Logo Przewdonik Katolicki

W Tatrach

Natalia Budzyńska
fot. Unsplash

Ten przymus parcia pod górę, bicia własnych rekordów czasowych, wymijania innych na szlaku, schodzenia niemal biegiem. Teraz już nic nie muszę, ale przyznaję, że nie czuję się komfortowo, kiedy idę wolniej od innych. 

Trudno jest pisać, kiedy ledwo się żyje. Jestem na wakacjach drugi dzień dopiero, ale ponieważ w Polsce, a szczególnie w Tatrach, pogoda jest zmienna, więc wykorzystując błękit nieba i pełne słońce, wyrwaliśmy się w góry niemal biegiem. Szybko musiałam się zmierzyć ze smutną rzeczywistością. Po roku spędzonym przed komputerem i na kanapie z książką moja kondycja okazała się żadna. Żadna. Nigdy nie było tak źle. Idąc pod górę i dysząc, w czasie gdy serce łomocze jak nigdy, w myślach robiłam sobie postanowienia. Przypomniało mi się, że niedaleko mojego domu jest siłownia. Jak tylko wrócę, zapiszę się na jakiś fitness czy cardio, oddam pod opiekę trenera albo instruktora, czy jak to się taki ktoś w siłowni nazywa, kto opracowuje indywidualne treningi. Będę dwa razy w tygodniu pedałować na rowerku stacjonarnym albo biegać po ruchomej bieżni.
Po pierwszej godzinie złapałam rytm, bardzo wolny, ale tętno się uspokoiło. Nie zamierzałam zdobywać tego dnia żadnych szczytów, mam to już za sobą. Ten przymus parcia pod górę, bicia własnych rekordów czasowych, wymijania innych na szlaku, schodzenia niemal biegiem. Teraz już nic nie muszę, ale przyznaję, że nie czuję się komfortowo, kiedy idę wolniej od innych. 
Doszedłszy, rozłożyliśmy się na trawie z dala od innych ludzi i patrzyliśmy na Orlą Perć, ciesząc się ciszą, do której tęskniliśmy tak bardzo. Bzyczały tylko muchy, słońce świeciło w twarz, widoki były oszałamiające.
Schodząc po godzinie do schroniska, dał się słyszeć szum. Nie szumiał potok – szumiał ludzki tłum. Kolejka po piwo zdawała się nie mieć końca, biegały dzieci, niektóre płakały, rubaszne śmiechy turystów mieszały się z kolejną tajemnicą różańcową odmawianą przez jakąś grupę rekolekcyjną. Do tego przegląd mody turystycznej: turyści w barwnych softshellach, w spodniach i butach trekkingowych mieszali się z takimi w zwykłych koszulkach i sandałach, i z tymi starej daty w koszulach flanelowych. W takiej koszuli chodził w góry mój tata, na nogach miał podkolanówki z owczej wełny.
Jak najszybciej uciekliśmy spod schroniska w dół, wybierając trasę może i nieciekawą, ale za to niemal kompletnie pustą. Kilka razy patrzyliśmy w górę na lecący w kierunku Orlej Perci helikopter, wiedzieliśmy, że nie leci tak sobie; wiadomo, że coś się musiało stać. Kiedy zeszliśmy, dowiedziałam się, że tego dnia zginęły w Tatrach dwie osoby. Leżąc teraz wieczorem w łóżku i pisząc te słowa, myślę o nich. Jeszcze przed chwilą cieszyli się słońcem, tym dniem, przyjacielem, wakacjami, widokami. A potem coś się stało. Potknęli się, poczuli zawrót głowy i stracili równowagę. Więc dzień kończę myślami o nagłej śmierci.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki