Logo Przewdonik Katolicki

Prosto do jaskini lwa

Jacek Borkowicz
fot. Magdalena Bartkiewicz

Powrót Nawalnego jest dla Putina kłopotliwym prezentem. Nie bardzo wiadomo, co z nim zrobić – bo próbować go drugi raz zabić już chyba nie wypada

W niedzielę 17 stycznia wieczorem Moskwę i resztę świata obiegła sensacyjna wiadomość: wrócił Nawalny! W samym środku sążnistej syberyjskiej zimy czołowy rosyjski opozycjonista wsiadł w Berlinie do samolotu i w towarzystwie żony wylądował na lotnisku Wnukowo. Według rozkładu maszyna miała lądować na Szeremietiewie, lecz władze w ostatniej chwili zmieniły trasę przylotu, by zmylić setki zwolenników Nawalnego, które w ekscytacji czekały już na tym lotnisku. Niewiele to dało – człowieka, który w oczach Putina jest wrogiem publicznym numer jeden, powitano na Wnukowie w gronie nieco mniejszym, ale nie mniej gorąco.
Równie gorąco usiłowały Nawalnego przekonać władze, by jednak do Rosji nie wracał. Obiecano mu zawczasu, że jeszcze na lotnisku zostanie zatrzymany przez policję, że nieważne pod jakim pretekstem, ale na pewno czeka go areszt i więzienie. Rząd słowa dotrzymał, ale przecież na nic innego Nawalny nie liczył. Wystarczyło popatrzeć na twarze polityka i jego żony Julii, gdy ich samolot lądował na moskiewskim lotnisku. Nie było w nich cienia triumfalizmu, lecz naga determinacja. Ci ludzie doskonale wiedzą, co zrobili. I jaką cenę przychodzi płacić za walkę z dyktaturą w największym kraju świata.
Rzecz w tym, że Nawalny zrobił coś, na co dotąd nikt inny się nie odważył. Cudem ocaliwszy życie po próbie zamachu, porzucił bezpieczny berliński azyl, by wejść prosto do jaskini lwa. Tego się w Rosji nie robiło. Nie od dziś wiadomo, że ludzie niewygodni dla reżimu Putina tracą życie – w jawnych zamachach jak Borys Niemcow czy Aleksandr Litwinienko, lub w podejrzanych okolicznościach jak imiennik Niemcowa, Bieriezowski. A jeśli niektórym z nich, jak Siergiejowi Skripalowi, uda się umknąć grabarzowi spod łopaty, robią wszystko, by od Rosji trzymać się z dala. To zrozumiałe: jeśli chcesz żyć i jednocześnie obalać rosyjski reżim, najlepiej rób to z zagranicy. Nawet Lenin wrócił do kraju po kryjomu i tylnymi drzwiami. Ale teraz pojawił się ktoś, kto po próbie otrucia decyduje się stanąć twarzą w twarz z trucicielem – i to w sytuacji, gdy ów truciciel może z nim zrobić, co mu się podoba. Tak mógł uczynić jedynie wariat lub osoba zdeterminowana, świadoma ryzyka, ale i pewna atutów, jakie w tym starciu posiada.
Otóż atuty Nawalny ma, i to nie byle jakie. Jest najpopularniejszym rosyjskim opozycjonistą, zaś nieudana próba wysłania go na tamten świat, podczas lotu z Tomska do Moskwy latem ubiegłego roku, przydała mu jeszcze aury męczennika. Ten powszechnie rozpoznawalny przeciwnik Putina będzie dla dyktatora, czy to siedząc w więzieniu, czy przebywając na wolności, kłopotliwym prezentem. Nie bardzo wiadomo, co z nim zrobić – bo próbować go drugi raz zabić już chyba nie wypada.
Obdarzony bolesną niespodzianką Kreml ma teraz zagwozdkę. Nawalny wrócił do kraju nie tylko z tarczą moralnego zwycięzcy, ale i z nazwiskami swoich niedoszłych morderców, podległych Putinowi funkcjonariuszy FSB. Jeśli władze zdecydują się na jego proces, będzie on musiał się toczyć w świetle medialnych jupiterów – a wtedy może zostać ujawniona niewygodna wiedza o ciemnych sprawkach tajnych służb. Tego efektu odbicia rykoszetem ma prawo obawiać się dziś kremlowski reżim.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki