Logo Przewdonik Katolicki

Opcja Benedykta

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Sergey Skleznev/Adobe Stock

Czy grzech Kościoła to rzeczywiście jest powód do opuszczania tej trzódki? Nawet jeśli on zasłania wszystko, róbmy w tej sprawie coś razem!

Monika Białkowska: A może papież Benedykt był prorokiem, tylko jeszcze tego nie wiemy? Jeszcze nie doceniamy tego, że patrzył w przyszłość głębiej, niż ktokolwiek miał odwagę zajrzeć?

Ks. Henryk Seweryniak: Myślę, że tak, jest prorokiem.

MB: Wie ksiądz, o czym myślę. O jakich jego słowach. O tej słynnej „małej trzódce”, o Kościele, który wkrótce taką właśnie trzódką się stanie, pozbawiony wszelkiej ziemskiej wielkości. Pamiętam, jak się ksiądz na tę tezę kiedyś oburzał. To był chyba pierwszy raz, kiedy ja – studentka – ośmieliłam się po cichu wprawdzie, ale ze swoim księdzem profesorem nie zgadzać… 

HS: Wracamy dziś do tego, bo trudno nie wracać, widząc, co dzieje się dziś w Kościele i licząc tych odchodzących głośno i zupełnie po cichu. Dla kardynała Ratzingera ta „mała trzódka” to był ważny temat, do którego wracał wielokrotnie. Istotnie, w swoim „Świętym Kościele powszednim” mocno się na niego za tę tezę denerwowałem. 

MB: Tak w uproszczeniu streśćmy, na czym ta teza polegała. 

HS: Joseph Ratzinger głosił, że Kościół XXI wieku będzie tą właśnie pusillus grex – i na dodatek nie widział w tym żadnego dramatu. Mówił, że Kościół wcale nie musi być Kościołem masowym, Kościołem ludowym, Kościołem kształtującym szerokie warstwy społeczne, świat polityki, kultury i wszystkich wartości. Wystarczy, że to będzie Kościół świadomych chrześcijan. Znalazłem u Weigla takie wspomnienie, jak wyglądała jego rozmowa już z kard. Ratzingerem na ten temat. Weigel pisał wtedy Świadka nadziei, rozmawiali więc o Janie Pawle II. „Powiedziałem mu, że różnica między ogłoszoną przez papieża nową wiosną ewangelizacji a przeświadczeniem kardynała, że Kościół europejski robi się mniejszy i ubogi, może wynikać z faktu, iż bawarski Kościół jego dzieciństwa został dokumentnie zniszczony, podczas gdy polska kultura katolicka, w której wychowywał się Wojtyła, w miarę się trzyma. Słysząc to, kard. Ratzinger uśmiechnął się dość przebiegle i odparł: – To się jeszcze okaże”. 

MB: No to mamy. Właśnie się okazuje… Nie mówiłam, że prorok…? 

HS: Jest jeszcze więcej. Do Ostatnich rozmów z papieżem Benedyktem Peter Seewald dołączył artykuł ks. dr. Ratzingera, opublikowany w 1958 r. Artykuł nosił tytuł Neopoganie i Kościół. Młody bawarski teolog pisał w nim, że pierwotnie Kościół składał się z pogan, którzy stawali się chrześcijanami. To była ich osobista decyzja, wymagająca, świadoma, często prowadząca nawet do męczeństwa. Na początku wyboru chrześcijaństwa stało nawrócenie. I nie można było zostać chrześcijaninem inaczej, jak tylko przez taką decyzję. Dzisiaj zaś Kościół wypełniają chrześcijanie, którzy stali się poganami. Początek temu procesowi dało średniowiecze, kiedy chrześcijaństwa nie trzeba było wybierać – ono było dla Europejczyka kwestią pojawiającą się w jego życiu wraz z kulturą. Za tym poszła właśnie jakaś masowość, związek z władzą i tym podobne. Oczywiście w jednym i drugim Kościele byli święci i grzesznicy. Ale Ratzinger pisał, że trzeba umieć wracać do tego Kościoła z osobistego wyboru. I że Kościół sam musi być świadomy, że jego głos będzie słyszalny tylko wtedy, jeśli będzie takim Kościołem: nie nadanym człowiekowi z samego faktu życia w danej kulturze, ale z osobistego, głębokiego wyboru. 

MB: Choćby wbrew kulturze. Jeśli ona się zmieni, jeśli zejdzie w kierunku, w którym Kościół nie może i nie chce iść. 

HS: Tylko jak dziś czytam tamten artykuł, to nadal – nawet jeśli przeżyłem w tej kwestii jakieś „osobiste nawrócenie” – widzę podwójny problem. Z jednej strony Covid sprawia (świadomie upraszczam), że część ludzi od Kościoła odpadnie. To boli, ale jest chyba faktem. A z drugiej jednak strony – czego Joseph Ratzinger nie mówi – oni odchodzą z powodu naszych potężnych grzechów, a nie tylko własnej niewiary, spoganienia czy czego tam jeszcze. I to też trzeba zauważyć. 

MB: Wielu odchodzi, choć było autentycznymi chrześcijanami: bo szukali Jezusa i w Kościele Go tu nie spotkali. W nas nie spotkali, we wspólnocie. Pewnie odchodzą też ci, którym Kościół był obojętny, teraz już nie będą udawać i robić czegoś „bo tak trzeba”. 

HS: Druga strona tego problemu więc to grzechy Kościoła. Czy to rzeczywiście jest powód do opuszczania tej trzódki? Nawet jeśli on zasłania wszystko, róbmy coś razem! Jeden z biskupów, dla którego sprawa oczyszczenia Kościoła jest bardzo ważna, powiedział mi niedawno: „ Słuchaj, bez Terlikowskiego, Białkowskiej i Nosowskiego my sobie nie poradzimy”. My – księża, biskupi – bez świeckich nie damy sobie rady, żadna reforma bez świeckich się nie dokona. Czy to nie jest wołanie ze strony Ducha Świętego? „Nie odchodź, włącz się w tę robotę, nie zostawiaj mnie!”.

MB: Być może jest. Ale też warto pamiętać, żeby Ducha Świętego i świeckich nie wystawiać na zbyt dużą próbę. Żeby tam, gdzie oni próbują coś układać, nie iść za nimi, na powrót wszystko burząc. Bo wtedy nawet największy święty powie, że ma dość. Żadne dziecko nie posprząta domu, jeśli jego rodzice będą w tym czasie pluć na podłogę i wyrzucać wszystko z szaf. Dlaczego ten biskup nie powie tego publicznie, głośno? Razem możemy tu coś zrobić. Tylko razem i wiedząc, że idziemy w jednym kierunku… Mnie w tej „opcji Benedykta” zadziwia jednak coś innego. Kiedyś wydawało mi się, że ta teza ma szansę stać się sztandarem tak zwanych lewaków. Argumentem przeciwko oblężonej twierdzy, przeciwko związywaniu się Kościoła z władzą, przeciwko wojnie kulturowej rozumianej jako ocalanie wielkich wpływów za wszelką cenę. Że to będzie argument streszczający się w zdaniu „nie bójmy się stracić wszystkiego na ziemi”. Stało się inaczej. O „opcji Benedykta” mówią raczej ci, którzy budują oblężoną twierdzę – tyle że zgadzając się już, że być może będzie to twierdza maleńka… 

HS: Cóż. Ci, którzy jeszcze niedawno odsądzali Kościół we Francji od czci i wiary, opowiadali o jego nędzy, której symbolem miała był płonąca katedra Notre Dame – teraz zauważają, że to jednak jest Kościół małych, ale pięknych wspólnot, w których jest wiele ciekawych inicjatyw, w których jest głęboka liturgia. Widzą, że w morzu niewiary, w naprawdę zsekularyzowanym społeczeństwie też Kościół może być nadal żywy i piękny. 

MB: Dla mnie w tej „opcji Benedykta” jest po prostu nadzieja. „Nie walczcie o to, o co nie warto walczyć. Zostawcie to, jest zbędnym ciężarem, zabierajcie tylko to, co najważniejsze i niezbędne w tej podróży, bo wszystkiego i tak nie udźwigniecie”. Nie musimy przecież mieć władzy nad światem… 

HS: Nie musimy mieć związków z politykami. Możemy tworzyć wizje i oceny, za które jesteśmy gotowi zapłacić, ale nie musimy ani kulturą, ani polityką, ani ekonomią sterować czy nawet szukać w niej wpływów. 

MB: To jest ważne i prorockie. Że nie trzeba się bać, kiedyś coś się wali – bo w Kościele zawalić się może to, co jest niekonieczne. To, co jest jego istotą, będzie trwać wiecznie. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki