Do konwentu komendatariuszek św. Jakuba prowadzi labirynt wąskich uliczek. Jego mury wznoszą się w centrum starej części Toledo, gdzie co krok natknąć się można na zabytek światowej klasy. Wydawałoby się, że życie w tak renomowanym miejscu musi obfitować w same profity. Ale to tylko pozory. W październiku ubiegłego roku zakonnice zamieściły w internecie apel, którego treść sprowadza się do dramatycznego sygnału: SOS! Pandemia, która ze szczególną mocą uderzyła w Hiszpanię, sprawiła, że klasztor został praktycznie bez środków do życia. Siostrom nie starcza nawet na wyżywienie.
W podobnej sytuacji znajdują się właściwie wszystkie hiszpańskie zgromadzenia klauzurowe. Zdecydowaną większość z nich stanowią klasztory żeńskie.
Dzieci brak, podatki zostały
Zakon komendatariuszek liczy sobie dziewięć wieków historii. Powstał na fali religijnego entuzjazmu, jaki towarzyszył XII-wiecznym przodkom dzisiejszych Hiszpanów, którzy pod sztandarem św. Jakuba z Composteli odbijali na Maurach ziemie zagarnięte przez islam. W Toledo ich klasztor istnieje od połowy XIV w. W 1935 r. zabytkowy budynek zgromadzenia został skonfiskowany przez rząd na potrzeby administracji, a siostry musiały się przenieść do jednego z krużganków olbrzymiego klasztoru Dominikanów. Tak czy inaczej, ich dzieje ściśle zrosły się z historią miasta.
Hiszpania, choć jest monarchią, mocno akcentuje świeckie podstawy swojego ustroju. Gdy w Polsce Kościół stawał się ostoją zagrożonych przez zaborców narodowych wolności, obywatele niepodległej Hiszpanii zmagali się z wiekowym dziedzictwem sojuszu ołtarza z tronem. W przeszłości to głównie państwo, nie zaś wierni, utrzymywało tamtejsze bogate klasztory. Kiedy więc w toku długiego, ciągnącego się aż po epokę generała Franco procesu rozdziału Kościoła od państwa zabrakło tego sponsora, wielotysięczna społeczność mniszek i mnichów stanęła wobec poważnego ekonomicznego wyzwania.
Toledańskie komendatariuszki potrafiły mu sprostać. Przy klasztorze założyły żłobek, który cieszył się opinią najlepszego w mieście. Rodzice chętnie powierzali siostrom swoje maleństwa, zaś płatna opieka nad ponad 80 bobasami zapewniała klasztorowi niezbędne utrzymanie. Drugim źródłem dochodów był wypiek ciast. Opatrzone figurą krzyża na lukrowanym wierzchu Tartas de Santiago, firmowy znak żyjącego z turystów Toledo, czy też maślane babeczki – wszystko to sprzedawało się na pniu, w przystępnych cenach od 5 do 16 euro.
Ten okres prosperity skończył się dziesięć lat temu, gdy katolickie szkoły w Toledo, idąc za przykładem sukcesu zakonnic, założyły własne żłobki. W tym prowadzonym przez komendatariuszki liczba dzieci spadła do 30. Ale nadal nie stanowiło to problemu.
Kryzys nadszedł wiosną ubiegłego roku, wraz z koronawirusem, który w Hiszpanii zbierał szczególnie obfite żniwo. W marcu państwo nakazało zamknąć wszystkie szkoły, a także żłobki, w tym oczywiście instytucję, która dotąd była podstawą utrzymania komendatariuszek. Gdy po kilku miesiącach zakaz cofnięto, Hiszpania była już innym krajem. Do zakonnego żłobka zapisało swoje dzieci zaledwie kilka rodzin.
Siostry podjęły na nowo pracę, choć muszą nadal, tak jak przed kryzysem, płacić cztery tysiące euro hiszpańskiej opiece społecznej – jako rodzaj podatku za prowadzenie żłobka. W dodatku zawaliła się sprzedaż ciast: nie kupują ich ani turyści, których w Toledo zabrakło, ani też sami toledańczycy. To także efekt marcowego zarządzenia, mocą którego zamknięto wszystkie klasztorne sklepiki. Do krużganków konwentu św. Jakuba zajrzał głód.
Prowadzony przez zakonnice żłobek cieszył się renomą najlepszego w mieście. Niestety po lockdownie wróciła do niego tylko garstka dzieci fot. Comendadoras de Santiago de Toledo/facebook
Na łasce emerytur
Spośród 22 toledańskich komendatariuszek zaledwie trzy to rodowite Hiszpanki. Aż 16 pochodzi z Indii, pozostałe trzy przyjechały tu z Dominikany. Być może ta specyfika powoduje, że zgromadzenie nie odczuwa braku powołań. Ale to wyjątek. W pozostałych 11 żeńskich klasztorach Toledo przeważają zakonnice mocno starsze wiekiem. Młodych prawie nie przybywa. To problem nie tylko Toledo, ale też duchowieństwa zakonnego obojga płci w całej katolickiej Hiszpanii.
Już cztery lata temu alarmowano, że w kraju co miesiąc zamykany jest jeden klasztor – właśnie z powodu braku powołań. Przeważnie chodzi o zgromadzenia żeńskie, gdzie średnia wieku zakonnicy wynosi ponad 70 lat. Podobnie jak w Toledo, dramatyczną cezurą był wybuch epidemii. Ponieważ w kraju – po raz pierwszy w historii – nie odbyły się procesje Wielkiego Tygodnia, siostrom przepadły zwyczajowe zamówienia, z realizacji których skromnie żyły przez resztę roku: wypieki komunikantów, szycie sztandarów i procesyjnych strojów. Sytuacja jeszcze się pogorszyła, gdy w czerwcu odwołano turystyczne wycieczki: za jednym zamachem musiano wtedy zamknąć 250 klasztornych hotelików. Paradoksalnie wysoka średnia wieku zakonnic stała się tutaj pewną pomocą, gdyż większość klasztorów przeszła na utrzymanie pochodzące z emerytur najstarszych sióstr. Ale tak na dłuższą metę żyć się nie da. Nie mówiąc już o tym, że bardzo wiele spośród owych sióstr-żywicielek (jak wiele, nikt nie policzył) zmarło z powodu koronawirusa.
Wszystko to bynajmniej nie oznacza, że kryzys nie dotyka zgromadzeń męskich. Tam jednak problem nie występuje tak ostro, gdyż męskie zakony dysponują rozleglejszymi możliwościami finansowania. Ale podobnie i tam występuje radykalny brak powołań. Od kilku lat największe hiszpańskie zakony – jak jezuici czy dominikanie – próbują sobie z tym poradzić poprzez reorganizacje, najczęściej polegające na łączeniu kilku prowincji w jedną. Ale to tylko kosmetyka, niesięgająca głębi zagadnienia.
Czym ten hiszpański kryzys jest dla całej katolickiej wspólnoty? Odpowiedź przychodzi, gdy uświadomimy sobie, że dotyka on 800 zgromadzeń klauzurowych, na 3600 istniejących na całym świecie. To ponad jedna piąta wszystkich klasztorów! Hiszpania jest pod tym względem rekordzistką, wyprzedzając nawet Włochy. Dlatego nie można zapomnieć, że w cieniu koronawirusa usycha dziś, bujna do niedawna, gałąź światowego monastycyzmu, który wydał z siebie takie postaci, jak św. Teresa z Ávili, miasta leżącego całkiem niedaleko od Toledo.