Logo Przewdonik Katolicki

Długa droga do odporności

Piotr Wójcik
fot. Malte Mueller/Getty Images

Według bardzo optymistycznego scenariusza szczepienia pozwolą nam nabyć odporność populacyjną z końcem tego roku. Jednak bardziej prawdopodobne, że zdarzy się to dopiero w 2022 roku.

Drugiego dnia Bożego Narodzenia, wraz z dotarciem do Polski pierwszych dawek szczepień, rozpoczęliśmy jedną z największych akcji ochrony zdrowia w historii naszego kraju. Tym trudniejszą, że odbywać się będzie w sytuacji pandemii wirusa przenoszonego drogą kropelkową. Przewidywanie sukcesu lub porażki akcji szczepień w Polsce jest w tym momencie wróżeniem z fusów. Z jednej strony przyzwyczailiśmy się, że nasze instytucje i struktury niekoniecznie są supersprawne. Z drugiej jednak Polacy są znani z umiejętności mobilizowania się w kluczowych momentach historii, a kilka ważnych rzeczy w przeszłości wyszło nam właściwie siłą woli, wbrew obiektywnym czynnikom. No i dzięki szczęściu, rzecz jasna. Które przyda się nam tym bardziej, że sukces akcji szczepień zależy od wielu czynników zupełnie lub częściowo niezależnych od nas. Takich jak dostępność szczepionki oraz skala trzeciej fali zachorowań, która dotrze do Polski zapewne późną zimą lub wczesną wiosną.

Skapywanie szczepionek
Kluczową sprawą jest właśnie dostępność samych szczepionek. Pierwsze z nich trafiły na rynek dopiero na początku grudnia zeszłego roku, gdy akcję szczepień zaczynali Brytyjczycy. Siłą rzeczy produkcja i dystrybucja zupełnie nowego produktu musi być skomplikowana i rozciągnięta w czasie. Popyt na szczepionki jest olbrzymi, a możliwości produkcyjne firm i możliwości logistyczne państw są ograniczone. Polska zamówiła za pośrednictwem Unii Europejskiej 62 mln dawek, co wystarczyłoby na zaszczepienie 31 mln osób (wymagane jest dwukrotne podanie dawki), czyli wszystkich dorosłych Polek i Polaków. Zamówiliśmy preparaty od pięciu producentów. Problem w tym, że na terenie UE jak na razie dopuszczone są do obrotu dwa – oba to preparaty mRNA. Z Pfizera mamy otrzymać 16,7 mln dawek, a z Moderny 6,7 mln dawek. Ta druga została zatwierdzona przez Europejską Agencję Leków (EMA) dopiero na początku stycznia.
Być może do 29 stycznia EMA wyda decyzję warunkową w sprawie preparatu AstraZeneci, z którego mamy otrzymać 16 mln dawek. Ta ostatnia ma co prawda najniższą skuteczność z trzech wymienionych, za to jest 10 razy tańsza. Została już dopuszczona między innymi w Wielkiej Brytanii, która zresztą częściowo ją finansowała. Najwięcej dawek (17 mln) mamy otrzymać jednak z firmy Johnson&Johnson, która rozpocznie swoje dostawy dopiero w kwietniu, o ile w lutym otrzyma pozytywną decyzję EMA. Z niemieckiego koncernu CureVac otrzymamy niecałe 6 mln dawek.
Tak więc obecnie dysponujemy szczepionką tylko jednego producenta – spółki Pfizera i BioNTech. Producent ten do 13 stycznia dostarczył do Polski nieco ponad milion dawek. Sukces akcji szczepień w ogromnej mierze zależy więc od terminów wydawania pozytywnych opinii EMA na temat kolejnych preparatów. A także od tempa dostarczania ich do Polski. Można za to mieć nadzieję, że szczepionki AstraZeneci będą dystrybuowane sprawnie i szybko, gdyż nie muszą być przechowywane w tak wymagających warunkach jak preparaty Pfizera i Moderny. Mimo to brak szczepionek będzie jedną z barier akcji szczepień w Polsce. Przynajmniej w pierwszych miesiącach.

Szczepienia powszechne poczekają
Szczepienia w Polsce będą się odbywać etapami, a społeczeństwo zostało podzielone na grupy, które będą szczepione w odpowiedniej kolejności. To nie jest niczym dziwnym, właściwie na całym świecie wprowadzono taki system. Jedynie na Łotwie i w Zjednoczonych Emiratach Arabskich od razu rozpoczęto szczepienia powszechne. W Izraelu istnieje kolejność szczepień, jednak do nadwyżkowych dawek dopuszczani są obywatele spoza grup ryzyka, którzy ustawiają się w kolejkach przed punktami szczepień. W Polsce obecnie trwa szczepienie Grupy 0, czyli około 700 tys. osób pracujących w ochronie zdrowia, administracji placówek medycznych, domach pomocy społecznej oraz w MOPS-ach. Według słów Michała Dworczyka, szefa kancelarii premiera odpowiedzialnego za akcję szczepień w Polsce, do 17 stycznia powinniśmy zaszczepić 450 tys. osób. Tak więc szczepienie Grupy 0 powinno trwać do końca miesiąca.
Od lutego, a może trochę wcześniej, ruszą szczepienia Grupy I, czyli przede wszystkim seniorów (tj. osób powyżej 60. roku życia), a także pensjonariuszy domów pomocy społecznej, nauczycieli oraz pracowników służby mundurowych. Największą i najważniejszą z punktu widzenia ograniczania śmiertelności jest grupa seniorów, licząca 9,7 mln osób. Pozostałe grupy liczą w sumie około miliona osób, a więc w drugim etapie trzeba będzie zaszczepić niecałe 11 mln ludzi. W styczniu rząd zapowiadał, że dostawy szczepionek do Polski będą wynosić między 2 a 2,5 mln dawek miesięcznie, co pozwalałoby na szczepienie miliona osób co miesiąc. Tak więc jeśli wszyscy z Grupy I zgłosiliby się do szczepienia, to etap ten zakończyłby się gdzieś pod koniec roku. Czyli szczepienie Grupy II – to osoby poniżej 60. roku życia mające choroby przewlekłe oraz narażone na częste kontakty społeczne – ruszyłoby dopiero na przełomie 2021 i 2022 r. Zapewne jednak nieco wcześniej, bo bez wątpienia frekwencja podczas szczepień nie będzie wynosić 100 proc. W każdym razie, szczepienia powszechne (Grupa III) zaczną się dopiero w 2022 r.

W środku Europy
W tym momencie natykamy się na drugą barierę, jaką jest przepustowość sieci placówek delegowanych do szczepień. Jaka ta przepustowość jest realnie, dowiemy się zapewne za parę miesięcy, gdy placówki będą już pracować pełną parą. Według informacji z grudnia, 8,5 tys. zgłoszonych punktów szczepień – z czego 70 proc. to placówki podstawowej opieki medycznej – zadeklarowało możliwość realizacji 3,4 mln dawek miesięcznie. Czyli 113 tys. dawek dziennie. Na papierze wygląda więc na to, że sieć punktów szczepień nie dojdzie do swojej granicy przepustowości. Po prostu szczepionek dostarczanych do Polski będzie za mało. Tylko że w tym momencie trudno stwierdzić, czy te deklaracje są faktycznie oparte na rzeczywistości, czy tylko na płonnych nadziejach. Jak na razie, tj. na 14 stycznia, szczepimy jedną dawką 24 tys. osób dziennie (to średnia 7-dniowa). Oczywiście to zapewne efekt tego, że Agencja Rezerw Materiałowych skąpo dystrybuuje szczepionki, których jest za mało, a połowa musi być zarezerwowana na drugą dawkę. Tempo szczepień w Polsce zresztą rośnie – w ciągu tygodnia wzrosło dwukrotnie.
Jeśli spełnią się zapewnienia Michała Dworczyka o zaszczepieniu 450 tys. osób do 17 stycznia, to tempo szczepień w Polsce wzrośnie do około 50 tys. dawek dziennie. Jak wyglądamy pod tym względem na tle innych krajów Europy? Wbrew opiniom niektórych komentatorów i polityków opozycji, Polska wcale nie wypada fatalnie. W przeliczeniu na liczbę mieszkańców szczepimy w tempie dokładnie takim jak Belgia oraz Grecja i tylko minimalnie mniejszym niż Niemcy i Szwecja. Tempo szczepień w Polsce jest za to nieco wyższe niż we Francji, o połowę wyższe niż w Finlandii, a także dwukrotnie wyższe niż w Holandii. Daleko nam jednak do liderów. Hiszpanie i Duńczycy szczepią dwukrotnie szybciej niż Polska. Najlepsi w UE pod tym względem są Włosi – codziennie szczepią 13 osób w przeliczeniu na 10 tys. mieszkańców (my sześć). Brytyjczycy (którzy są już poza UE), którzy najwcześniej w Europie rozpoczęli szczepienia, realizują 29 dawek na 10 tys. osób, natomiast bezkonkurencyjni Izraelczycy aż 68. Na tle państw należących do Unii Europejskiej wypadamy więc przeciętnie – mogłoby być lepiej, ale katastrofy nie ma.

Wyboje na drodze
Według Polskiej Akademii Nauk do uzyskania odporności populacyjnej wymagane jest zaszczepienie 60–70 proc. populacji. Gdybyśmy osiągnęli pełną przepustowość polskiego systemu szczepień, to do końca roku udałoby się zaszczepić około 19 mln Polaków. Czyli mniej więcej połowę. Doliczając do tego prawie 5 mln ozdrowieńców (choć PAN zaleca ich szczepienie), to do końca 2021 r. moglibyśmy uzyskać odporność populacyjną. To jednak bardzo optymistyczny scenariusz. Bardziej prawdopodobne jest, że do końca roku zaszczepimy około 12 mln osób, co z ozdrowieńcami dałoby odporność niecałej połowie populacji. Według tego scenariusza odporności zbiorowej nabraliśmy dopiero w 2022 r. Zakładając oczywiście, że szczepionki faktycznie mają tak wysoką skuteczność, a ich efekt utrzymuje się dłużej niż jeden rok. A to wciąż nie jest pewne. Preparat AstraZeneca wypadł w badaniach bardzo różnie. Jeden schemat dawkowania dał skuteczność 90 proc., ale już drugi tylko 62 proc.
Poza tym akcja szczepień może się natknąć na bariery, które znacznie wyhamują jej tempo. Pierwszą z nich jest trzecia fala zachorowań. Według lekarzy i epidemiologów może ona zacząć się w Polsce na wiosnę. Trudno przewidywać jej skalę, zapewne będzie znacznie słabsza niż ta jesienna. Wiele osób już zachorowało, a do tego momentu milion osób lub więcej będzie też zaszczepionych. Jeśli jednak trzecia fala zachorowań wymknie się spod kontroli, może to znacznie ograniczyć możliwości placówek medycznych. Choć pracownicy ochrony zdrowia będą do tej pory już zaszczepieni, wirus będzie mógł się roznosić między samymi pacjentami. Nawet jeśli rygor sanitarny skutecznie uniemożliwi roznoszenie się choroby w punktach szczepień, to sam strach przed zachorowaniem może skłonić Polaków do przesunięcia aplikacji na inny termin, gdy sytuacja się uspokoi.
Tutaj dochodzimy do kolejnej bariery, jaką jest niechęć do szczepień. Ona jednak spada. Początkowe sondaże mówiły, że mniej niż połowa społeczeństwa deklaruje chęć przyjęcia szczepionki. W najnowszym sondażu IBRIS już 61 proc. ankietowanych zadeklarowało wolę zaszczepienia się. Można więc powiedzieć, że Polacy stopniowo oswajają się ze szczepionkami na COVID-19, a początkowa nieufność, zupełnie zrozumiała wobec nowych i bardzo szybko stworzonych preparatów, traci na znaczeniu.

Nie dla wszystkich
Trzeba też pamiętać, że nie każdy będzie mógł się zaszczepić. Jednym z kluczowych przeciwwskazań jest wcześniejszy wstrząs anafilaktyczny. Mowa o silnych reakcjach alergicznych na szczepionki, które mogą nawet doprowadzić do śmierci. A przypadki wstrząsów się zdarzają. Według informacji podanej przez Michała Dworczyka, na 220 tys. podanych dawek u 32 osób wystąpiły niepożądane odczyny poszczepienne. Amerykańska agencja CDC podała, że na 1,9 mln pierwszych dawek u 21 osób wystąpił wstrząs anafilaktyczny, co daje 11,1 przypadków na milion. Wbrew pozorom, to wcale nie jest mało. To znacznie więcej niż w przypadku szczepień na grypę, w których wskaźnik wstrząsów anafilaktycznych w największym do tej pory badaniu przeprowadzonym w USA wyniósł od 1,35 do 1,83 przypadków na milion. Według prof. Nancy Levin ze szpitala w Sheba, cytowanej przez „Jerusalem Post”, liczba reakcji alergicznych na szczepionki na COVID, znacznie przewyższa analogiczne przypadki przy szczepieniach na grypę. W tych drugich wstrząs występuje średnio raz na milion, a przy szczepieniach na COVID-19 raz na sto tysięcy. 
To oczywiście jest wciąż bardzo niewiele, a ryzyko komplikacji po szczepieniach jest nieporównywalnie mniejsze niż ryzyko śmierci w razie zachorowania na COVID-19. Oznacza to jednak, że lekarze powinni przeprowadzać wnikliwy wywiad przed zaszczepieniem i nie kwalifikować nikogo na siłę. Najgorsze, co mogłoby się wydarzyć, to pęd do zaszczepienia wszystkich jak leci, nawet tych z przeciwwskazaniami. Takimi jak przebyty wcześniej wstrząs anafilaktyczny. Człowiek idący do lekarza przed szczepieniem powinien mieć pewność, że ten będzie chciał go dobrze zbadać, a nie nabić statystyki szczepień w swojej placówce. Zaszczepienie społeczeństwa nie jest przecież celem samym w sobie. Celem jest ochrona zdrowia Polek i Polaków. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki