Na ikonach Bożego Narodzenia widać promień światła wpadający z nieba do ciemnej groty, w której obok Maryi leży mały Jezus. To światło można odczytywać jako znak Bożej obecności rozświetlającej w Chrystusie ciemności dotkniętego grzechem świata, ale także – kiedy patrzymy na zstępowanie świetlistej smugi z góry na dół – jako znak uniżenia Syna Bożego, który stał się człowiekiem: „On, mając naturę Boga, nie uznał za stosowne korzystać ze swojej równości z Bogiem, lecz ogołocił siebie samego, przyjmując naturę sługi i stając się podobnym do ludzi” (Flp 2, 6–7).
I dalej już tak będzie. Jezus przejdzie przez świat ścieżką pokory: bezgrzeszny stanie w jednej kolejce z grzesznikami do chrztu w Jordanie, będzie ubogi i bliski ubogim materialnie i duchowo, zniesie to, że krewni uznają Go za wariata, umyje nogi swoim uczniom – aż wreszcie Jego uniżenie dojdzie do szczytu w śmierci na krzyżu, a ostatnim jego akordem stanie się zstąpienie do otchłani.
W tajemniczy sposób to zejście Chrystusa w słabość i coraz głębsze uniżenie otwiera niebo dla Niego i dla nas. O. Matta el-Maskîne, dwudziestowieczny mnich koptyjski pisze o tym: „Zatrzymajmy się jeszcze raz, aby podziwiać, jakiego wstrząsu doznały niebiosa w wyniku gestów pokory Pana Jezusa. Kiedy Chrystus narodził się i został położony w żłobie, w stajni, niebiosa otwarły się i pojawił się anioł z zastępami niebieskimi, aby obwieścić dobrą nowiną nadzwyczajnego zbawienia i wysławiać Boga. To samo dzieje się (…) nad Jordanem”.
A kiedy Pan przyjmie krzyż i zstąpi w śmierć i do otchłani – niebo otworzy się dla Niego zmartwychwstałego i pozostanie otwarte dla wszystkich, którzy pójdą za Nim.
Jedyne miejsce
Pójść za Nim oznacza wejść na podobną ścieżkę, jaką On przeszedł. Św. Paweł, zanim w Liście do Filipian rozpocznie Hymn o uniżeniu i wywyższeniu Chrystusa, którego fragment przytoczyliśmy na początku, wprowadza go słowami: „Miejcie w sobie takie usposobienie, jakie też było w Chrystusie Jezusie” (2, 5). W Piśmie Świętym wiele razy słyszymy o potrzebie pokory: „Jeśli ktoś z was chce być wielki, niech będzie waszym sługą” (Mt 20, 26), „nie zabiegajcie o to, co wyniosłe, ale miejcie upodobanie w tym, co skromne” (Rz 12, 16), „bądźcie pokorni, bo Bóg pysznym się sprzeciwia, a dla pokornych jest łaskawy” (1 P 5, 5). Najbardziej niezwykłe jest jednak to, że jedyne miejsce w całej Ewangelii, w którym Chrystus mówi uczniom wprost, by czegoś się od Niego uczyli, dotyczy właśnie takiej postawy: „Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, że jestem łagodny i pokorny sercem” (Mt 11, 29).
Ta prawda głęboko zakorzeniła się w tradycji Kościoła – święci często mówili o służbie, pokorze, zgodzie na uniżenie i ostatnie miejsce i nie tylko mówili, ale tak właśnie starali się żyć. Od św. Antoniego Pustelnika, który ujrzał w wizji rozłożone na ziemi sidła złego ducha i usłyszał pouczenie, że tylko dzięki pokorze można się im wymknąć, aż do św. Teresy od Dzieciątka Jezus, która głęboko przeżyła prawdę, że „moc doskonali się w słabości” (2 Kor 12, 9) – właściwie u każdego ze świętych znajdziemy jakiś odcień tego uniżenia, które najpierw było w Chrystusie.
Można powiedzieć, że ta ewangeliczna prawda została w Kościele przyswojona „na poziomie indywidualnym”, to znaczy jako wskazanie na osobistą drogę każdego z uczniów i uczennic Chrystusa. Czy jednak w jakiś sposób nie odnosi także szerzej – do poszczególnych wspólnot w Kościele i całego Kościoła jako takiego?
Antyszambrowanie
Przypominam sobie pewne drobne, ale charakterystyczne wydarzenie. Pewien przełożony kościelny był umówiony na oficjalne spotkanie ze znaczącą osobistością. Przyszedł na umówioną godzinę i okazało się, że musi poczekać, bo jego gospodarz jest jeszcze zajęty. Po chwili oczekiwania przełożony zabrał się z powrotem do siebie. Opowiadał potem: „Gdyby chodziło o mnie, to oczywiście bym poczekał, ale byłem tam jako reprezentant naszej wspólnoty i nie mogłem sobie pozwolić na takie traktowanie. Nie mogłem tam tak antyszambrować…”.
Czy nie można sobie wyobrazić innego scenariusza? Czy rzeczywiście pokorne poczekanie dłużej przyniosłoby uszczerbek własnej kościelnej wspólnocie? Oczywiście nie wszystkie rady Ewangelii w taki sam sposób dają się zastosować w odniesieniu do życia jednostki i w kontekście zbiorowości. Klasycznym przykładem jest rezygnacja z obrony koniecznej – kiedy jestem sam, mogę nie stawiać oporu agresorowi, decydując się nawet poświęcić swoje życie, zamiast odpowiedzieć użyciem siły na przemoc. Kiedy jednak na przykład w grę wchodzi zagrożone dobro własnej rodziny – powinnością jest stanąć w jej obronie. Wydaje się jednak, że w przypadku pokory podobieństwo pomiędzy jej przeżywaniem jako cnoty osobistej i w wymiarze wspólnoty może iść daleko. Znaczyłoby to, że nie tylko człowiek ma być pokorny, ale pokorna może być też wspólnota. Pokorny może być Kościół.
Słabość Kościoła?
Przeżywamy trudny czas i łatwo jest popaść w przekonanie, że Kościół „traci siłę”. W pewnym sensie to prawda, ale warto się zastanowić, jaką właściwie siłę traci, a jaką może zyskać, a dokładniej – jaka może się pełniej ukazać.
Na dwa wymiary tej „straty i zysku” wskazywał w swoich pismach Joseph Ratzinger (później już jako Benedykt XVI) i sugerował właśnie „ścieżkę pokory”. W swoim artykule jeszcze z lat 50. Neopoganie i Kościoł pisał, że w związku z tym, iż znaczna część katolików jest nimi głównie z nazwy czy „kulturowo”, ten stan prędzej czy później będzie musiał się zmienić. Przewidywał, że Kościół, by stać się na nowo „wspólnotą żyjących jednym przekonaniem”, będzie musiał „zrezygnować z szerokiego zakresu swojego zasięgu, gdyż wynika z tego zwodzenie samego siebie oraz ludzi”. Dodawał też, że stanie się to być może „wbrew przyzwoleniu ze strony Kościoła”, a niewykluczone nawet, że by odnowić swą ewangeliczną tożsamość, będzie się on musiał skurczyć do takich rozmiarów, które najlepiej opisują słowa Jezusa: „Nie bój się mała trzódko, bo spodobało się waszemu Ojcu dać wam królestwo” (Łk 12, 32).
Inną kwestię związaną z „siłą i bezsilnością” poruszył już jako papież w książce Jezus z Nazaretu, komentując kuszenie Chrystusa na pustyni. Zwrócił uwagę, że szatan przedstawia Jezusowi pokusę ziemskiej władzy, którą mógłby się posłużyć w swojej misji. Ta pokusa miała swoją kontynuację wobec wielu chrześcijan w historii, którym wydawało się, że „bezsilności wiary, ziemskiej bezsilności Jezusa Chrystusa, trzeba pomóc, dając im władzę polityczną”. Tymczasem jednak jest to złudzenie, bo uwikłanie we władzę oddaje w pewien sposób wiarę na jej służbę. Papież konkluduje: „walkę o to, żeby królestwo Jezusa nie było utożsamiane z żadną formacją polityczną, trzeba toczyć przez wszystkie stulecia”.
W istocie siłą Kościoła nie jest jego wpływ czy liczebność, ale obecność Boga i posłuszeństwo Jego słowu. Przeżywanie tego z pokorą może pomóc tej prawdzie ukazywać się z całą jasnością i przemawiać, jak mówi Sobór Watykański II, „nie inaczej, jak tylko siłą samej prawdy”.
Ukryte źródła
Kiedy św. John Henry Newman zdecydował się pójść za odkrywaną prawdą i jako anglikański duchowny przejść na katolicyzm, wiązało się to dla niego z osobistą ofiarą – poświęcił między innymi swoje stanowisko i wiele przyjaźni. Nie miał też złudzeń co do sytuacji Kościoła katolickiego, o którym pisał w jednym z listów: „Nie żyjemy w epoce doczesnej chwały Kościoła, (…) gdy Kościół miał wielkie posiadłości, rozległe uprawnienia (…)”. Porównał swoją epokę do czasów wczesnego chrześcijaństwa, gdy byliśmy „otoczeni wzgardą i nienawiścią wielkich i filozofów, jako ludzie tworzący prymitywne, głupie i uparte stowarzyszenie”.
Słowa te brzmią zadziwiająco aktualnie, kiedy spojrzeć na niektóre dzisiejsze przejawy niechęci wobec Kościoła. Niechęci, która wiąże się niestety dodatkowo z jeszcze jedną „utratą”, o której dotąd nie wspomnieliśmy, to znaczy z zakwestionowaniem w oczach wielu moralnego i duchowego autorytetu Kościoła na skutek rozmaitych skandali, szczególnie zaś licznych ujawnionych przypadków pedofilii i wielu spraw, które wokół nich się działy.
To jeszcze jedna przestrzeń, gdzie bardzo potrzeba pokory. Wobec tych dramatycznych historii trudno myśleć o głoszeniu Ewangelii „z pozycji wyższości”. Jej przekazywanie staje się raczej podobne, jak to ktoś powiedział, do „opowiadania przez jednego żebraka drugiemu żebrakowi, gdzie można znaleźć chleb…”. Wspólnie bowiem potrzebujemy Bożego zmiłowania i uzdrowienia. Jak jedni spragnieni innym spragnionym możemy opowiadać, gdzie znajdują się ukryte źródła.
A źródło Ewangelii zawsze jest czyste, choćby jego brzegi były otoczone błotem, nie wysycha też w Kościele nigdy źródło sakramentów.