Trwa, jak słyszę, wykańczanie telewizyjnego Teatru Telewizji. Dramat. Tragedia. To, co żyło przez lata, umożliwiając milionom Polaków kontakt ze sztuką na najwyższym poziomie – przestaje istnieć. Dodajmy, że dla wielu z nas była to jedyna możliwość „bycia” w teatrze; szansa na oddalenie się od zgiełku dnia po to, by wejść w inne – czasowo, geograficznie czy kulturowo – losy, światy, przeżycia. No, ale widocznie zdecydowano, że Fredro, Czechow czy Szekspir to przeżytki i że w dziedzinie kultury Polakom należy się dobra zmiana: na kabarety, biesiady i potańcówki. Ważne, by ojczyzna dobrze się bawiła i zamiast przeżywać dylematy bohaterów światowej dramaturgii, rechotała przy grillu nad dowcipami z knajpy rodem.
Nie trzeba szczególnej przenikliwości, by odkryć, jak przemożny jest wpływ telewizji. To ona lansuje style bycia i życia, kreuje gusta i mody, kształtuje także zmysł estetyczny i stosunek do kultury. Smutny paradoks polega na tym, że w tej dziedzinie jest gorzej (tak!) niż za PRL, kiedy to – mimo wszystko – programy kulturalne i edukacyjne, a nawet tzw. kultura wysoka (w tym Teatr Telewizji), miały przez lata swoje stałe miejsce. Do czasu.
Nie pojmuję, jak można łączyć ten redukcyjny wobec kultury kurs publicznej telewizji z płynącym stamtąd stale refrenem o potrzebie dumy z tradycji, historii oraz – no właśnie – polskiej kultury. Mamy krzepić tę dumę na kulturowej pustyni? Wzmacniać polską tożsamość na produkcjach pozbawionych głębszej refleksji? Dlatego pytam całkiem serio: czy takie działania nie godzą aby w polską rację stanu?
Pewnie, myśląc o kiepskim stanie kultury w wymiarze masowym, nie tylko telewizję trzeba by brać pod uwagę. Wspominam o niej z uwagi na wciąż, pomimo potęgi social mediów, znaczącą siłę społecznego oddziaływania. Ale należałoby zapytać także o stan czytelnictwa, o naszą obecność w teatrach, muzeach, na koncertach i wernisażach. A to przekłada się na bardzo konkretne kwestie wychodzące poza sferę sztuki i estetyki: bez kultury jesteśmy niczym żuki wywrócone na pancerzyk i bezradnie przebierające nóżkami. Jeśli nie nabędziemy elementarnej wrażliwości na prawdę, dobro i piękno, łatwo możemy paść łupem różnych politycznych cwaniaczków. Jeśli nie nabędziemy podstawowej wiedzy o mechanizmach ludzkiego zachowania, o czynach wzniosłych, ale i nikczemnych, o naszej skłonności do dobra i uległości wobec zła – a to wszystko przynieść nam może dobra książka, spektakl czy film – będziemy w demokracji jedynie przedmiotem, czymś do wykorzystania i zmanipulowania przez tych, którzy wykorzystają naszą bezradność do zbijania politycznego kapitału. Tak więc pomiędzy kulturą a demokracją zachodzi związek ścisły i niemal bezpośredni. Kultura nie jest rezerwatem snobów (choć tacy się zdarzają), lecz przestrzenią, w której toczy się gra o jutro nas wszystkich.
Tadeusz Różewicz napisał przed laty: słyszę/ jak byle kto mówi byle co/ do byle kogo/ bylejakość ogarnia masy i elity/ ale to dopiero początek. Tę myśl zanotował 40 lat temu. Jak nazwałby to, co mamy dziś?