczywistość i nie tylko ono decyduje o kształcie stosunków w państwie i społeczeństwie. Polska i rządzące nią elity stanęły bowiem wobec wyzwania, które jest udziałem każdego kraju o wieloetnicznej strukturze. Ile praw zapewnić, aby nie naruszyć jedności politycznej i terytorialnej państwa? Jak reagować na ewentualne skłonności separatystyczne, jak im zapobiegać i w jaki sposób za nie karać? Te dylematy nie służyły wypracowaniu konsekwentnej polityki wobec mniejszości, tym bardziej że ostre podziały polityczne wśród partii i stronnictw dotyczyły również kwestii mniejszości narodowych.
 
Ukraińcy w II RP: dwa podejścia
Wszystkie te problemy, jak w soczewce, skupiają się wokół mniejszości ukraińskiej liczącej w II RP ok. 5 mln osób. Ukraińcy byli grupą dobrze zorganizowaną, o rozwiniętej świadomości narodowej, aktywną politycznie, kulturalnie i ekonomicznie. Swoistym fenomenem na skalę całego kraju była ukraińska spółdzielczość. W województwach z większością ludności polskiej na 10 tys. osób przypadało 3,6 spółdzielni, natomiast w województwach zamieszkanych przez Ukraińców było to aż 7,3 spółdzielni. Politycznie dominowała wśród nich początkowo lojalna wobec państwa polskiego partia Ukraińskie Zjednoczenie Narodowo-Demokratyczne (UNDO), z czasem jednak wzrastać w siłę zaczął radykalny nacjonalizm reprezentowany przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów (OUN).
To ostatnie środowisko stało na gruncie państwowego separatyzmu i dążyło do oderwania od Polski ziem zamieszkałych przez ludność ukraińską. Kierowało się przy tym ideami nacjonalistycznymi bliskim faszyzmowi i rasizmowi. Najbardziej wpływowym inspiratorem takiego programu był Dmytro Doncow, autor opublikowanej w 1926 r. książki Nacjonalizm. Propagował w niej hasła darwinizmu społecznego, przenoszącego bezwzględne reguły „walki o byt” na grunt społeczny i narodowy. Doktryna i praktyka ukraińskiego nacjonalizmu szybko nabrała cech radykalnych. Pokazuje to jeden z najważniejszych dokumentów programowych OUN: Dekalog ukraińskiego nacjonalisty, napisany przez Stepana Łenkawskiego i opatrzony mottem przez Doncowa. Przytoczmy trzy ostatnie „Przykazania” zawarte w tym tekście: „Nie zawahasz się spełnić największej zbrodni, kiedy tego wymaga dobro sprawy. Nienawiścią oraz podstępem będziesz przyjmował wrogów Twego Narodu. Będziesz dążył do rozszerzenia siły, sławy, bogactwa i obszaru państwa ukraińskiego nawet drogą ujarzmienia cudzoziemców”. Te słowa, tchnące duchem nihilistycznego Katechizmu rewolucjonisty Siergieja Nieczajewa, uznać można za fundament późniejszych okrucieństw dokonywanych przez UPA.
W latach 20. i 30. separatyzm ukraiński w Polsce zaczął stosować terror. Ogółem w latach 1921–1939 ukraińskie podziemie nacjonalistyczne przeprowadziło 63 zamachy. Mordowano przede wszystkim tych polskich i ukraińskich polityków, urzędników i aktywistów, którzy starali się działać na rzecz pojednania polsko-ukraińskiego, cieszyli się autorytetem w społeczności ukraińskiej i dawali nadzieję na osłabienie wzajemnej wrogości i nienawiści. Cel OUN – zbudowanie narodowego państwa ukraińskiego – zdawał się być możliwy w darwinowskiej optyce jedynie poprzez ludobójstwo i etniczne czystki. Przykładem takiego działania było zamordowanie w 1934 r. ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, bliskiego współpracownika marszałka Piłsudskiego. Pieracki starał się działać na rzecz ugody z umiarkowanymi środowiskami ukraińskimi, np. UNDO, osłabiając jednocześnie radykałów z OUN, którym nie zależało na realnej poprawie statusu Ukraińców, jako obywateli polskich, ale na wzniecaniu nienawiści.
 
Brak konsekwencji w polityce
Radykalizacja ukraińskiego separatyzmu zmuszała polskich polityków do poszukiwania drogi wyjścia z sytuacji, będącej zagrożeniem dla istnienia państwa polskiego. ,,Z punktu widzenia polskiego – pisał w przeddzień przewrotu majowego jeden z czołowych działaczy lewicy piłsudczykowskiej Zygmunt Dreszer – zagadnienie mniejszości narodowych jest zagadnieniem bezpieczeństwa państwa (...) Bez załatwienia tej sprawy, bez pewności co do lojalności mniejszości wobec państwa, bez zaistnienia u nich patriotyzmu państwowego, Rzeczypospolita w granicach obecnych może istnieć tylko do najbliższej klęski wojennej”.
Niestety nie udało się wypracować polityki konsekwentnej i stałej. Rządzący Polską po maju 1926 r. obóz sanacyjny był z założenia antynacjonalistyczny. Piłsudski i jego zwolennicy pragnęli silnego państwa, wspierającego się na patriotyzmie obywatelskim, nie etnicznym. Inspirowani jagiellońską tradycją Rzeczpospolitej wielu narodów, dążyli do osłabienia antagonizmów etnicznych, preferowali używanie pojęcia „społeczeństwo”, nie „naród”, jako integrującego wszystkich obywateli państwa. Dlatego sanacja była skłonna do wielu działań budujących kompromis z umiarkowanymi środowiskami ukraińskimi, brutalnie natomiast zwalczała wszystko, co zagrażało bezpieczeństwu państwa.
Warto w tym miejscu przypomnieć postać Henryka Józewskiego, długoletniego wojewody wołyńskiego, który jako zdeklarowany zwolennik federacji polsko-ukraińskiej, pragnął uczynić z Wołynia „ukraiński Piemont”, zalążek przyszłego sfederowanego z Polską państwa ukraińskiego. Dzięki niemu rozwijało się szkolnictwo ukraińskie i dwujęzyczne, kwitły organizacje spółdzielcze, zbudowano setki bitych dróg, połączeń kolejowych, nowych urzędów pocztowych, przeprowadzono meliorację 100 tys. hektarów gruntów i elektryfikację miast. Niestety polityka Józewskiego nie stała się inspiracją dla innych administratorów terenów zamieszkałych przez Ukraińców. Pozostała eksperymentem, którego znaczenia nie jesteśmy w stanie oszacować.
 
Rewindykacja tego, co było polskie i katolickie
To nie Józewski pozostał symbolem polityki państwa wobec mniejszości ukraińskiej w latach 30. W pamięci pozostały przede wszystkim brutalne akcje pacyfikacyjne. Pierwsza miała miejsce w 1930 r., jako reakcja na separatystyczne działania OUN. Policja i wojsko dokonywały rewizji w budynkach mieszkalnych oraz siedzibach ukraińskich organizacji połączonych z niszczeniem budynków, pobiciami oraz aresztowaniami. Podczas rewizji stosowano przemoc fizyczną i karę publicznej chłosty. Dodatkową karą było nakładanie na wsie kontrybucji i kwaterowanie we wsiach szwadronów kawalerii, które mieszkańcy musieli utrzymywać. Akcja, która w założeniu miała osłabić wpływy OUN, przyniosła w rzeczywistości wzrost poparcia dla środowisk nacjonalistycznych.
Znacznie gorsze były konsekwencje kolejnej pacyfikacji, która miała miejsce w 1938 r. Była to tzw. akcja polonizacyjno-rewindykacyjna, która sprowadzała się do szeroko zakrojonej i metodycznej akcji niszczenia cerkwi prawosławnych na Chełmszczyźnie i południowym Podlasiu. Władze opracowały i następnie konsekwentnie przeprowadziły burzenie i likwidację 91 świątyń prawosławnych, 10 kaplic, 26 domów modlitwy. Trzy cerkwie przekazano Kościołowi katolickiemu, a cztery świątynie pozostawiono jedynie w charakterze kostnic. Wszystko to pod nośnymi hasłami „rewindykacji tego wszystkiego, co niegdyś w czasach przedrozbiorowych było polskie i katolickie”. Często dochodziło do gorszących scen przerywania modlitwy i liturgii, niszczenia i demolowania wyposażenia świątyń, aresztowań duchownych oraz bicia osób usiłujących bronić swoich parafii.
„14 lipca zburzono cerkiew w Międzylesiu (powiat bialski). Zeszli się ludzie, powynosili i pochowali niektóre cenniejsze rzeczy. Zdejmując dzwony, kupione kilka miesięcy wcześniej, trzykrotnie, na pożegnanie, uderzyli w wielki dzwon. Zebrani zaczęli płakać i całą noc nie opuszczali swojej świątyni. I całą noc we wsi, czując nieszczęście, wyły psy. Rano, o godzinie 7, na ośmiu ciężarowych samochodach do wsi przyjechali policjanci i robotnicy-Polacy. Policja zaczęła gumowymi pałkami rozganiać ludność i gęsto otoczyła cerkiew. Robotnicy zaczęli zdzierać dach, łamać i wyrzucać z cerkwi ikony i ikonostas. Około godziny dwunastej przewrócili wielką banię, potem zaczęli piłami rozcinać z góry do dołu ściany cerkwi i rozciągać je sznurami. Około godziny trzeciej w nocy, skończywszy swą kainową pracę, policja i robotnicy odjechali” – tak wspominał jeden z wiernych, Jan Korowicki.
Akcji towarzyszyła hałaśliwa kampania na rzecz „rekatolizacji” Kresów oraz stworzenia „polskiego prawosławia”, w pełni lojalnego wobec władz. Niestety nie przeciwstawiła się temu hierarchia Kościoła katolickiego w Polsce. Ta akcja uderzyła w najgłębszą, najbardziej osobistą, intymną sferę wrażliwości prawosławnych Ukraińców. Niszczenie świątyń dotykało splotu uczuć religijnych i narodowych, wzmagało poczucie obcości, naznaczało imperatywem zemsty. Trudno oceniać wszystko, co stało się kilka lat później na Wołyniu, nie biorąc pod uwagę tych wydarzeń.
 
***
Nie jest rzeczą łatwą ani prostą ocenić wszystko, co wydarzyło się między państwem polskim a jego ukraińskimi obywatelami w dwudziestoleciu międzywojennym. Jak to bywa zazwyczaj, nie da się łatwo rozdzielić słuszności i jej braku, nadużyciem jest operowanie czarno-białą retoryką prawdy i kłamstwa. Drapieżność i radykalizm ukraińskiego nacjonalizmu zostały skonfrontowane z pozbawioną konsekwencji polityką państwa polskiego, które miotało się pomiędzy polityką Józewskiego i praktyką pacyfikacji. We wrześniu 1939 r. wielu Ukraińców z satysfakcją witało upadek niepodległej Polski. Jak bardzo się mylili, mieli się wkrótce przekonać.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki