Od kiedy wdrapywałam się na Szpiglasową Przełęcz w strugach deszczu, wśród błyskawic i grzmotów (byłam bardzo młoda, więc niezbyt mądra – dodam na swoje usprawiedliwienie), Tatry mnie zafascynowały. Szłam na tę wycieczkę bez entuzjazmu, ale skok adrenaliny spowodował, że mimo strachu zakochałam się. Od tamtego czasu, a więc od 16. roku życia, jestem w Tatrach każdego lata lub zimy. Kiedyś marzyłam o klubie wysokogórskim, ale miałam tam tylko kolegów, bo było to środowisko typowo męskie. Sztuczne ścianki jeszcze nie istniały w naszym kraju, a koledzy buty do wspinaczki robili sobie sami z za małych korków do piłki nożnej. Czasami ktoś przywiózł z zagranicy katalog sklepu Mamut lub Patagonia, który pożyczaliśmy sobie na kilka dni, żeby pooglądać sprzęt, na który składały się bajecznie kolorowe liny i karabinki oraz jeszcze bardziej barwna odzież. Mogliśmy tylko marzyć. Ja szczególnie, bo wysokie góry mnie pociągały, ale wysiłek fizyczny niestety mnie nudził. Nie byłam ani wytrzymała, ani cierpliwa, więc pozostałam taterniczką teoretyczną, korzystającą ze szlaków turystycznych.
Wspominam o tym, bo właśnie ukazały się dwie książki, obie napisane przez wspinające się kobiety i obie o taterniczkach. Taterniczki Agaty Komosy-Styczeń i Kamienny sufit Anny Król. Dotąd wydawać by się mogło, że historię taternictwa pisali wyłącznie mężczyźni. No może z wyjątkiem dwóch kobiet: Wandy Rutkiewicz i Haliny Kruger-Syrokomskiej. Dziś, wkładając softshellowe spodnie, buty trekkingowe, bieliznę termiczną i bluzy przeciwwiatrowe, pomyślmy o kobietach, które sto lat temu wkraczały w zdominowany przez mężczyzn teren. Czasem z przewodnikiem, co jeszcze było zrozumiałe, a czasem bez. Wiele z nich zdobywało szczyty i trudne ściany. A klimat wtedy był taki: Tatry nie są dla kobiet. Wyśmiewano je, gorszono się nimi, umniejszano ich sukcesy wspinaczkowe. Mówiono, że kobiety w góry się „pchają”. Mariusz Zaruski, naczelnik pogotowia tatrzańskiego, twierdził, że „żadna kobieta, o ile nie jest półmężczyzną, nie ma prawa być dobrym taternikiem, ale zawsze może podziwiać kunszt wspinających się mężczyzn”. Ha!
O tych odważnych dziewczynach, które zamiast podziwiać kolegów oraz zajmować się strojami i grą na pianinie, wkładały pumpy, przewiązywały się liną i szły w wysokie góry, są te książki. O wolności, o ambicjach, o przekraczaniu granic postawionych przez innych. Aż chciałoby się cofnąć do tych pionierskich czasów, żeby je wspierać, zostać ich koleżankami, kibicować im. Pchajmy się, drogie dziewczyny, tam, gdzie inni twierdzą, że dla nas nie ma miejsca, że się do czegoś nie nadajemy, bo jesteśmy za słabe, zbyt emocjonalne i takie delikatne. Damy radę!