Logo Przewdonik Katolicki

Droga

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Sergey Skleznev/Adobe Stock

Nie ma siewców, nie ma zaczynu, nie ma korca. A droga zawsze pozostaje drogą. Wiąże się z opuszczeniem domu, potencjalnym niebezpieczeństwem, trudem i celem

Ks. Henryk Seweryniak: Dawno temu rozmawialiśmy o podróżowaniu. Ale droga to nie jest to samo co podróż. I kiedy się nowy rok zaczyna, warto właśnie o drogę siebie pytać. Czym jest i dlaczego tak ważna jest jej świadomość?  Dla mnie uderzające jest, jak pojemną metaforą jest droga. I przecież to ona jest jednym z ważniejszych znaków życia. 

Monika Białkowska: Jeśli jest droga, to znaczy, że ktoś tędy szedł. Może to był człowiek, może zwierzę, ale – życie! Po tym intuicyjnie i bezbłędnie rozpoznamy, że oto jest ślad, najbardziej pierwotny. Że nie jesteśmy tu pierwsi. 

HS: Ktoś tu był, ktoś przechodził, ktoś czerpał wodę. Ale za tym pierwotnym, jak zauważyłaś, znakiem kryje się również sporo ważnych odniesień duchowych. 

MB: Swoją drogą ciekawe, czy jest słowo określające drogę wyłącznie ludzką? Taką charakterystyczną dla nas, nie dla zwierząt? Autostrada by tu pasowała, ale nie brnęłabym tu w szukanie metafor, bo „człowiek” może nie brzmieć dumnie…

HS: A może gościniec? To słowo było w polszczyźnie używane od XV wieku, początkowo właśnie jako droga należąca do gościa, do cudzoziemca, doprowadzająca go do nas. Szybko potem zmieniło jednak znaczenie, gościniec stał się karczmą czy gospodą, a jeszcze później z rosyjskiego też podarkiem z podróży. 

MB: Trochę szkoda. Taka świadomość, że droga jest po to, żeby przyprowadzać do nas Innego, bardzo by się nam dziś przydała. Zniknęło nam chyba to znaczenie całkowicie. Drogą sami chętnie wyjeżdżamy, ale rzadko już chyba przy niej na kogoś oczekujemy – zwłaszcza kogoś, kogo nie znamy… Pamiętam, jak mnie zainspirowała na początku studiów opowieść ks. Chrostowskiego o którymś z proroków – o tym, że miał „mentalność drogi”. Chodziło o to, że ktoś urodzony przy ruchliwym szlaku jest ciekawy nowych ludzi i nowych miejsc, że ciągnie go w świat. Trochę to rozumiem, choć mam swoje ciut inne wyobrażenie tej mentalności. Sama zawsze bardzo dobrze czułam się w drodze, sporo i często jeździliśmy, więc podróżowanie nie kojarzyło mi się z dyskomfortem. Droga była bezpieczna, była trochę domem. 

HS: To chyba dobrze? Przecież chrześcijanin zawsze jest w drodze, in via!

MB: Nie wiem właśnie, czy dobrze. Jak droga jest za bardzo oswojona, można zapomnieć, że ma się dom. Można w tej drodze się rozgościć: jak na pielgrzymce, gdzie niby jest trudno, ale jednocześnie jest tak fantastycznie, że w sumie mogłoby się to nie kończyć. Po co dochodzić do jakiegoś celu i przerywać tę sielankę? Trochę o tym przecież pisał kard. Ratzinger – że urządzamy się w tym świecie tak mocno, że przestajemy potrzebować wieczności. 

HS: Masz rację, że można obrosnąć tłuszczem i zapomnieć, że „dom” tutaj, w perspektywie wieczności, też jest tylko drogą. Dawno temu mieliśmy takie pojęcie, którego młodsi już nie znają: „mała stabilizacja”. Bardzo się jej baliśmy, na KUL-u dużo się wtedy o tym mówiło, wszyscy się nawoływali, żeby wyjść ze swojej „małej stabilizacji”. To był pewnie taki nasz odpowiednik współczesnego „wstania z kanapy”. Może właśnie częste ruszanie w drogę, taką dosłowną, też nas przed takim lenistwem i obrastaniem chroni? Nie pozwala za dużo wokół siebie nagromadzić niepotrzebnych rzeczy? Robić z głupstw góry śmieci w głowie?

MB: Może i pomaga. Nie wiem, czy przez samo ograniczenie rzeczy. Chyba bardziej przez to, że droga budzi naszą kreatywność. Trzeba się odnaleźć w nowych sytuacjach, spotkać z nowymi ludźmi, w oderwaniu od tego domowego poczucia bezpieczeństwa. To wyciąga nas z naszej strefy komfortu, a jednocześnie otwiera na nowe doświadczenia, rozbudza wrażliwość. Jest twórcze, a więc bardzo ludzkie. 

HS: Cały ten temat drogi jest głęboko ludzki, bliski. Wiesz, teraz w czasie pandemii mam taki odruch, że wkładam buty do łażenia po górach, plecak, podjeżdżam 10 kilometrów pod las i ruszam piechotą dwie, trzy godziny. Żeby choć chwilę wędrówki, drogi przeżyć…    

MB: I ani trochę się ten temat przy tym nie  banalizuje, dezaktualizuje. Wiele innych metafor trzeba już dodatkowo wyjaśniać, bo ich dosłowne znaczenia zniknęły z naszej przestrzeni. Nie ma siewców, nie ma zaczynu, nie ma korca. A droga – nawet jeśli to autostrada – zawsze pozostaje drogą. Zawsze wiąże się z opuszczeniem domu, potencjalnym niebezpieczeństwem, trudem, postojami, przypadkowo spotkanymi ludźmi i celem. 

HS: W Starym Testamencie jest mnóstwo odniesień do drogi, zwłaszcza w modlitwach Psalmów. Jest droga prosta i kręta, droga zbawionych, droga wąska i droga szeroka. W Nowym Testamencie jedna z najbardziej wzruszających opowieści to historia uczniów idących z Emaus, smutnych po śmierci Mistrza, do których dołącza Jezus i idzie razem z nimi. To jest bardzo ważne: Jezus jest kimś, kto jest wciąż w drodze. Nie jest mnichem, nie zamyka się w klasztorze. To nie klasztor jest ideałem życia chrześcijańskiego, ale właśnie droga. Waldenfels pisał coś, co swego czasu było dla nas przełomowym odkryciem, choć dziś się już mocno osłuchało: że Jezus nie tylko wskazuje drogę, ale jest Drogą. 

MB: Jeżeli Jezus jest Drogą, to i cały Kościół jest w drodze.

HS: Tak, to jest wyzwanie dla Kościoła, którego tenże Kościół był świadomy od swoich początków. Od początku przecież nazywał sam siebie „Ecclesia in via”. To jest nasz paradoks od początku: chcemy tworzyć kulturę chrześcijańską, środowisko, przyjazny dom, a jednocześnie obce musi być wszelkie urządzanie się tutaj, na ziemi. Może warto jeszcze raz, właśnie na początku roku, przypomnieć fragment Listu do Diogeta z II wieku: Chrześcijanie – pisał tam anonimowy autor – „mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze. Podejmują wszystkie obowiązki jak obywatele i znoszą wszystkie ciężary jak cudzoziemcy. Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą. […] Są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba. Słuchają ustalonych praw, a własnym życiem zwyciężają prawa”. Już 1800 lat temu uczniowie Nazarejczyka byli tego świadomi…   

MB: Ale z tej świadomości wynikają dość radykalne wnioski. Jesteśmy na nie gotowi? Jeśli chrześcijaństwu obce jest urządzanie się na tym świecie, to obce mu jest również moszczenie się w tym świecie, stwarzanie sobie dogodnych warunków, zabieganie o nie. Kościół jest przechodniem na tym świecie. Nie właścicielem, nie królem, prawodawcą czy reformatorem. Przechodniem.

HS: Dobrze jest mieć dobre warunki, środowisko, dom do rozwoju i ewangelizacji. Ale Kościół musi być gotowy w każdej chwili te dobre warunki, ciepłe zadomowienie  odrzucić.

MB: Jeśli nawet nie radykalnie odrzucić, to wzruszyć ramionami, kiedy one się zmieniają – bo wie, że nie po to na świecie jest, żeby go urządzać. A cała ziemska otoczka to jest bagaż w drodze. A bagaż jak bagaż: pożyteczny, mocno się przydaje, bez niego jest dużo trudniej, ale nawet jak go zgubimy, to i podróż normalnie dobiegnie końca, i cel się nie zmieni. Warto o tym sobie jednak czasem przypominać… 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki