W niedzielę 15 stycznia, we wczesnych godzinach rannych, gdy w Afryce panuje jeszcze ciemna noc, uzbrojeni bandyci zamordowali nigeryjskiego księdza Isaaca Achi. Przebieg wydarzeń znamy z opowieści wikarego Collinsa Omeh, któremu cudem udało się zbiec i trafił do szpitala. Księża jeszcze spali i plebania była zamknięta, więc napastnicy wybili dziurę w ścianie. Sterroryzowawszy rewolwerami wikarego, nakazali prowadzić się do proboszcza, który mieszkał na pięterku. Gdy weszli do pokoju księdza Isaaca, opanował ich jakiś szał, być może pod wpływem narkotyków. Zaczęli strzelać gdzie popadnie, proboszcz oberwał w nogę, wikary w rękę. Ranni księża udzielili sobie wzajemnie rozgrzeszenia. „Uciekaj!” – zdążył jeszcze szepnąć ksiądz Isaac, potem wszystko rozegrało się w parę sekund. Ksiądz Collins rzucił się ku otworowi w podłodze, skąd wiodła droga na parter i ku wyjściu. Zdążył, ale bandyci postrzelili go w ramię. Zanim stracił z oczu współbrata, widział, jak jeden z nich z okrzykiem „Allahu akbar!” (Allah jest wielki) strzelił prosto w pierś księdza Isaaca. Na koniec napastnicy podpalili plebanię, ale tego ksiądz Collins nie widział, bo na szczęście był już daleko.
Pierwsze medialne relacje doniosły, że proboszcz został spalony żywcem, wydaje się jednak, że budynek podpalono z już nieżywym kapłanem.
Dżihadyści czy bandyci?
Napad miał miejsce w wiosce Kafin Koro w prowincji Niger, leżącej w środkowej części kraju. To ważny szczegół. Nigeria, najludniejszy kraj Afryki (ponad 180 mln mieszkańców), podzielona jest, mniej więcej po połowie, na muzułmańską północ i chrześcijańskie południe. Radykalni muzułmanie domagają się wprowadzenia w północnych prowincjach islamskiego prawa, a nawet ogłoszenia tam kalifatu czyli teokratycznego państwa. Tendencje te wzmogły się latem ubiegłego roku. I właśnie Niger, gdzie wyznawcy islamu stanowią około połowy populacji, stanowi tutaj rodzaj języczka u wagi. Dla integrystów spod znaku półksiężyca miejscowi chrześcijanie są wyjątkowo irytującym elementem krajobrazu: gdyby ich tutaj nie było, można by z czystym sumieniem głosić, że prowincja Niger to ziemia islamu. Stąd biorą się napięcia oraz częste napady na kościoły, księży oraz wiernych.
Gdyby integrystom powiodły się ich plany, oznaczałoby to rozpad całej Nigerii. Stan Niger sąsiaduje z Abudżą, miastem wybranym na stolicę 30 lat temu z racji jego centralnego położenia. Położona na granicy strefy północnej i południowej Abudża w przypadku powołania kalifatu stałaby się na powrót peryferyjnym miasteczkiem.
Oczywiście nie wszyscy nigeryjscy muzułmanie marzą o likwidacji swojego państwa, większość z nich to lojalni obywatele. Ich przedstawicielem jest obecny prezydent Muhammadu Buhari, który stara się przeciwstawić rosnącym wpływom islamskich radykałów. Siły rządowe walczą z ich największymi ugrupowaniami, Boko Haram (owiane złą sławą na świecie, bo to ono rozpoczęło praktykowanie porwań i zbiorowych morderstw) oraz Państwem Islamskim Prowincji Afryka Zachodnia. Obie formacje posługują się metodami terroru, także wobec samych siebie, ponieważ rywalizują o posłuch wśród nigeryjskich muzułmanów. Jest jeszcze cały szereg ugrupowań mniejszych, a także grup uprawiających – często pod pozorem dżihadu – zwykły bandytyzm, szczególnie dotkliwy na północy kraju.
Opieszałość władz
Agresywna mniejszość islamska potrafi jednak skutecznie destabilizować sytuację w całym państwie. Jej ofiarami padają w dużej mierze chrześcijanie, i to nawet w rejonach, gdzie muzułmanie stanowią zaledwie około 10 proc. ludności. Drastycznym przypadkiem był wybuch bomby, podłożonej w kościele w miejscowości Owo na południu kraju: 5 czerwca ubiegłego roku, w sam dzień Zielonych Świątek, zginęło tam około 80 osób (dokładna liczba nie jest znana).
Atak w Owo był pierwszym z czarnej serii dużych napadów, związanych z hasłem powołania kalifatu. 19 grudnia w podobnej akcji terrorystycznej, przeprowadzonej tym razem niedaleko miejsca zamordowania księdza Isaaca Achi, zginęło 40 osób, głównie dzieci, które spłonęły żywcem w zamkniętych domach. Właściwie nie ma obecnie w Nigerii dnia bez przypadku drastycznej przemocy, ludzie są zabijani albo porywani. Wśród ofiar jest kilkunastu księży oraz świeckich misjonarzy. Tej samej niedzieli, gdy zginął proboszcz w Kafin Koro, na północnym zachodzie kraju uzbrojeni napastnicy podjechali na motocyklach pod kościół protestancki i porwali stamtąd 25 wiernych. Zaś dzień wcześniej, tym razem na południu, ksiądz katolicki porwany został z własnej plebanii, w chwili gdy wrócił z kolędy.
Tuż przed wydarzeniami w Kafin Koro katoliccy biskupi wręczyli prezydentowi memoriał, opisujący przypadki agresji wobec katolików oraz wzywający władze do bardziej energicznego zwalczania bezprawia. W Nigerii wojsko oraz policja składają się w większości z muzułmanów, muzułmańska jest także spora część aparatu wymiaru sprawiedliwości. Sprzyja to kunktatorstwu. Przykładem może być reakcja na mord księdza Isaaca: na pogorzelisko plebanii policja przyjechała dopiero po 12 godzinach.
Modlitwa za zabójcę
Proboszcz z Kafin Koro, zanim zginął, zdobył duże doświadczenie jako ofiara tych napadów. Gdy w Boże Narodzenie 2011 r. odprawiał mszę w mieście Madalla pod Abudżą, terroryści staranowali kościół samochodem wypełnionym materiałami wybuchowymi: w eksplozji zginęło 25 wiernych. Do ataku przyznała się Boko Haram.
Ksiądz Isaac wtedy szczęśliwie przeżył. „Musimy nauczyć się przebaczać” – powiedział podczas kazania w drugi dzień świąt. Słuchały go wtedy rodziny ofiar. „Pozostawajcie w modlitwie! Siła modlitwy i miłości pozwoli nam przezwyciężyć każdą trudność. Módlmy się także za tych, którzy nam to zrobili”.
Nie jest nadużyciem przypuszczenie, że w chwili gdy morderca, z okrzykiem „Allahu akbar!” wystrzelił mu w pierś, ksiądz Isaac Achi modlił się także za niego.