Logo Przewdonik Katolicki

Rezerwaty apartheidu

Jacek Borkowicz
Irene van Niekerk zachwycał się cały kraj. Gdy wychowana w slumsach Pretorii lekkoatletka zaczęła potrzebować pomocy, natychmiast przestano się nią interesować fot. Nelius Rademan/Foto24-Getty Images

Obozy domków z kartonu pozostają w Republice Południowej Afryki miejscami, gdzie realnie nadal funkcjonuje apartheid. Biedni czarni i biali mieszkają osobno. Ci drudzy są w gorszej sytuacji, bo nikt nie chce im pomóc.

Irene ma zdeformowane stopy. Gdy miała półtora roku, jej starszy braciszek – mniejsza dziś o to, czy przez pomyłkę, czy też dla zabawy – nalał wrzątku do kąpielowej balii. Młode, formujące się ciało dziewczynki nie zniosło tego uderzenia. W parę lat później ugryzł ją w twarz pies. Po tej przygodzie nie słyszy na prawe ucho, ma je też zdeformowane, ale ten feler zręcznie ukrywa pod kosmykiem włosów. Co innego stopy.
Jest klasyczną blond Wenus, o jakiej marzą panowie każdego wykształcenia i profesji. Jej rodaczka, Charlize Theron, jest piękna podobnym typem urody. Ale Charlize to panienka z dobrego domu, jedynaczka i córka bogatych rodziców. Tymczasem van Niekerków w RPA są tysiące. Irene ma siedmiu braci – a to w kraju, który w 1994 r. na oczach zachwyconego świata zerwał z apartheidem, stanowi przepustkę do strefy systemowej nędzy. W dodatku Irene jest biała. „Zbyt biała, by zasłużyć na wsparcie” – jak powiedział, z gorzką ironią, jej były trener.

Pieluchy zamiast Rio
Gdy miała piętnaście lat, jej zdjęciami zachwycała się cała Republika Południowej Afryki. Młoda dziewczyna, która bez wstydu, ale i bez ostentacji pokazuje światu swoją śliczną buzię, zgrabną sylwetkę – i niewyrośnięte palce stóp. Tymi bosymi stopami wywalczyła dla swojego kraju 32 złote medale. „Gdy biegnę, nad niczym się nie zastanawiam. Po prostu biegnę” – powiedziała reporterowi. Podczas wywiadów, sesji zdjęciowych zachowywała się tak samo jak poza kamerą: naturalnie i skromnie. Pozostała taką, jaką się wychowała. Zdobywając kolejne medale, nie włożyła nawet butów, dobrych, sportowych, jakie mogli jej zafundować sponsorzy. Ci uznali widać, że ten wizerunek dobrze się sprzedaje. Ale wcześniej Irenka biegała boso dlatego, że jej matki nie było stać na buty.
Marzyła o tym, by kolejny złoty medal ozdobił jej szyję na olimpiadzie w Rio de Janeiro. To marzenie się nie spełniło. Piętnastoletnia lekkoatletka, w szczycie formy i sławy, zaszła w ciążę. Był rok 2013.
Chciała urodzić to dziecko, więc odłożyła na bok karierę. Chyba nie bardzo podobało się to jej sponsorom. Biedna dziewczyna, wychowana w slumsach Pretorii, która własnym wysiłkiem przebija się na szczyty, dumnie pokazując trybunom swoje bose stopy – to jest trendy i poprawne, a więc dochodowe. Ale kto będzie chciał słuchać historii o Kopciuszku, który zamiast włożyć pantofelek, ciska go w krzaki, by przewinąć wrzeszczącego bobasa? Ireną natychmiast przestano się interesować, pozostawiając ją samą – z niemowlęciem na ręku i niespełnionymi marzeniami o olimpiadzie.

Białym nędzarzom nikt nie pomaga
Irene van Niekerk wychowała się w miejscu, które język afrikaans określa mianem plakkerkamp. W wolnym tłumaczeniu można powiedzieć: obóz domków z kartonu. Pełno ich w RPA, szczególnie na obrzeżach dużych miast, choć niektóre ulokowane są prawie w samym centrum. Ale na ogół ich nie widać, bo od strony szosy zasłaniają je mury z betonowych płyt.
W tym kraju w slumsach zdarza się mieszkać przedstawicielom wszystkich ras – czarnym, białym i kolorowym (to osobna, zachowująca odrębność kategoria ludności o mieszanych genotypach). Pod tym względem dzisiejsza RPA różni się od tej sprzed 1994 r., kiedy to w osiedlach nędzy mieszkali tylko czarni i kolorowi, zaś określenie „biedny biały” funkcjonowało jedynie jako oksymoron. Nadal jest bieda, jednak nie ma już dyskryminacji – tym razem w drugą stronę. Tak przynajmniej twierdzą działacze Afrykańskiego Kongresu Narodowego, od 1994 r. nieprzerwanie rządzący Republiką Południowej Afryki.
Jest faktem, że w państwie, gdzie dyskryminowani czarnoskórzy wybili się ku obywatelskiej równości, nawet dzisiaj odsetek czarnej populacji mieszkającej w plakkerkamps znacząco przewyższa analogiczną proporcję białych. Ale w tym miejscu statystyka nas zwodzi. Po pierwsze: czarne slumsy na obrzeżach miast zapełniają ci, którzy dobrowolnie przybyli tutaj z prowincji. W białych plakkerkamps mieszkają ludzie z syndromem wyrzutków. Po drugie: czarni, nawet migrując ze wsi do dzielnicy biedy, mogą liczyć na wsparcie mieszkających tam, bliższych lub dalszych, kuzynów i kuzynek. Tak działa tradycyjna afrykańska społeczność. Takiej struktury społecznej nie mieli niegdysiejsi władcy RPA. Dlatego białym nędzarzom nikt dziś nie pomaga. Sąsiedzi z pobliskich kartonów tego nie potrafią, zaś ludzie z zewnątrz nie bardzo chcą. Po trzecie wreszcie: plakkerkamps pozostają w RPA miejscami, gdzie realnie nadal funkcjonuje apartheid. Bo nie ma wielorasowych osiedli domków klejonych na ślinę. Biedni biali i czarni mieszkają osobno.
Statystyka nie odróżnia też od siebie samych białych. Tymczasem grupa anglojęzyczna, mimo obniżonego statusu społecznego, jakoś sobie radzi. Jedynymi mieszkańcami białych plakkerkamps są Afrykanerzy, potomkowie osadników, którzy w XVII w. przypłynęli tutaj z Holandii. W 2016 r. afrykanerskich osiedli domków z kartonu było 460, z czego ponad 80 wokół stołecznej Pretorii. Największe z nich liczą około 300 mieszkańców. Jak Coronation Park – miejsce, w którym wychowała się Irene van Niekerk.

Nie zasłużyła na wsparcie
Gdy dziecko Irene miało roczek, władze municypalne zlikwidowały Coronation Park, gdyż osiedle sklecono na terenie miejskiego parku. Pangoville, gdzie wyeksmitowano mieszkańców, mieści się na dalekich peryferiach, dokąd trudno jest trafić zagranicznym dziennikarzom.
Z medalami czy bez, żyć trzeba nadal. W 2016 r. była sportsmenka wyszła za mąż. Jednak zmiana stanu cywilnego nie wiązała się dla niej ze społecznym awansem. Irene van Niekerk nadal mieszka w białym plakkerkamp.
Ostatnia dostępna o niej wiadomość pochodzi sprzed dwóch lat. Trzecie dziecko w drodze, matka pozbawiona pomocy. Na zdjęciu, załączonym do notatki w języku afrikaans, widać kobietę nadal piękną, choć z wyrytymi na twarzy pierwszymi śladami życia w permanentnym trudzie. O mężu w notatce nie wspomniano.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki