Zgromadzeni wysłuchali go w milczeniu. Chłopcy, bosi i zakurzeni, niektórzy odziani tylko w koce, dopiero co przebyli długą drogę. Trudno powiedzieć, czy dotarły do nich słowa gubernatora, który z urzędowym optymizmem usiłował nadać sens temu, co się wydarzyło, nazywając „drogą do dorosłości” ich przeżycia z ostatniego tygodnia. Ich rodzice, mimo że przepełnieni wdzięcznością, nadal nie otrząsnęli się z szoku. Radość mieszała się z lękiem, gdyż nie wszystkie dzieci udało się odzyskać.
Porwania dokonano w nocy z 11 na 12 grudnia. Setka uzbrojonych motocyklistów otoczyła internat chłopięcego liceum w mieście Kankara, leżącym na południu stanu. Napastnicy serią z kałasznikowa zabili strażnika, następnie wypędzili na zewnątrz zaspanych i zdezorientowanych uczniów. Nie wiadomo jak długo terroryści przebywali na terenie szkoły: film, który przedostał się do mediów, dokumentuje ich obecność w tym miejscu jeszcze w niedzielę 13 grudnia. Ostatecznie dzieci uformowano w kolumnę i pognano w kierunku na zachód od miasta. Być może napastnicy wycofali się dopiero pod presją wojska, które przybywszy na miejsce zdążyło odbić piętnastu chłopców, zanim reszta zniknęła z pola widzenia. Jednemu z uwięzionych udało się uciec i wrócił do szkoły. W sumie porwano 520 kilkunastoletnich dzieci.
Uczniów pędzono, pod eskortą motocykli, dwa dni bez jedzenia, dopóki cała grupa nie zatrzymała się w lesie, już na terenie sąsiedniego stanu. Tam dopiero rozdzielono między dzieci sucharki i wodę. Żywności nie starczyło dla wszystkich, porywacze w pierwszej kolejności nakarmili więc chłopców, którzy osłabli z wyczerpania. Byli brutalni, bili swoje ofiary kijami. Szczęśliwie jednak żaden z chłopców nie stracił życia.
Trwało to do momentu, dopóki las nie został otoczony przez wojsko. Widać porywaczom nie powiodły się negocjacje, albo w ogóle ich nie podjęli. 344 chłopców udało się uwolnić, pozostałych zabrali ze sobą uchodzący terroryści. Uwolnionych wtłoczono do kilku autobusów i odwieziono do miasta Katsina, stolicy prowincji.
Plastikowe karabinki
Kto i dlaczego porwał uczniów liceum w Kankara? Media natychmiast ogłosiły, że winowajcami są bojownicy z Boko Haram. Ta radykalna grupa o terrorystycznym charakterze walczy – jak sama deklaruje – z wszelkimi przejawami zachodniej kultury, w tym także z systemem świeckiego szkolnictwa. Nigeria dobrze pamięta wydarzenia z 2014 r., kiedy to w mieście Chibok ugrupowanie porwało 276 uczennic tamtejszej szkoły. Dopiero po trzech latach udało się uwolnić setkę z nich, o pozostałych stu kilkudziesięciu albo nic nie wiadomo, albo wiadomo tyle, że wyszły za mąż za porywaczy. Podobieństwo napadu w Kankara skierowało więc podejrzenia w tę stronę, tym bardziej że niebawem Abubakar Shekau, lider jednej z frakcji Boko Haram, przyznał się do sprawstwa napadu.
Komunikat rządowy, jaki opublikowano zaraz potem, zaprzecza jednak, jakoby Boko Haram było sprawcą porwania, winę za nie składając na niezidentyfikowaną grupę bandycką, która jedynie podszywa się pod bojowników. Wiele wskazuje na to, że władze mają rację.
To prawda, że Boko Haram jest dla rządu Nigerii przyczyną wielu utrapień. W terrorystycznych akcjach, urządzanych przez to ugrupowanie, w ciągu ostatnich 11 lat zginęło aż 36 tys. osób, w olbrzymiej większości niezaangażowanych w konflikt cywilów. Nie dalej jak kilka tygodni temu, pod koniec listopada, w jednej z takich masakr zabito 110 ludzi. Ale olbrzymia większość tych zbrodni dokonuje się w prowincji Borno, położonej w północnowschodnim rejonie kraju, odległym od miejsca ostatniego porwania. W stanie Katsina, jak dotąd, nie zanotowano większej aktywności Boko Haram.
Specyfiką tej prowincji są za to bandyci. Od ponad dekady północne kresy Nigerii niepokojone są napływem nielegalnych imigrantów z dalszej północy, głównie z republiki Nigru. Tereny te trapione są permanentną suszą, której końca – jak mówią ekolodzy – nie widać. Z tego powodu głodujący mieszkańcy Sahelu przenoszą się na południe. Są to muzułmanie, podobnie jak obywatele północnej połowy Nigerii. Jednak jako nielegalni przybysze nie mogą liczyć na równe traktowanie. Stąd wielu z nich ima się bandytyzmu.
Co by o Boko Haram nie mówić, ona swoich ofiar łatwo z rąk nie wypuszcza. Tymczasem porywacze chłopców z Kankara zbiegli bez walki, gdy tylko pojawiła się większa grupa żołnierzy. Chyba zresztą nie bardzo mieli czym się bronić: w relacjach uwolnieni chłopcy wspominają o plastikowych, dziecięcych atrapach karabinów, którymi napastnicy straszyli uczniów podczas marszu.
Oby jak najdłużej
Muzułmanie stanowią dziś lekko ponad połowę 200-milionowej populacji Nigerii. Muzułmaninem jest też prezydent tego kraju, Muhammadu Buhari. Kraj ten jest w dodatku podzielony na pół, linią równoleżnika, na część muzułmańską i chrześcijańską (głównie protestanci, ale też wielu katolików). Poza tym Nigeryjczycy to nadal konglomerat wspólnot etnicznych, nieprecyzyjnie nazywanych w Europie plemionami, choć większość z tych „plemion” ma populację liczniejszą niż przeciętny europejski naród. Jest rzeczą oczywistą, że dla utrzymania jedności tej olbrzymiej kostki Rubika potrzebna jest polityka wyważona, unikająca jakiegokolwiek radykalizmu. Obecny rząd taką właśnie politykę stara się prowadzić, wszelako nie jest to łatwe. Stolica pozwala na przykład prowincjom muzułmańskiej północy rządzić się prawem szariatu, nie rezygnując jednak z jurysdykcyjnej zwierzchności. Ten limitowany z konieczności centralizm, mimo pełzającej wojny domowej w prowincji Borno, oraz bandytyzmu w stanie Katsina, zdawał do tej pory egzamin. Także koronawirus nie spowodował chaosu w państwie, które w warunkach afrykańskiej niestabilności teoretycznie już dawno powinno było się rozpaść, lecz dziwnym trafem trzyma się kupy. I oby jak najdłużej.