Logo Przewdonik Katolicki

To nie są reguły normalnej demokracji

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Formułka „niepolskich gazet” od dawna funkcjonuje po prawej stronie. I mnóstwo ludzi wierzy, że naprawdę wystarczyłoby je „spolszczyć”, aby problem się rozwiązał

Niemożność uzgodnienia warunków prezydenckiej debaty słusznie uznał komentator Marcin Dobski za konsekwencję natury naszego życia publicznego. Każdemu z kandydatów wygodniej jest rozmawiać z własną bańką, a więc i z własnymi mediami, gdzie nie padną nieuzgodnione wcześniej pytania. Tak jest i to coraz bardziej. Pięć lat temu Andrzej Duda starł się jednak z Bronisławem Komorowskim. No ale wtedy wszystkie główne telewizje były po jednej stronie.
Są w tej kampanii rzeczy, które od lat charakteryzują polską politykę. Choćby swoisty głuchy telefon. Klasyczny przykład to wojna wokół słowa „warszawka” użytego przez Andrzeja Dudę w kontekście krytyki polityki gospodarczej PO. To typowa wyborcza demagogia. Ale jest oczywiste, że prezydent nie atakował Warszawy. A jednak już chór z Pawłem Kowalem na czele wypina dumnie piersi w obronie rzekomo spostponowanej stolicy.
Nieco inaczej jest z atakami prezydenta na „niemieckie media”. Uważam, że sprawa „ułaskawienia pedofila”, podjęta najbardziej brutalnie przez należący do wydawnictwa Axel Springer „Fakt” jest dęta, że nagina się fakty, przy okazji włażąc z butami w życie konkretnej rodziny, bez rozeznania, co się tam naprawdę działo i dzieje. Duda ma prawo być wściekły. Choć może powinien być wściekły także na swoich urzędników, którzy mu taki pasztet przygotowali. Jeśli decyzja o ułaskawieniu została podjęta w marcu tuż przed wyborami, można było się spodziewać wyborczego jej wykorzystania.
Nie będę doradzał, jakich metod, jakich słów używać się w kampanii nie godzi, bo obie strony od początku okładają się kłonicami. A to i wyraz złości, i metoda na przyciągnięcie wyborców Bosaka.  Ale ta formułka „niepolskich gazet” od dawna funkcjonuje po prawej stronie. I mnóstwo ludzi wierzy, że naprawdę wystarczyłoby je „spolszczyć”, aby problem się rozwiązał.
Tymczasem są to media reprezentujące środowiska antypisowskie różnych zabarwień. Ci ludzie atakują rząd nie dlatego, że Berlin im każe. To jest opcja realna, reprezentująca jak wynika z tych wyborów prawie połowę społeczeństwa. Można jej nie lubić czy się z nią nie zgadzać, ale ona nie zniknie. To wynika z realnych podziałów ideowych i realnych interesów.
Jeśli słyszę wciąż powracające pohukiwania o „repolonizacji”, pytam, jak sobie to prawica wyobraża. Zabieramy te media obecnym właścicielom (najczęściej zresztą nie Niemcom, zerknijcie do kogo należą TVN czy „Gazeta Wyborcza”, nawet Axel Springer jest dziś niemiecki w połowie). I komu oddajemy? Spółkom skarbu państwa, tworząc fenomen mediów rządowych w sferze prasy czy internetu? To by dopiero było barbarzyństwo. Sprzeczne z normami cywilizowanego świata.
Oczywiście można rozważać przepisy dekoncentracyjne. Nie odrzucam ich a priori, bo problem monopolizacji występuje również na rynku mediów. Ale kiedy się je ustanawia z ogromnym opóźnieniem, gdy ten rynek ukształtował się i okrzepł, trzeba być ostrożnym. Bo zbyt brutalna jego przebudowa może się skończyć posądzeniami, że robi się to w celu nadania mu kształtu korzystnego dla władzy. Powtórzę: to nie są reguły normalnej demokracji, a jej karykatura. 
Okładka „Faktu”, na dokładkę tak skomponowana, aby zasugerować, że to sam prezydent jest pedofilem, to coś obrzydliwego. Ale wolność kosztuje, czasem boli. Wolę ją niż model rosyjski. 
Czuję się zażenowany, kiedy poseł PO Cezary Tomczyk wzywa prezydenta, aby teraz poszedł debatować do „naszych mediów”. Media nie powinny być „czyjeś”, partyjne. Ale bardziej jeszcze byłbym zażenowany, gdyby ktoś używając siły państwa, zmieniał „ich” media w „nasze”. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki