Rzadko kiedy zmiany prawa wywołują takie zażarte dyskusje jak ta, która miała miejsce na początku czerwca. Nic dziwnego, wszak ponad 20 mln Polaków ma prawo jazdy, więc przepisy o ruchu drogowym dotyczą większości dorosłych rodaków. Bez względu na to, kto ma jakie poglądy, zmiana polegająca na przyznaniu pieszemu pierwszeństwa przy przejściu dla pieszych to rewolucja.
Przeciwnicy tego przepisu, co ciekawe można było zaobserwować, że to głównie grupa tzw. wolnościowców, niechętnych przepisom i jakimkolwiek ograniczeniom, uważają, że piesi sparaliżują ruch samochodów, doprowadzając w niektórych miejscach do zatorów. Z kolei zwolennicy uważali, że zwiększy to bezpieczeństwo najsłabszych uczestników ruchu (co czwarta ofiara śmiertelna w wypadku w Polsce to pieszy).
Nie jestem ekspertem od bezpieczeństwa ruchu drogowego, dlatego nie będę się wypowiadał, czy w innych krajach takie rozwiązanie pomogło. Chcę zwrócić uwagę na inny aspekt sprawy – być może ten przepis będzie jednym z narzędzi, które zmieni mentalność polskich kierowców. Mentalność, która mówi w największym skrócie, że w momencie, gdy zasiadam za kierownicą, przestają mnie obowiązywać jakiekolwiek normy przyzwoitości i zdrowego rozsądku, wolno mi wszystko, byle nie dać się złapać policjantom. Relacje międzyludzkie na polskich drogach to skrzyżowanie Dzikiego Zachodu i prawa dżungli. I oto wchodzi nagle państwo i mówi Polakom: kierowco, od dzisiaj odpowiadasz za życie pieszego, od dziś to twoim obowiązkiem jest zatroszczyć się o jego bezpieczeństwo. Pieszy nie będzie stał piętnaście minut, nim przejadą wszystkie samochody, ale pierwszy kierowca, który go dostrzeże, powinien zwolnić, zatrzymać się i go przepuścić.
Logika pokazuje, że by nowe prawo zaczęło działać, kierowcy będą musieli bardziej pilnować prędkości. Jeśli przed przejściem dla pieszych będzie ograniczenie do 40 km/h, jazda 80 po prostu uniemożliwi zatrzymanie się. Tak samo na różnych dwupasmówkach, gdzie obwiązuje ograniczenie do 90 km/h, lecz przed przejściem należy zwalniać do 70. Jadąc 120 km/h, po prostu nie damy rady się zatrzymać.
Innymi słowy, liczę na rozpoczęcie pewnego procesu w naszych głowach, który doprowadzi do tego, że polscy kierowcy zaczną myśleć o innych użytkownikach dróg, a szczególnie o pieszych, jak o bliźnich powierzonych ich pieczy, a nie jak o potencjalnych przeciwnikach. Mam świadomość, że taka zmiana nie wydarzy się w ciągu kilku dni, ani nawet tygodni, ani nawet miesięcy. Ale – tu jestem przekonany – fakt, że choć zbudowaliśmy sieć ekspresówek, autostrad i wyremontowaliśmy tysiące kilometrów dróg lokalnych, a mimo to wciąż pozostajemy w ogonie bezpieczeństwa w państwach Europy, nie wynika jedynie ze stanu technicznego naszych dróg ani pojazdów, ale ze stanu naszych umysłów. I tak jak wprowadzony ponad dekadę temu zakaz palenia w miejscach publicznych doprowadził do zmiany mentalności w kwestii tytoniu – to nie niepalący mieli się dostosować do palących, ale na odwrót, w efekcie czego zniknęły zadymione nie tylko kawiarnie i restauracje, ale też i biura, pociągi itp. – tak liczę, że teraz rozpocznie się proces, dzięki któremu wszyscy staniemy się bezpieczniejsi.
A jeśli tak się nie stanie, to będzie znaczyć, że złe nawyki mamy zbyt głęboko zaszczepione i nie dojrzeliśmy jeszcze do zmiany mentalności. Szkoda by jednak było taką szansę zmarnować.