W Argentynie broniący kościołów nie są agresywni. Nie ma wśród nich grup kojarzących się ze skrajnymi środowiskami politycznymi. Można nawet powiedzieć więcej: ich obecność jest bardzo pokorna i przez to zawstydza tych, którzy na nich krzyczą czy nawet plują. Obraz chrześcijan stających w obronie swoich świątyń w postawie spokojnej modlitwy i nieodpowiadania złem na zło, krzykiem na krzyk, siłą na przemoc, jest po prostu piękny, bardzo chrześcijański. Protestujący poniżają modlących się przed kościołami, natomiast ci spokojnie kontynuują swoją modlitwę, nie wygrażają, nie krzyczą. Usprawiedliwione byłoby oczywiście użycie siły w celu obrony przed przemocą fizyczną, ale argentyńscy obrońcy kościołów – a na pewno znaczna ich część – do takiej konieczności nie chcą się odwoływać. To nie znaczy, że przyjmują postawę pacyfistyczną. Są raczej pokojowi. Różnica polega na tym, że gdy pacyfizm na użycie siły nigdy nie pozwala, dążenie do pokoju taką ewentualność przewiduje, ale tylko w ostateczności.
Pokora i pokój argentyńskich katolików to bardzo ważny znak. Marka wiarygodności stojących po stronie życia, które powinno być przyjęte i kochane. Którzy nie tyle walczą przeciwko komuś, ile o coś.
W Polsce było wiele grup stojących przed kościołami, które przyjęły podobną postawę. Obok modlących się mężczyzn, gotowych do obrony bez przemocy, można było oglądać grupy osób, które po prostu się modliły. Niestety, były i takie przypadki, w których takiej pokornej i pokojowej postawy zabrakło. Dała o sobie znać chęć odpowiadania agresją na agresję. I niestety, to te negatywne przykłady były pokazywane najczęściej przez media, co nie może nas dziwić, jeśli przyjąć, że media wolą śledzić raczej sensacje niż standardy. Musimy jednak uczciwie przyznać, że niektóre środowiska w Polsce w obronie kościołów posuwały się za daleko: tak w kontekście słów i gestów, jak i czynów. Nie wszędzie pokazaliśmy, że stawanie po stronie życia ma raczej zawstydzać, niż w jego obronie uderzać, nawet jeśli tylko słowami. I to nawet wtedy, gdy sami jesteśmy uderzani.
Dlaczego Argentyńczycy muszą bronić swoich kościołów? Kontekst jest bardzo podobny do polskiego, a zarazem odwrócony. Próba zliberalizowania prawa dopuszczającego aborcję spotkała się tam bowiem z masowymi protestami, tyle że nie „za”, a „przeciw” aborcji. Głównie ze strony chrześcijan różnych wyznań oraz przeróżnych organizacji z Kościołem niezwiązanych. Protesty te spotkały się z silną reakcją środowisk proaborcyjnych i to te reakcje miały w sobie dużo agresji, a nawet przemocy.
W Polsce protesty zostały wywołane wyrokiem TK, który prawo dopuszczające aborcję zaostrza. Choć warto nieustannie podkreślać, że wyrok był tylko potwierdzeniem konstytucyjnego prawa do życia każdego człowieka od chwili poczęcia, o którym mówiły już wcześniejsze orzeczenia TK z czasów prezesowania Andrzeja Zolla i Andrzeja Rzeplińskiego. Oczywiście zapytanie do TK dotyczyło wtedy tylko aborcji z przesłanki społecznej. To aktualne było wyrokiem w sprawie aborcji eugenicznej. Nadal jednak podstawą konstytucyjną jest ta sama przesłanka: „konstytucyjne gwarancje ochrony życia ludzkiego w każdej fazie jego rozwoju”. Właśnie dlatego abp Stanisław Gądecki w oświadczeniu odnoszącym się do rezolucji PE w sprawie aborcji podkreślił, że z moralnego punktu widzenia (nie tylko z perspektywy wiary) aborcja nigdy nie może zostać określona jako prawo człowieka. Może się więc zdarzyć, że prawo w niektórych przypadkach dopuszcza aborcję, ale nigdy nie powinno nadawać mu statusu prawa obywatela czy człowieka.
Wynika stąd, że nawet po ostatnim wyroku TK nadal kompromisem prawnym (określanym również jako kompromis polityczny) pozostaje dopuszczalność aborcji dziecka poczętego z gwałtu. Nie jest nim ostatnia sytuacja dopuszczająca aborcję, to znaczy w przypadku zagrożenia zdrowia czy życia matki. Nie jest to kompromis ani moralny, ani polityczny. Jest możliwością wyboru życia: matki lub dziecka. Nie ma w sobie negacji życia. I jest to prawo zgodne z nauką Chrystusa, która jest propozycją oddania życia za innych, także za własne dziecko, ale do takiej postawy nie przymusza i nie osądza moralnie matki, jeśli dokona innego wyboru i będzie najpierw chronić życie własne.
Warto przypomnieć w tym kontekście postawę Agaty Mróz, która dokonała wyboru życia dziecka, a swoje straciła. Nie musiała tego zrobić. Nikt nie miałby jej za złe – a na pewno taka opinia nie miałaby potwierdzenia w nauce Kościoła – gdyby podejmowała leczenie własnego ciała z ryzykiem utraty życia przez jej dziecko. Ona zdecydowała inaczej i do ostatnich chwil życia dziękowała wszystkim, którzy wspierali ją w tej decyzji. Czy taka decyzja byłaby możliwa bez wiary w życie wieczne? Pewnie tak. Choć w takim przypadku jest to chyba bardzo trudne. Agata wierzyła, że życie nie kończy się na ziemi, że jej wybór nie był ostatecznie wyborem śmierci, ale życia, które się nie kończy.
Na straży tej logiki godności życia stanęli argentyńscy chrześcijanie, choć nie tylko oni. Dobrze więc, aby wszędzie chrześcijanie mieli odwagę takiej postawy. Niezależnie od okoliczności politycznych. Okazuje się bowiem, że nawet jeśli w danym kraju istnieje wiele warstw problemu związanego ze zmianami prawa dotyczącego aborcji – a na pewno ta wielowarstwowość jest widoczna obecnie w Polsce – to wszędzie postawa pro-life budzi wiele reakcji sprzeciwu. Nie może nas dziwić, że także w Polsce mamy do czynienia ze sprzeciwem znacznej części społeczeństwa wobec prawa zaostrzającego dopuszczalność aborcji eugenicznej, i to niezależnie od wszystkich innych motywów, głównie politycznych, jakie mają osoby uczestniczące w strajkach kobiet. Ale jednocześnie trudno się zgodzić na zaciemnianie smutnej skądinąd prawdy o tym, że bardzo duża część Polaków daje moralne – a nie tylko legalne – prawo kobietom do aborcji eugenicznej. Trzeba prowadzić dialog społeczny, aby aborcji w Polsce było coraz mniej i aby chroniąc to życie, prawo było trwałe. Nie można jednak przy tym nie widzieć prawdy potwierdzonej najnowszymi badaniami socjologicznymi CBOS-u, że Polacy aktualnie protestują i w znacznej część popierają protesty, ponieważ nie zgadzają sią na zaostrzenie prawa. Nie tylko dlatego, że nie zgadzają się z polityką tego rządu. I mam w sobie dużą niezgodę, a nawet pewne poczucie moralnego protestu, że przynajmniej niektórych katolickich dziennikarzy i publicystów – także ze środowisk mi bliskich – nie stać na jasne uznanie, że tak właśnie jest. Uciekanie od tej prawdy, lawirowanie w komentarzach medialnych, że w tych protestach nie chodzi w ogóle o sprawę życia, a jedynie o politykę rządu, jest – delikatnie mówiąc – moralnym nieporozumieniem. A nazywanie „naciskami instytucji Kościoła”, że ktoś im to jasno wykazuje jako postawę niezgodną ani z prawdą obiektywnych badań, ani z nauką Kościoła, jest przez nich zakrzywianiem rzeczywistości. Bo rzeczywistość jest taka, że znaczna część Polaków z nauką Kościoła w kontekście aborcji eugenicznej po prostu się nie zgadza.
Nie mogę też się zgodzić z promocją przez niektórych katolickich dziennikarzy i publicystów trendu znanego w Europie i USA pod hasłem „katolicy pro-choice” (za wyborem). Nie znaczy to nic innego jak powiedzenie, że aborcja powinna być dopuszczalna przez prawo w każdej sytuacji, a nawet że jest ona prawem kobiety. I że prawo w ogóle nie powinno sprawy aborcji regulować. Mówiąc to, nie sugeruję, że bycie katolikiem „pro-choice” musi oznaczać zgadzanie się z twierdzeniem, że „aborcja jest ok”, ale trudno uznać, że całkowita liberalizacja prawa dopuszczającego aborcję nie będzie miała z czasem właśnie takiego, negatywnego efektu w zmianie opinii społecznej.