O czym to film? O demencji? O relacjach ze starzejącym się ojcem? O najtrudniejszych decyzjach? O upływającym czasie? O starości? O człowieku czy o chorobie? A może o miłości? Kameralny dramat napisany na podstawie sztuki z 2012 r. zatytułowanej Ojciec przeniósł na ekran sam jego twórca, Florian Zeller. Najpopularniejszy obecnie francuski dramatopisarz (rocznik 1979), którego sztuki wystawiane są na wielu scenach (Ojca można było zobaczyć np. w Warszawie w Teatrze Ateneum; główną rolę grał Marian Opania), zadebiutował tym samym w roli reżysera. Ojciec w wersji filmowej nie jest tragifarsą, ale przejmującym dramatem.
Temat wydaje się nienowy, oglądaliśmy już wiele filmów o demencji czy postępującym alzheimerze. Przypomnijmy choćby Iris (2001), Daleko od niej (2006) czy Still Alice (2015) z oscarową rolą Julianne Moore. Wszystkie pokazują kolejne stadia tej strasznej choroby, którą oglądamy z zewnątrz, z punktu widzenia najbliższych. Ich oczami obserwujemy powolny regres i zanikanie osoby, którą doskonale znamy. Zeller skupił się natomiast na chorym i jego odczuciach. Chciał pokazać człowieka, który traci pamięć, który rzeczywistość musi układać niczym puzzle, a ich kolejne części wciąż do siebie nie pasują. Postanowił zaprosić widza do umysłu bohatera, do chaosu dezintegracji i wspomnień, które samowolnie mieszają się z teraźniejszością.
To wizja niezwykle empatyczna, ponieważ kieruje nas w stronę zrozumienia. Inspiracją do napisania Ojca było osobiste doświadczenie Zellera. Był nastolatkiem, gdy jego ukochana babcia zaczęła tracić pamięć. Każdy z nas zetknie się z tą chorobą, być może pewnego dnia nie pozna nas nasz dziadek albo matka. Zeller oswaja nas ze światem chorego na demencję, nie straszy, lecz wspiera, mówi: rozumiem twoją bezsilność i twój ból. To twój bliski. Zgubił się i cierpi.
Proces zapominania
Bohater filmu, Anthony (oczywiście Anthony Hopkins), nieźle sytuowany starszy pan po osiemdziesiątce, elegancki meloman, przestaje sobie radzić z codziennością. Zapomina. Córka (Olivia Colman) angażuje kolejne pielęgniarki, które on skutecznie do siebie zniechęca, np. obrażając słownie lub bezpodstawnie oskarżając o kradzież. Uważa, że świetnie radzi sobie sam i żadna opieka nie jest mu potrzebna. Tyle wiemy na pewno. Reszta to tylko domysły, ponieważ wydarzenia kolejnych tygodni poznajemy jedynie przez pryzmat doświadczeń Anthony’ego, które są bardzo chaotyczne. Drobne potknięcia z pamięcią początkowo mogą wzbudzić uśmiech: ach, dobrotliwy staruszek czegoś zapomniał, ale wkrótce zaczynają budzić grozę. Znajome twarze przybierają nową postać, znane wnętrze okazuje się obce, ranek w ciągu sekundy zamienia się w wieczór. Jak się połapać w tym świecie, w którym nie ma już nic pewnego. Co jest prawdą, a co wymysłem popadającego w demencję mózgu?
Anthony próbuje jakoś radzić sobie ze swoim zagubieniem. Najpierw jest zdziwiony, potem udaje, starając się zachować godność, w końcu wpada w złość i podejrzliwość. Najbardziej poruszające są sceny, kiedy zdezorientowany zamyka się w swoim pokoju i stara się poukładać to, co wokół się dzieje. Dlaczego z mieszkania znikają znajome sprzęty? Dlaczego jego córka wygląda inaczej i kim jest ten obcy mężczyzna w salonie? Hopkins potrafi wyrazić najgłębsze emocje gestem, mimiką, drobiazgiem. Jest pełnym godności ojcem, starszym, ale wciąż sprawnym i silnym, władczym mężczyzną, który lubi mieć ostatnie zdanie. Wkrótce choroba zmienia go w lekko przestraszonego i trochę zdezorientowanego człowieka, który wciąż nadrabia miną i nie daje po sobie poznać, jak bardzo zaczyna go przerażać chaos. Umie także poudawać wesołego i uroczego staruszka wtedy, gdy jest taka potrzeba. Końcową scenę Hopkins zagrał porażająco. Jestem pewna, że dzięki niej ten film wejdzie do historii kina. Jest absolutnie wstrząsająca.
Kim ja jestem?
Wśród tych okruchów pamięci zmieniających swoje położenie niczym w kalejdoskopie jest jedna stała: zegarek na rękę. Wydaje się, że czas, który pokazuje, jest czymś w rodzaju wędki, za pomocą której Anthony wydostaje się na powierzchnię. Ale czas to także jego upływ, to minuty, które przybliżają Anthony’ego do nieuniknionej śmierci. Ale przecież nie tylko jego, także nas.
Ojciec to film bardzo wewnętrzny: opis umysłu i psychiki obrazują zdjęcia zrealizowane właściwie w jednym pomieszczeniu. Można sobie wyobrazić, że mieszkanie, w którym przebywa Anthony, to obraz jego mózgu. Przechodząc z pokoju do pokoju, z korytarza do kuchni, z sypialni do salonu, zwiedza różne obszary swojego umysłu. Czasem są kompletnie puste, a czasem zaludniają je postaci znane i nieznane, dawne mieszają się ze współczesnymi, mylą się czasy i rodzaj relacji. Bezpieczny jest tylko w swoim małym pokoju, tam nikt na niego nie czyha, za oknem znany widok przywołuje miłe skojarzenia. Każde uchylenie drzwi na korytarz to ryzyko niespodzianki skutkującej lękiem przed czymś niezrozumiałym i nieznanym. Te klaustrofobiczne wnętrza wzbudzają permanentny lęk, co było z pewnością zamierzeniem reżysera. Labirynty korytarzy, pozamykane drzwi, lekki półmrok, to wszystko sprawia poczucie zamknięcia, uwięzienia. I także to jest adekwatne do tematu filmu.
Anthony nie jest sam, towarzyszy mu jego córka Ann, kobieta w średnim wieku, u której mieszka. Staje przed dramatycznym wyborem. Czy powinna oddać ojca do instytucji opiekuńczej? Czy może właśnie teraz budować swoje nowe życie, czy powinna poświęcić siebie całkowicie rezygnując z prywatności, miłości i pracy? Nie wiemy nic o jej życiu, pokazane fakty mieszają się, przecząc sobie nawzajem. Zatroskana nie bardzo wie, jak wejść do wewnętrznego świata swojego oddalającego się ojca. Patrzy na niego ze współczuciem i smutkiem. Dobrze zrozumieją to ci, którzy doświadczyli obecności „nieznanego” rodzica, gdy ten dawny zgasł, choć przecież żyje. Rola Ann jest poprowadzona bardzo delikatnie, Colman gra oszczędnie, tworząc intymną relację tęsknoty za ojcem.
Zabieg zastosowany przez Zellera sprawia, że przebywając w świecie Anthony’ego, razem z nim doświadczamy poczucia chaosu i niepewności. Dramat zamienia się w horror, koszmar wydaje się nie mieć końca, nikt nad nim nie panuje. Tak wygląda demencja.
Dzięki nielinearnej narracji i powtórzeniom widz staje się współtwórcą historii, sam musi sobie odpowiedzieć na kilka pytań, co wcale nie oznacza, że odpowiedzi te znajdzie. Może przyjdzie się mu pogodzić z niewiadomym, z brakiem pewności, zaakceptować fakt, że nie musimy wszystkiego zrozumieć.
„Kim pani jest”?– zadaje pytanie Anthony przynajmniej kilka razy. Na końcu zapyta: „Kim ja jestem?”. „Nie mam liści” – poskarży się pielęgniarce. Stary człowiek, który zgubił wspomnienia i pamięć.