Na początku, kiedy pojawiła się ta wieść, wszyscy powtarzali kurczowo formułkę: „Skończyła się epoka”. Media społecznościowe pełne były takich, czasem wręcz jednozdaniowych komentarzy zaraz po śmierci Elżbiety II. To niewiele znaczyło, bo królowa połączyła swoim życiem kilka wyraźnych epok. Ale odeszła cząstka przeszłości, która w jej osobie zdawała się trwać bez końca, choć wszystko inne zmieniło się już po wielekroć. No i to powtarzane zdanie było wyrazem szczerego żalu.
Ludzie, którzy wierzą w restytucję monarchicznego porządku w Polsce, są oderwanymi od rzeczywistości dziwakami. Ale ci, którzy się wzięli przy okazji śmierci Elżbiety do narzekania na monarchię tam, w Wielkiej Brytanii, są z kolei ludźmi o odruchach barbarzyńskich. Tak, to sporo kosztuje, tak w fascynacji dworem, tytułami, archaicznymi strojami jest coś z celebrowania mydlanych oper. Ale ciągłość, tradycja, coś nieuchwytnego, co spaja wspólnotę, jest wartością samoistną.
Tak się ułożyła ich historia, że mogli to zachować w połączeniu z wszystkimi wolnościowymi przemianami politycznymi. W Polsce próba instalowania czegoś podobnego byłaby operetką, czymś nienaturalnym. Im życzę korzystania z tego jak najdłużej. Także dlatego, że to lekcja, iż istnieje coś poza trywialną nowoczesnością, z jej tempem i ciasnym pragmatyzmem. Chyba już dziś przedziera się ona do ludzkich umysłów z kłopotami. Ale wciąż się odbywa.
Czy królowa odgrywała w niej rolę jedynie coraz bardziej niemego symbolu? Serial The Crown pokazał wiele sytuacji, kiedy milcząca oficjalnie na polityczne tematy królowa miała wpływać na decyzje kolejnych premierów, korygować postępowanie Winstona Churchilla czy przekonywać do mniejszej twardości Margaret Thatcher. Czasem to wypływało na zewnątrz, ba, w ciągu 70 lat swoich rządów królowa kilka razy znalazła sposób, aby swoje stanowisko zamanifestować. Niektóre z tych zdarzeń
to naturalnie hipoteza, licentia poetica. Ale także w relacjach międzynarodowych wizyty i gesty monarchini łagodziły czasem napięcia, pomagały jej ojczyźnie. Przypomnijmy choćby odcinek, w którym Elżbieta II stała się swoistym piorunochronem w relacjach z dawnymi afrykańskimi koloniami.
Czasem bywało i na odwrót. W filmie Królowa to labourzystowski premier Tony Blair zdołał zmienić jej postępowanie po śmierci księżnej Diany – w kierunku większej empatii. I nie ma się co dziwić, świat bywa zaskakujący i skomplikowany. Bez wątpienia Elżbieta nie zawsze wiedziała od razu, co robić. Ale uczyła się pilnie i z efektami. Może przesadą jest opisywanie jej jako postaci heroicznej. Ale była reprezentantką starej szkoły, służby publicznej. Walczyła też coraz bardziej rozpaczliwie o powagę |– nie własną, ale swojej rodziny, którą z jednej strony nowoczesność czyniła coraz bardziej otwartą na świat, ale też coraz bardziej wystawioną na pokusy. Pytanie, czy ród królewski progresywny, „taki jak wszyscy”,
nie był zagrożony utratą racji bytu.
Czy Brytyjczycy ze swoją ciągłością i tradycją byli i są inni niż reszta Europejczyków? W pewnych sferach niekoniecznie. To dziś jeden z bardziej przeoranych poprawnością polityczną krajów, coraz mniej pasujący do cichej chrześcijanki Elżbiety. Coraz częściej tradycyjne formy stawały się tylko pozłotką. Zdaniem Paula Johnsona ten naród (lub raczej te narody) wiarę w Boga tracił (traciły) już setki lat temu. Ale jest jeszcze żarliwy patriotyzm i pewna większa twardość w obronie międzynarodowych pryncypiów. Nie twierdzę, że wyznawana pod bezpośrednim wpływem wiekowej królowej. Ale to wszystko składa w jakąś całość. A przyszłość tej całości pozostaje tajemnicą.