Nie jest to głos, z którym katolikowi łatwo się zgodzić. Za dużo w nim chowania się za „mityczną mitycznością”. Za dużo obawy o podejrzenie, że pisząc o czułości, odwołuje się do Ewangelii (podkreśla skwapliwie, że chodzi o „ten jej rodzaj, który nie pojawia się w pismach ani w ewangeliach”). Ale powtarzam – to były ważne słowa.
Jest, więc opowiadam
Tokarczuk w Sztokholmie mówiła o swojej matce i dziecku, którym była. O powadze opowiadania („coś, co się wydarza, a nie zostaje opowiedziane, przestaje istnieć i umiera”). O doświadczeniu („życie tworzą wydarzenia, lecz dopiero wtedy, gdy potrafimy je zinterpretować, próbować zrozumieć i nadać im sens, zamieniają się one w doświadczenie”). O naszym współczesnym selfizmie, zapatrzeniu w siebie („chcemy być zauważeni, chcemy poczuć się wyjątkowi”). O serialach („zmieniają naszą wrażliwość, odrywając nas od własnego życia i hipnotyzują niczym używka”; „wpisują się w nowy, rozwlekły i nieuporządkowany rytm świata, w jego chaotyczną komunikację, jego niestałość i płynność”). O internecie („to coraz częściej opowieść idioty pełna wściekłości i wrzasku”; „poddany zupełnie bez refleksji procesom rynkowym i oddany graczom-monopolistom, steruje gigantycznymi ilościami danych, które służą programowaniu zachowań użytkowników”). O iluzji społeczeństwa informacyjnego („wiedza może przytłaczać, a jej skomplikowanie i niejednoznaczność powoduje powstawanie różnego rodzaju mechanizmów obronnych – od zaprzeczenia i wyparcia, aż po ucieczkę w proste zasady myślenia upraszczającego, ideologicznego, partyjnego”). O ograniczeniu naszych zdolności narracyjnych („nie ma już potrzeby prowadzić dziennika podróży, kiedy można fotografować i wysyłać te fotografie za pomocą portali społecznościowych w świat, zaraz i każdemu. Nie ma potrzeby pisać listów, skoro łatwiej jest zadzwonić. Po co czytać grube powieści, skoro można zanurzyć się w serialu?”). O fragmentaryzacji świata („Od jakiegoś momentu w swoim życiu zaczynamy widzieć świat we fragmentach, [...], a rzeczywistość, w jakiej żyjemy, w tym nas upewnia: [...] obiad nijak się ma do wielkich ferm hodowlanych, a nowa bluzka do obskurnych fabryk gdzieś w Azji”). Ale nie to wszystko było w wykładzie. Wiele podobnych twierdzeń o kondycji współczesności można przecież znaleźć u innych intelektualistów i artystów.
Siłę wykładu noblistki upatruję w głębokim odczytaniu przez nią dwu słów – tęsknota i czułość.
Tęsknię, więc jesteś
Opis tęsknoty spina wykład, jest jego początkiem i końcem. Jego preludium to opowieść o biało-czarnej fotografii matki, pod której sercem rośnie dziecko: córeczka, która już niebawem otrzyma imię Olga. „Kiedy ją potem pytałam o ten smutek – a robiłam to wiele razy, żeby zawsze usłyszeć to samo – mama odpowiadała, że jest smutna, bo jeszcze się nie urodziłam, a ona już do mnie tęskni. – Jak możesz do mnie tęsknić, skoro mnie jeszcze nie ma? – pytałam. Wiedziałam już, że tęskni się za kimś, kogo się utraciło, że tęsknota jest efektem straty. – Ale może też być odwrotnie – odpowiadała. – Jeżeli się do kogoś tęskni, to on już jest”. Ta wymiana zdań utkwiła na zawsze w pamięci Tokarczuk i dała jej „zapas mocy na całe życie”. Wyniosła jej istnienie poza materialność świata i przypadkowość, „umieściła je niejako poza czasem, w słodkim pobliżu wieczności”.
Czy rozpoczęcie sztokholmskiego wykładu od tej historii i matczynego „jeżeli się do kogoś tęskni, to on już jest” oraz nazwanie tego znalezieniem się poza czasem, „w słodkim pobliżu wieczności” jest wyrazem tęsknoty i znakiem istnienia Boga, który dla wielu w naszym świecie jeszcze nie istnieje? Czy to jest to samo, o czym pisze Simone Weil: „Pragnienie jest wystarczającym dowodem na istnienie wody”? Olga Tokarczuk broni się przed takim odbiorem jej słów, dodając zaraz: „W ten sposób niereligijna młoda kobieta, moja mama, dała mi coś, co kiedyś nazywano duszą, a więc wyposażyła w najlepszego na świecie czułego narratora”. Nie ma więc mowy o „intuicjach przedchrześcijańskich”. Mama jest „niereligijna”, a dała „coś, co kiedyś nazywano duszą”. Teraz to coś nazywa się „czułym narratorem”; charakterystyczną dla człowieka zdolnością chwytania w opowiadanie własnego istnienia i istnienia jako takiego. Z tej zdolności wynika sztuka konstruowania mitów – wielkich obrazów nieskończoności i wieczności, historii o przyczynach uwikłania w zło i o zbawieniu. „Wierzę – twierdzi jednak Tokarczuk – że mity stanowią budulec naszej psyche i nie da się ich zignorować (co najwyżej można być nieświadomym ich wpływu)”. To, co sama nazywa mitycznością, jest więc tylko „budulcem naszej psyche”, „zdolnością opowiadania siebie i świata”, „czułym narratorem” w nas.
Opowieść tego, który Jest
Na koniec wykładu jednak to zamknięcie „czułego narratora” w nas samych pęka. „Marzy mi się także nowy rodzaj narratora, który [...] potrafi zawrzeć w sobie zarówno perspektywę każdej z postaci, jak i umiejętność wykraczania poza horyzont każdej z nich, który widzi więcej i szerzej, który jest w stanie zignorować czas. O tak, jego istnienie jest możliwe. Czy zastanawialiście się kiedyś, kim jest ten cudowny opowiadacz, który w Biblii woła wielkim głosem: «Na początku było słowo»? Który opisuje stworzenie świata, jego pierwszy dzień, kiedy chaos został oddzielony od porządku? Który śledzi serial powstawania kosmosu? Który zna myśli Boga, zna jego wątpliwości i bez drżenia ręki stawia na papierze to niebywałe zdanie: «I uznał Bóg, że to było dobre». Kim jest to, które wie, co sądził Bóg? Wyjąwszy wszelkie wątpliwości teologiczne możemy uznać tę figurę tajemniczego i czułego narratora za cudowną i znamienną. To punkt, perspektywa, z której widzi się wszystko. Widzieć wszystko to uznać ostateczny fakt wzajemnego powiązania rzeczy istniejących w całość, nawet jeżeli te związki nie są jeszcze przez nas poznane”.
Przyznajmy szczerze: czy my, ludzie wyrośli na Biblii, zastanawialiśmy się nad tym? Może dlatego niezbyt często, że to takie oczywiste? Że i Żydzi, i chrześcijanie nigdy nie potrafili myśleć o „cudownym opowiadaczu” inaczej jak tylko o Bożym człowieku, o pisarzu natchnionym przez Ducha Świętego? Owszem, w przeciwieństwie do muzułmanów i ich Koranu zgodziliśmy się, aby do Pisma Świętego zastosować wszystkie metody badań historycznych i literackich. Nigdy jednak nie przystaliśmy na to, żeby czytać Biblię inaczej niż jako list Boga do nas, list, który darowanym nam Objawieniem prawdy o świecie i życiu. Olga Tokarczuk traktuje to jako przebrzmiały mit. Może jednak marzenie, o którym mówiła, jest podświadomym marzeniem za „Czułym Narratorem”? Innym niż obudzony w niej przez matkę wewnętrzny „czuły narrator”?
Czułość, bo jesteś
Czułość jest ważnym tematem w polskiej literaturze. Olga Tokarczuk nie wzięła go raczej od Norwida, gdzie czułość tylko bywa – „Czułość – bywa jak pełny wojen krzyk, / I jak szemrzących źródeł prąd [...]”. I chyba nie Herbertem się inspirowała, który zamyka sens czułości w sferze zmysłowej. „Czułość? Co to jest czułość? – To radość dotyku. Rodzaj niższej ekstazy” – napisał gdzieś poeta. Najbliższy byłby jej pewnie Miłosz, ale on znowu woli francuską „tendresse”. Pisze: „Wolę to słowo niż polskie czułość. Kiedy ściska w gardle dlatego, że istota, na którą patrzę, jest tak bardzo krucha, ranliwa, śmiertelna, tendresse”. Tokarczuk wie, że jesteśmy wszyscy – ludzie, rośliny, zwierzęta, przedmioty – zanurzeni w jednej przestrzeni, którą rządzą prawa fizyczne. Dobrze znamy już dzisiaj powiązania rzeczy pozornie odległych: galaktyk, społeczeństw, naszego układu krwionośnego, architektury liścia. Odkrycie w tym wszystkim „efektu motyla” kończy „epokę niezachwianej ludzkiej wiary we własną swoją sprawczość, zdolność kontroli, a tym samym poczucie supremacji w świecie”. Jak więc uchwycić świat, oddać jego kruchość i naszą zachwianą wiarę? Nie potrafię wyzbyć się myśli, że w tym miejscu wykład sztokholmski Tokarczuk zmienia się w prawdziwy „Hymn o czułości”, bliski „Hymnowi o miłości” św. Pawła. Proszę się przyjrzeć. Niczego tu nie zmieniam – układam tylko odnośny fragment w wersety, tu i ówdzie skracam, stawiam kilka znaków przestankowych:
Tworzenie opowieści jest niekończącym się ożywianiem, nadawaniem istnienia tym wszystkim okruchom świata, jakimi są ludzkie doświadczenia.
Każdej rzeczy i osobie muszę przyjrzeć się z bliska, z największą powagą i uosobić je we mnie, spersonalizować.
Do tego właśnie służy mi czułość.
Czułość jest bowiem sztuką uosabiania, współodczuwania, a więc nieustannego odnajdowania podobieństw.
Czułość personalizuje to wszystko, do czego się odnosi.
Pozwala dać temu głos.
Dać przestrzeń i czas do zaistnienia i ekspresji.
To czułość sprawia, że imbryk zaczyna mówić.
Czułość jest tą najskromniejszą odmianą miłości.
To ten jej rodzaj, który nie pojawia się w pismach ani w ewangeliach, nikt na nią nie przysięga, nikt się nie powołuje.
Nie ma swoich emblematów ani symboli, nie prowadzi do zbrodni ani zazdrości.
Pojawia się tam, gdzie z uwagą i skupieniem zaglądamy w drugi byt,
w to, co nie jest „ja”.
Czułość jest spontaniczna i bezinteresowna.
Wykracza daleko poza empatyczne współodczuwanie.
Jest raczej świadomym, choć może trochę melancholijnym, współdzieleniem losu.
Czułość jest głębokim przejęciem się drugim bytem, jego kruchością,
niepowtarzalnością, jego nieodpornością na cierpienie i działanie czasu.
Czułość dostrzega między nami więzi, podobieństwa i tożsamości.
Jest tym trybem patrzenia, które ukazuje świat jako żywy, żyjący, powiązany ze sobą, współpracujący, i od siebie współzależny.
Imbryk z tego „hymnu” to nawiązanie do bajki Andersena, czytanej małej Oldze przez mamę. Wyrzucony na śmietnik skarży się, „że okrutnie został potraktowany przez ludzi – pozbyli się go, gdy tylko oberwało mu się ucho. A przecież mógłby jeszcze im służyć, gdyby ludzie nie byli tacy perfekcyjni i wymagający”. Nie mam na to żadnych dowodów, ale przypuszczam, że inspiracją dla stworzenia metafory „czułego narratora” i tego, co nazwałem „Hymnem o czułości” mogą być wciąż powtarzane i ponawiane przez papieża Franciszka apele o czułość, o rewolucję czułości. Być może po wykładzie Olgi Tokarczuk zaroi się od życzeń, kartek i kazań pod wdzięcznym tytułem: „Czuły Narrator przyszedł na świat” (tak właśnie pisanych – przez wielkie N), bo ta metafora jest naprawdę żywa, a pokusa wielka. Ważny wykład Olgi Tokarczuk odczytuję jednak co najwyżej jako wykład o marzeniu o Czułym Narratorze – i o tęsknocie za Bożym Narodzeniem.