W III niedzielę zwykłą czytamy Ewangelię o powołaniu pierwszych uczniów. Słyszymy też pierwsze słowa Jezusa zanotowane przez św. Marka i poznajemy kontekst rozpoczęcia publicznej działalności Syna Bożego. Jest nim uwięzienie Jana Chrzciciela, krzywdzące, bo nie było ono wynikiem sprawiedliwego sądu, ale kaprysem władcy, i ostatecznie doprowadziło do męczeńskiej śmierci proroka. Jezus idzie więc do Galilei i głosi Dobrą Nowinę, zapraszając konkretnych ludzi: Szymona i Andrzeja, Jakuba i Jana, by poszli za Nim. Wezwanie do nawrócenia i obietnica królestwa Bożego, które jest blisko, musiały być dla tych rybaków ważne. Widocznie usłyszeli w tych słowach prawdę, dla której warto było poświęcić dotychczasowe życie i otworzyć się na nowe perspektywy. Świadczy o tym fakt, że ich odpowiedź na wezwanie Jezusa była natychmiastowa. Nie zastanawiając się, rzucali wszystko i szli za Mistrzem.
Ta historia powtarza się od pokoleń, bo Jezus wciąż przemierza świat w poszukiwaniu nowych uczniów, Jego słowa wciąż są głoszone i rozlegają się na ziemi, a On sam wciąż pociąga kolejne osoby, które odnajdują nowy sens istnienia dzięki Ewangelii. Wciąż powtarza się historia powoływania ludzi, którzy w odpowiedzi na słowa Jezusa gotowi są rzucić wszystko i zmienić dla Niego swoje życie. W tym rytmie zbawiania świata i konkretnych osób powtarza się również i dramatyczny kontekst prześladowań, zniewolenia, niesprawiedliwości.
Czy tak bolesne wydarzenie, jakim było uwięzienie Jana, zatrzymało Jezusa? Nie! Nasz Pan głosił dobrą nowinę o zbawieniu pośród doświadczeń namacalnego zła i krzywd, pośród niegodziwości i cierpień. Mimo to, a może właśnie dlatego, szedł, by nieść nadzieję, leczyć chorych, krzepić zrozpaczonych, być z tymi, którzy źle się mają. Taką też misję pozostawił Kościołowi. Żadne prześladowania z zewnątrz ani zmagania ze złem wewnątrz wspólnoty Jego uczniów nie mogą być powodem do porzucenia tej misji, czy do takiego układania się ze światem, by zapewnić sobie bezpieczeństwo i wygodę przepowiadania lub przywileje uzyskiwane rzekomo w imię Ewangelii.
Relacja św. Marka uświadamia nam także i to, że Jezus nie powołuje anonimowego tłumu, ale konkretne osoby. Nie wchodzi w świat elit, by tam wybrać sobie współpracowników, ale dociera do ubogich, do ludzi ciężkiej pracy, świadomych też swojej grzeszności. Nie tworzy środowiska złożonego z osób przekonanych o swojej moralnej doskonałości, bo – jak uczą losy dawnych i całkiem współczesnych świętych – to od doświadczenia własnej słabości rozpoczyna się droga do chwały nieba, do zjednoczenia z Miłością.
Życiowa przygoda z Jezusem nie zaczyna się też od jakichś wyjątkowych przeżyć. Rybacy nie poszli na wielkie spotkanie ewangelizacyjne, ale zajmowali się codziennymi obowiązkami, gdy spotkali Zbawiciela. Jaką trzeba mieć wrażliwość, by pośród zwykłych spraw usłyszeć słowa, które zmieniają życie? Jaką trzeba mieć gotowość na nieznane, by bez ociągania się i kalkulacji, natychmiast zaryzykować i pójść za Jezusem? Jak piękni są chrześcijanie, którzy właśnie tak, bez zbędnego namysłu, odpowiadają na Jego zaproszenie, ponawiane przecież w każdej sytuacji życia, w każdym spotkaniu z drugim człowiekiem! Gdzie podziewa się dziś entuzjazm pierwszych uczniów? Gdzie ich radość i zaangażowanie?
„Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” – wołał Jezus w Galilei i dziś woła do nas, swoich uczniów, ale także do świata zobojętniałego na Jego głos. Jak mamy przekonać innych, by uwierzyli tym słowom i zaryzykowali pójście za Zbawicielem? Jest na to tylko jeden sposób. Wystarczy porzucić sieci swojej codzienności, uwikłania w dzień powszedni. Wystarczy w tym, co codzienne i powszednie, dostrzec blask królestwa. Wystarczy odpowiedzieć natychmiast, z radością i odwagą. Tylko tyle i aż tyle.