Logo Przewdonik Katolicki

Horyzontem wieczności jest miłość

o. Maciej Zięba OP
Ojciec Maciej Zięba z Katarzyną Kolbusz i Szymonem Kobojczykiem. To na ich Mszy św. ślubnej, którą sprawował ze swoim bratem, wygłosił ostatnią homilię fot. Pieczko Pietras Photography

Miłość bez obowiązku kochania traci walor wieczności, staje się skończona, warunkowa, skrojona na miarę mojego „ja”. Jak z tej naszej skończoności i przemijalności wybić się jednak na wieczność?

12 grudnia 2020 roku, w kościele ojców dominikanów we Wrocławiu, podczas Mszy św. ślubnej, o. Maciej Zięba wygłosił swoją ostatnią publiczną homilię. Zmarł 31 grudnia.
(...)

Z Pisma Świętego wypływają trzy fundamentalne prawa miłości: prawo obowiązku kochania, prawo ekstazy i prawo bezkresu miłości. Ale na początku, myślę, że też odczytując znaki czasu, możemy się zastanowić, dlaczego teraz, chociaż tak mroźno i ten czas pandemijny, spotykamy się w kościele. Zapewne wielu waszych młodych rówieśników zadaje sobie pytania w takim czasie zamętu, różnego typu oskarżeń, podejrzliwości, bolesnego oczyszczania Kościoła – przecież można też spotkać się w Urzędzie Stanu Cywilnego: też będzie odświętne wnętrze, zabrzmią organy (może nie tak głęboko, ale repertuar może być szerszy), ludzie wokół otoczą ciepłem i miłością, prezenty będą dokładnie takie same. A jednak – wybieramy to wnętrze, jednak tu przychodzimy, bo to, co odróżnia siedzibę USC od tego miejsca, to jest obecność Chrystusa. Ta delikatna, zapraszająca każdego i szanująca każdą ludzką wolność obecność Chrystusa. I to właśnie ta obecność zmienia wiele, bardzo wiele, więcej – wszystko zmienia! Ta święta obecność pojawiła się (mamy znów kolejny czas do niej przygotowania) przed ponad dwoma tysiącami lat. Pojawiła się bardzo pokornie, prawie niepostrzeżenie na peryferiach cywilizacji, ale zmieniła bardzo wiele, więcej – wszystko zmieniła. Dotąd ludzki horyzont, który zamykała granica, horyzont ludzkiej miłości to „jak śmierć potężna jest miłość” (por. PnP 8, 6). 

Tak właśnie pisał autor Pieśni nad Pieśniami przed tysiącami lat. Pokazywał potęgę miłości, poetycko opisywał ogromną moc ludzkiej miłości, taką moc, że wyrasta ponad wszelkie inne wartości i swoją potęgą dosięga najbardziej powszechnego i bezwzględnego prawa, prawa które obejmuje całą przyrodę, naturę, kosmos, wszystkie istoty żyjące. Miłość jest tak potężna, jak powszechne jest prawo śmierci, pisał starożytny, biblijny poeta. Obecność Jezusa Chrystusa przebija ten zdawałoby się absolutny, nieprzekraczalny horyzont. Noc Zmartwychwstania zmienia poetyckie twierdzenie: „jak śmierć potężna jest miłość” na frazę znacznie potężniejszą, bo niebotyczną, sięgającą nieba. Miłość jest silniejsza od śmierci. Nie istnieje większa potęga od potęgi miłości. Nie ma nic od miłości większego, bo jak czytamy u św. Jana: ὁ θεὸς ἀγάπη ἐστίν ho theos agape estin – Bóg jest miłością. To jest radykalna zmiana, to jest zmiana dramatyczna, bo skończoność zamienia się teraz w nieskończoność. To, co olbrzymie, zamienia się w nieobejmowalne. To, co przeogromne – w niezmierne, co przemijalne – w pozaczasowe. Jak mądrze pisze duński myśliciel Søren Kierkegaard: „Miłość potrzebuje wieczności jako horyzontu”. Jak w naszym skończonym, ludzkim świecie dotknąć wieczności, dotrzeć aż do nieskończoności? Tym kluczem do wieczności jest wasza wzajemna przysięga, przysięga małżeńska, przysięga bezwarunkowa, przysięga, którą za chwilę sobie nawzajem złożycie. Ten myśliciel tak rozwija swoją myśl o miłości jako horyzoncie wieczności: „Tylko wówczas, gdy przyjmę obowiązek kochania, miłość ma wieczną gwarancję na wszelkie skrzywienia. Jest na wieki wyzwolona od błogosławionej niezależności. Jest w wiecznej szczęśliwości zabezpieczona przed wszelką rozpaczą. Człowiek, który kocha naprawdę, chce kochać zawsze. Miłość potrzebuje wieczności jako horyzontu”. I to chciałem Wam po pierwsze dziś powiedzieć, Kasiu i Szymonie, to wieczność jest miarą miłości i to powiecie sobie właśnie za chwilę, składając przysięgę. 
Dzisiaj często tego nie rozumiemy, bo ów myśliciel wiąże nieskończoną miłość z „obowiązkiem kochania”. Nam dziś obowiązek kojarzy się raczej z przymusem, z obligacją, nawet ze zniewoleniem. Miłość, która jakoś limituje, ogranicza moją wolność jest obecnie często odrzucana, uznawana za zniewolenie, czasami określa się ją wręcz jako okowy, kajdany czy więzy. Smutne to, ale nader powszechnie wyznawany dziś pogląd w wielu polskich domach, w wielu domach całego naszego świata Zachodu, dziś się nie myśli inaczej. Nawet nie próbujemy zastanowić się nad tym, że miłość bez obowiązku kochania traci walor wieczności, staje się skończona, warunkowa, skrojona na miarę mojego „ja”, na moją miarę. Idźmy więc dalej, jak z tej naszej skończoności i przemijalności wybić się jednak na wieczność? Jak przekroczyć swoje ograniczenia, swoją skończoność? Czy jest to w ogóle dla nas, śmiertelników możliwe? Dobry komentarz do tej myśli Kierkegaarda o obowiązku kochania odnalazłem w książce młodego biskupa Wojtyły, który dla odmiany rozważał prawo ekstazy. Cytuję Miłość i odpowiedzialność: „Miłość sprawia, że osoba chce siebie oddać innej, tej, którą kocha. Chce niejako przestać być swoją wyłączną własnością. Miłość, idąc przez taką rezygnację, kieruje się jednak głębokim przeświadczeniem, że ta rezygnacja nie prowadzi do zubożenia i pomniejszenia, a wręcz przeciwnie – do rozszerzenia i wzbogacenia egzystencji. Jest to prawo ekstazy, wyjścia z siebie, by tym pełniej bytować w drugim”. O prawie ekstazy, które pomaga oddać siebie, które poszerza i wzbogaca naszą egzystencję, to to jest druga ta rzecz, po obowiązku kochania, którą warto zapamiętać i o której chciałem Wam powiedzieć. Obowiązek kochania, połączony z prawem ekstazy…
I jeszcze jest trzecia rzecz, ostatnia na dzisiaj, o której chciałbym powiedzieć tu, w tym uroczystym dniu, w którym zostajecie małżeństwem. Bo owo prawo extasis, wyjścia z siebie, przekroczenia swojego „ja”, dzięki miłości stworzenia wspólnego „my”, dzięki obowiązkowi kochania staje się bezwarunkowe i staje się prawem „nieskończonego rozwoju”. Jest twórcze i dynamiczne, pomaga wzrastać w nieskończoność, jest bezkresne, nie posiada kresu. Żeby już nie przedłużać, przywołam trzecią bliską postać, która dobrze wie, co mówi o miłości, bo sama jej doświadczyła. To poetka Elizabeth Barrett, która poślubiła poetę Roberta Browninga i jako Elizabeth Barrett Browning przeszła do historii literatury. Żyła w wiktoriańskiej Anglii i to nie był dobry czas dla miłości tych dwojga. Elizabeth popełniła mezalians, z kolei jako kobieta mogła być zaliczana tylko do damskiej literatury, nader popularnej, ale niejako drugorzędnej poezji. Dlatego Elizabeth wraz z Robertem, po ślubie wziętym potajemnie, przenieśli się do Italii. Poetka swoje najpopularniejsze wiersze nazwała Sonety z portugalskiego, prezentując je publiczności jako tłumaczenia XV-wiecznych portugalskich liryków. To jest wielka poezja, cudowna, miłosna poezja, którą genialnie osadził w polszczyźnie wielki poeta i genialny tłumacz – Stanisław Barańczak. Dlatego też chcę Wam złożyć życzenia słowami tej wybitnej poetki: 

„Kocham cię całym żarem, który niosłam w piersi
Przez mrok smutków; dziecinną wiarą wbrew niedoli;
Miłością, jaką we mnie niegdyś tylko święci
Budzili – kocham wszystkim, co cieszy i boli,
Tchem, łzą, uśmiechem, życiem! – a gdy Bóg pozwoli,
Będę cię nawet mocniej kochała po śmierci”.

Myślę, że mogę w imieniu nas wszystkich, także tych, którzy ze względu na te pandemijne czasy są tu nieobecni, nie ma ich razem z nami, ale duchowo się łączą, życzyć Wam, byście całym swoim życiem mówili sobie: „kocham wszystkim, co cieszy i boli,/ Tchem, łzą, uśmiechem, życiem! – a gdy Bóg pozwoli,/ Będę cię nawet mocniej kochała po śmierci”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki