Czasem, przytłoczona tym, co dzieje się na świecie, zaczynam się zastanawiać, co też tego dnia wydarzyło się na świecie dawno temu. Wpisuję do Wikipedii datę, klikam i już wiem. Nie uspokajają mnie wiadomości o wojnach, ale widzę, że to wszystko, co dzieje się dziś, jest normalną koleją ludzkiego losu i nie jest tak, że kiedyś było lepiej, a potem już tylko coraz gorzej. Niby to wiemy, ale zestaw faktów bardzo wyraźnie mi to przypomina.
Wpisuję więc 3 stycznia i oto widzę, że tego dnia Joanna d’Arc została przekazana do sądu biskupiego, Leonardo da Vinci poniósł porażkę ze swoją maszyną latającą, która nie chciała latać, urodził się Tolkien, a w Polsce podjęto decyzję o wybuchu powstania styczniowego, co odmieniło życie wielu rodzin, które straciły bliskich, domy i spokój. Ale mój wzrok zatrzymał się na innym wydarzeniu. Otóż 3 stycznia 1889 r. w Turynie niemiecki filozof Fryderyk Nietzsche stracił rozum. Oszalał. Ostatnie lata swojego życia spędził w szpitalu i pod opieką rodziny.
Co się stało 3 stycznia? Czterdziestoletni filozof, odrzucający z całych swych sił etykę i moralność, negujący wartości takie, jak współczucie, miłosierdzie, przebaczenie, przechodzi przez rynek i zauważa dorożkarza katującego swego konia. Wokół tej drastycznej sceny gromadzi się tłum, nikt nie reaguje. Wtedy podchodzi Nietzsche i z płaczem obejmuje konia za szyję. Wszyscy się śmieją. Po tym zdarzeniu filozof leży bez ruchu przez dwa dni, aż w końcu mówi do opiekującej się nim matki: „Jestem głupi”. Już nigdy nie odzyskał rozumu, a to były ostatnie słowa, jakie wypowiedział.
Pewności nie ma, czy tak to właśnie wyglądało, ale taka anegdota jest powtarzana. Można się oczywiście zastanawiać, co miał na myśli, przyznając się do swojej głupoty. Może to, co dotąd twierdził o idei współczucia? Uważał, że współczucie jest szkodliwe, jest przejawem egoizmu i jest charakterystyczne dla ludzi słabych. „Załóżmy, że współczucie zapanowałoby powszechnie choćby tylko na jeden dzień; pociągnęłoby ono za sobą natychmiastowy upadek rodzaju ludzkiego” – pisał. Ideałem był dla niego człowiek silny, uważający cierpienie za rzecz naturalną, więc niewzbudzającą litości, którego cechuje odwaga i duma.
Tak się starał przez cały czas, taki był wytrwały, a tu nagle 3 stycznia wobec cierpienia bitego konia okazał taką słabość, że zabrakło mu słów do końca życia. Na szczęście jego matka i siostra współczuły mu i uważały pomoc nie za niegodną ich słabość, tylko za wyraz miłości.
Współczujmy więc i bądźmy wrażliwi na cierpienie innych.