Logo Przewdonik Katolicki

Rewolucja bez rewelacji

Dominik Robakowski
Każda rewolucja coś burzy. W Kirgistanie to płot otaczający Biały Dom w Biszkeku. Według władz ten demontaż to symbol zniesienia barier między obywatelami a rządem fot. IGOR KOVALENKO/PAP-EPA

Jedyna demokracja w Azji Centralnej znów przeżywa trudne chwile. Po raz trzeci w ciągu piętnastu lat w Kirgistanie wybuchła rewolucja. Czy i tym razem nic się nie zmieni?

Z pozoru życie w Kirgistanie może wydawać się wyjątkowo spokojne. Kraj zamieszkuje zaledwie 6 mln ludzi, głównie Kirgizów, ale też Uzbeków i Rosjan. Państwo wielkości Białorusi niemal w całości położone jest na terenach górskich, a najwyższe szczyty mają ponad 7 tys. metrów wysokości. W takich warunkach niełatwo rozwinąć przemysł czy rolnictwo, trudno tutaj o znaczące szlaki handlowe. Kirgistan nie odgrywa większej roli geopolitycznej, nie posiada też bogactw, które inni chcieliby przechwycić. Jest jednak rzecz, która niczym narkotyk, uzależnia i zatruwa miejscową społeczność. Polityka, bo o niej mowa, to narodowy sport. Jego reguły od lat pozostają, niestety, niezmienne.

Stan wyjątkowy
Kirgistan pod wieloma względami jest fenomenem na tle innych „stanów” Azji Centralnej. Rzeczą, która przede wszystkim rzuca się w oczy, jest ustrój polityczny. W regionie, gdzie dyktatorzy oddają władzę jedynie w wyniku śmierci, Kirgizom udało się stworzyć państwo demokratyczne. Jakkolwiek od uzyskania niepodległości w 1991 r. kilkakrotnie demokracja była tutaj zagrożona, to jednak wszelkie próby ustanowienia władzy autorytarnej kończyły się w porażką.
Wynika to z historii Kirgizów i organizacji ich społeczeństwa. Do lat 70. XIX  w., gdy kraj został opanowany przez Cesarstwo Rosyjskie, Kirgistanem rządziły plemienne klany. Żaden z nich nie był w stanie zapewnić sobie hegemonii, toteż zrodziło to potrzebę negocjowania stanowisk i wybierania władz. Mimo upływu setek lat i całego doświadczenia funkcjonowania w ramach Imperium Rosyjskiego i Związku Radzieckiego niewiele się pod tym względem zmieniło.
Współczesny Kirgistan dzieli się na dwa zasadnicze regiony. Północ to obszar silnie uprzemysłowiony, mocno zrusyfikowany i dominujący pod względem gospodarczym. To tutaj znajduje się stołeczny Biszkek. Południe to region rolniczy, bardziej tradycyjny i skupiony wokół islamu. Istotną rolę odgrywa w nim pokaźna (14 proc.) mniejszość uzbecka. Choć północ kraju jest bogatsza, to jednak w czasie wyborów jest zbyt podzielona, aby podołać południowym kandydatom, którzy mogą liczyć na swój żelazny elektorat.
Trwające wydarzenia są kolejną odsłoną konfliktu między północą a południem; młodymi i starymi; miastem i wsią.

Rewolucja październikowa
Atmosfera braku zaufania do rządzących była w dużej mierze jedną z głównych przyczyn październikowej rewolucji. Napięcie dostrzegano już od początku roku. Podobnie jak w innych krajach świata katalizatorem wydarzeń była tutaj pandemia COVID-19, z którą władze nie potrafiły sobie początkowo poradzić. Na celowniku znalazł się prezydent Sooronbaj Dżeenbekow. Jako głowa państwa kontynuował on politykę charakterystyczną dla swoich poprzedników, której filarami były korupcja i nepotyzm. Aby poprawić swoje notowania, Dżeenbekow przygotował specjalną ustawę, która… ograniczyłaby wolność mediów. Na swoje nieszczęście prezydent zapomniał, że rok wyborczy i pandemia to niezbyt dobry czas na umacnianie swojej władzy.
Druga połowa roku w Kirgistanie to zajadła kampania w ramach wyborów parlamentarnych, gdzie oprócz argumentów słownych pojawiały się także mniej subtelne rozwiązania siłowe. Rozpolitykowane społeczeństwo z niecierpliwością oczekiwało 4 października, czyli terminu głosowania. Później stało się to, co musiało się stać. Spośród 16 komitetów ubiegających się o mandaty zaledwie cztery przekroczyły próg wyborczy, z czego dwa największe komitety uważa się za sprzyjające prezydentowi Dżeenbekowi. Co więcej, wszystkie partie pochodziły z południa kraju.
Niezadowolony tłum złożony ze zwolenników partii północnych zalał ulice Biszkeku, aby zaprotestować przeciwko wyborczym fałszerstwom (zwolenników obecnej władzy przewożono z jednego lokalu wyborczego do drugiego, dowiedziono także przypadków płacenia za oddanie „słusznego” głosu).
Protest przed kirgiskim parlamentem szybko przestał być tylko demonstracją. Doszło do starć z siłami porządkowymi, rannych zostało około 600 osób. W końcu nocą tłum wdarł się do siedziby władz, tzw. Białego Domu, zajmując biura rządowe i prezydenckie. Sam Dżeenbekow przez kilkanaście godzin nie odzywał się, a przez kilka kolejnych nieznane było miejsce jego pobytu. Podobnie zamarły prace parlamentu, który nie był w stanie zorganizować nowego miejsca obrad oraz zapewnić sobie kworum. W Kirgistanie zapanowała anarchia. Policja przestała interweniować, wiele sklepów padło ofiarą szabrowników. Zwolennicy poszczególnych partii ruszyli na więzienia, aby uwolnić z nich swoich politycznych przywódców. W ten sposób na wolności znaleźli się m.in. były prezydent Ałmazbek Atambajew (aresztowany ponownie po czterech dniach), premier Sapar Isakow (ubiega się o azyl we Francji) i poseł Sadyr Dżaparow.

Déjà vu
To już trzecia rewolucja w ciągu piętnastu lat. Warto pokrótce zerknąć do niepodległej historii Kirgistanu, aby zauważyć pewną prawidłowość.
W 2005 r. pod wpływem wydarzeń w Gruzji obalono władzę Askara Akajewa. Pokojowe wydarzenia, znane szerzej jako tulipanowa rewolucja, sprawiły, że pozornie Kirgistan obrał bardziej prozachodni kierunek pod rządami Kurmanbeka Bakijewa. Szybko okazało się jednak, że i jego rządy obarczone są korupcją i łamaniem prawa.
W 2010 r. po raz kolejny doszło do rewolucji, tym razem krwawej: zginęły 84 osoby, a 1,5 tys. zostało rannych. Destabilizacji uległa też sytuacja na południu kraju, gdzie miały miejsce pogromy ludności uzbeckiej. Blisko tysiąc osób straciło życie, a kilka kolejnych wyemigrowało do Uzbekistanu. Sam Bakijew ukrył się na Białorusi, a w wyniku szerokiego porozumienia na czele państwa stanęła Roza Otunbajewa. Jej krótkie rządy to czas względnej stabilizacji i uspokojenia nastrojów społecznych. Paradoksalnie, Otunbajewa oddając władzę zgodnie z prawem, być może zaprzepaściła szansę na dalsze reformy. Kolejny prezydent Atambajew jakkolwiek dokończył swoją kadencję, to w zeszłym roku został aresztowany po dwudniowym szturmie na jego dom i skazany na kilka lat więzienia za kontakty z mafią.
W październiku tego roku demonstranci obalili prezydenta Dżeenbekowa.
Bilans 30 lat niepodległości Kirgistanu jest dość przygnębiający: spośród pięciu dotychczasowych prezydentów trzech obaliła rewolucja, jeden siedzi w więzieniu. Sytuacja wygląda podobnie wśród premierów i ministrów.

Porywacz premierem
Obecnie lekiem na całe zło ma być Sadyr Dżaparow, który najlepiej ze wszystkich polityków odnalazł się w rewolucyjnej zawierusze. Jego zwolennikom udało się opanować ulice, m.in. staczając zwycięską uliczną bitwę ze zwolennikami Ałmazbeka Atambajewa. 10 października Dżaparow zdołał przekonać do siebie parlament i sięgnął po urząd premiera. Kolejny tydzień upłynął pod znakiem dwuwładzy, aż w końcu prezydent Dżeenbekow postanowił ostatecznie skapitulować i złożyć swój urząd. Zgodnie z konstytucją w takiej sytuacji pełniącym obowiązki głowy państwa powinien zostać przewodniczący parlamentu, ale ten odmówił, twierdząc, że obecnie nie posiada mandatu społecznego. Tym samym obowiązki prezydenta przypadły premierowi Dżaparowi. Ten po miesiącu także postanowił zrezygnować z najwyższej władzy w państwie, gdyż zgodnie z kirgiską konstytucją blokowałoby mu to możliwość startu w wyborach prezydenckich. Ostatecznie wybrano nowego przewodniczącego Rady Najwyższej – Talanta Mamytowa i to on stoi dziś na czele państwa. Będzie tak do stycznia, gdy odbędą się wybory prezydenckie. Choć pretendentów jest aż 63, to jednak Dżaparow wydaje się najpoważniejszym kandydatem do sięgnięcia po władzę.
Obecny premier to postać ciekawa, ale też bardzo kontrowersyjna. Choć otacza go nimb więźnia politycznego, warto podkreślić, że 11-letni wyrok więzienia otrzymał za… porwanie gubernatora jednej z kirgiskich prowincji. Dżaparow to przedstawiciel partii nacjonalistycznej, której plany dla wielu wydają się zbyt radykalne. Kandydat na prezydenta przygotował już nawet projekt nowelizacji konstytucji, który znacząco zmieniałby obecny system prawny. Łatwo przejrzeć kierunek, w którym premier chce pchnąć swoje państwo. Zmniejszenie liczby posłów ze 120 do 90 i stworzenie kolejnego ciała ustawodawczego – Kongresu Ludowego to pomysły, które nastawione są na osłabienie siły parlamentu. Dżaparow nie ukrywa, że nieszczęścia jego kraju w dużej mierze wynikają ze słabości władzy wykonawczej, którą zamierza skupić w ręku prezydenta. Działalność Dżaparowa już teraz spotyka się z dużą krytyką i nawet jeśli wygra wybory, to musi pamiętać, że rewolucja w Kirgistanie nie śpi.

Między Moskwą i Pekinem
Wydarzeniom w Biszkeku bacznie przyglądają się sąsiedzi. Politycznie i militarnie kraj związany jest z Rosją. Kirgistan także gospodarczo uzależniony jest od rynku rosyjskiego. Wielki sąsiad jest też krajem, do którego najczęściej wyjeżdża młodzież. Szacuje się, że w związku z pandemią do Kirgistanu powróciło z Rosji blisko 200 tys. robotników tymczasowych, którzy pozbawieni perspektyw stali się główną siła napędową protestów. Jakkolwiek Biszkek to nadal strefa wpływów Kremla, jednak nikt w Moskwie nie kwapi się, aby postawić na któregoś z kandydatów. Rosjanom Kirgistan potrzebny jest jedynie jako bufor przed islamskimi terrorystami i przemytem narkotyków z Afganistanu.
Ostatnimi czasy na rywala Rosjan w Azji Środkowej wyrosły Chiny. Biszkek nie odgrywa w ich polityce wielkiej roli, jednak niewielkie kwoty, które wystarczą, aby pozyskać sympatię Kirgizów, skusiły Pekin do zainwestowania zwłaszcza w południe kraju. Chińskie środki niosą ze sobą nowoczesność, szansę na technologiczny skok. Z drugiej strony traktowane są z pewną rezerwą. Mieszkańcy Kirgistanu boją się zdominowania. Już teraz ich dług wobec Pekinu to 2 mld dolarów.

Blokada systemu
Zima w Kirgistanie zapowiada się wyjątkowo gorąco. Głosowanie z 4 października zostało anulowane i zostanie powtórzone. Co prawda dokonano zmian w ordynacji (najważniejszą jest obniżenie progu wyborczego z 7 do 3 proc.), ale szanse na przełom wydają się znikome. Większe nadzieje należy wiązać z elekcją prezydencką, choć trzeba pamiętać, że nie wygranie wyborów, lecz dotrwanie do końca kadencji jest w Biszkeku miarą sukcesu.
Trudno znaleźć wyjście z impasu. Kirgiski system polityczny jest zblokowany. Te same partie zbiorą znów ten sam elektorat. Klany, wsie i miasta nie będą w stanie zaufać nikomu innemu niż swoim. Scenariusz powtarza się co wybory. Protesty wynoszą do władzy jednego z liderów, ten próbuje zamknąć usta opozycji, rozdaje urzędy krewnym lub przyjmuje łapówki (czasem wszystko naraz) i w końcu sam zostaje obalony przez tłum. Tymczasem nikt nie ma odwagi, aby dokonać prawdziwych reform.
Kirgistan pokazuje, jak wielka jest odpowiedzialność klasy rządzącej. Demokracja bez wartości może być tylko swoją parodią.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki