Co roku pod koniec czerwca ojcowie z rodzinami ruszają na rzeki z Fundacją „Przystań i walcz!”. Zatrzymuję Mateusza, który ze swoimi synami wsiada właśnie do kajaka. – Co to dla mnie znaczy? Zatrzymaj się, pomyśl i walcz o siebie i o swoją rodzinę.
Dzień pierwszy – odprawa
Do bazy nad Dobrzycą niektórzy jadą kilka godzin, inni kilkanaście. Małgosia z Krzysztofem i dwójką dzieci przyjechali aż z Wieliczki, Magda i Mariusz ze Śląska. Piotr spod Poznania, który przyjechał z czwórką dzieci (dwie córki, dwóch synów), liczy, który to już spływ. Na pierwszym najstarsza córka miała kilka lat, teraz 17-latka płynie w kajaku z młodszą siostrą. Jest i Mateusz z Warszawy, który od lat bierze udział w spływach z synkami oraz żoną Aldoną. W tym roku żona tylko go podwozi. Musi zostać z najmłodszym, bo jeszcze za mały do kajaka. Ale w przyszłym roku popłyną już całą rodziną.
Rytuał zawsze ten sam. Ludzie z całej Polski zjeżdżają do bazy nad rzeką lub jeziorem. Najpierw jest „wieczorek zapoznawczy” przy ognisku, bo oprócz stałych bywalców zawsze są też nowe osoby. Wszystkich wita komandor Maciej, który poprowadzi tygodniowe spływanie. Przedstawia młodych instruktorów, którzy będą pomagać i dbać o bezpieczeństwo uczestników. Ci wybierają kajaki, stając się od teraz dwuosobowymi załogami. Pierwsze szkolenie, pierwsze wypłynięcie – tym razem na małe jezioro. Płyniemy w stronę zachodzącego słońca, które na wodzie maluje różowawy szlak.
Dzięki porannej rozgrzewce z wiosłem później lepiej się płynie fot. Piotr Szymkowiak
Dzień drugi – płyniemy
Rano pobudka o 7.00 – dla wachty żywieniowej, która przygotowuje śniadanie dla reszty i kanapki do kajaka. Reszta śpi trochę dłużej. Po śniadaniu rozgrzewka, krótka odprawa i… na wodę! Niektórzy dorośli niepewnie, dzieci z poczuciem, że właśnie zaczyna się wielka przygoda. – To wszystko dzięki mojemu synowi. 17 lat temu po prostu chciałem razem z nim popłynąć kajakiem. Pomyślałem, że chciałbym z nim spędzić więcej czasu, jednocześnie coś razem przeżywając. No i fajnie, żeby ktoś jeszcze z nami przeżył tę przygodę. Tak wpadłem na pomysł organizacji spływów kajakowych ojca z synem – mówi Przemek Lewiński, szef Fundacji „Przystań i walcz!”, organizującej od 2003 r. spływy kajakowe ojca z synem, później dodatkowo ojca z dzieckiem i spływy rodzinne. Przemek, z wykształcenia leśnik, potrafi nazwać po imieniu każde drzewo i krzew, które rosną w lesie i nad rzeką. Zawsze też znajdzie do jedzenia jakieś „dzikie białko”. Chętnie dzieli się tą wiedzą z uczestnikami spływów. Swoją przygodę z kajakami rozpoczął ponad ćwierć wieku temu. Wówczas 14 dni zajęło mu przepłynięcie 60-kilometrowego szlaku rzeką Gwdą i jej dopływem Dołgą. Teraz, wraz z innymi instruktorami Przystani, 90-kilometrową rzekę Słupię przepływa w jeden dzień. – Niektórzy mówią, że urodziłem się z wiosłem w rękach, ale to nieprawda. Lubię kajakarstwo, ale jeśli już z czymś się urodziłem, to z wędką – mówi ze śmiechem. Zafascynowała go dziewicza przyroda oglądana tak od środka, z kajaka, w zasięgu wiosła. Chciał tą fascynacją podzielić się z synami.
Szybko znalazł podobnych pasjonatów. Razem założyli fundację.– Jesteśmy grupą miłośników kajakarstwa, żeglarstwa, wędkarstwa, surwiwalu i innych form rekreacji. Zgodnie z hasłem „Przystań… i walcz!” wzywamy ludzi wokół nas do zatrzymania się w tym pędzącym donikąd świecie i do walki o to, co naprawdę w życiu się liczy – dodaje.
Wizytówką fundacji są wyprawy kajakowe i żeglarskie dla ojców z dziećmi. Po kilkunastu latach z Przystanią pływa kilkuset ojców ze swoimi synami i córkami. Przemek: – Wzywamy tych twardych mężczyzn do walki o przekazanie dzieciom solidnych wartości, którymi będą mogły kierować się w życiu, oraz przekazanie wiary w Jezusa, najważniejszego nauczyciela i przyjaciela. Dzięki temu także ojcowie mają okazję do zastanowienia się nad swoją wiarą, bo jak to kiedyś trafnie ujął jeden z nich: „jak mam przekazać wiarę synowi, jeśli sam tych spraw nie uporządkowałem?”.
W końcu rzeka się rozlewa, nareszcie można zrobić „tratwę”, odpocząć i wspólnie pośpiewać fot. Piotr Szymkowiak
Dzień trzeci – spotkanie
Pływa się głównie rzekami, ale nie brakuje też jezior, które zdarzają się „po drodze”. – Jeziorem płynie się oczywiście ciężej, zwłaszcza kiedy wieje wiatr i są fale. Wtedy trzeba się nieźle „namachać”. Ale na koniec jest nagroda – można popływać wpław i nie trzeba się obawiać prądów rzecznych. No i woda w jeziorze jest o wiele cieplejsza – śmieje się Anna.
Ale spływy z Przystanią to nie tylko woda, to również popołudniowe spotkania w grupkach i rozmowy. – Okazało się, że są tu bardzo dobre warunki do rozmów o sensie życia, zastanowienia się, dokąd zmierzam, po co żyję. Kajak sprzyja takim głębszym rozmowom, zwłaszcza ze starszym dzieckiem. Przecież nie ciągle zmagamy się z przeszkodami na rzece. W końcu siłą rzeczy zaczynamy gadać – mówi Przemek Lewiński. Wspomina chłopca, który był pod wielkim wrażeniem spływu, bo „po raz pierwszy był przez cały tydzień sam na sam z tatą”.
Do rozmów zasiadają ojcowie, a w przypadku spływów rodzinnych osobno spotykają się też mamy. Dzieci mają w tym czasie swoje zajęcia z opiekunami. – Wreszcie jest na to czas. Żeby pomyśleć i pogadać o tym, jakim jestem rodzicem, jakim współmałżonkiem, jaka jest moja relacja z Bogiem. To są wspaniałe spotkania, cudowne rozmowy – mówi Anna. Magda dodaje, że właśnie propozycja wspólnych spotkań po przepłynięciu dystansu przekonała ją, żeby wybrać właśnie Przystań. – Ta duchowa warstwa jest dla mnie bardzo ważna. W tym roku mówiliśmy o prawdziwej męskości. To dla mnie, jako matki nastoletniego syna, temat niezwykle ciekawy – wyznaje. Potwierdza to mąż Magdy – Mariusz, który podkreśla, że rozmowy o męskości, ojcostwie i rodzicielstwie są bardzo potrzebne i na czasie. – Zatrzymaj się i podejmij decyzję co do swoich wartości, bo to będzie miało wpływ na przyszłość kolejnych pokoleń. Dla mnie tych rozważań, rozmów mogłoby być jeszcze więcej. Ale w końcu mamy wakacje – dodaje. Mateusz stwierdza, że przy okazji takich rozmów można spojrzeć z pewnej perspektywy na swoje życie rodzinne. Na to, jakie mogą być dla tego życia zagrożenia, jakie radości, jakie problemy do rozwiązania. – Większość wakacji jest trochę bezrefleksyjna. A tu jest na to czas – dodaje.
Chcę, by moi synowie już od dzieciństwa poznawali piękno przyrody, żeby się jej nie bali i żeby ją szanowali – mówi jeden z uczestników spływu fot. Piotr Szymkowiak
Dzień czwarty – sport
Myli się ten, kto myśli, że na spływach Przystani jedyną formą sportu jest pływanie kajakiem. Wielką popularnością cieszą się rozmaite rozgrywki sportowe. Czwartego dnia do przepłynięcia krótki odcinek rzeki, więc po południu komandor zarządza igrzyska olimpijskie pomiędzy wachtami. Ruchu i emocji dużo, a przy okazji mnóstwo śmiechu. Bo i konkurencje instruktorzy proponują bardzo wymyślne. To także sprzyja integracji. – Wiadomo, że integrujemy się rodzinnie. Ale jest też integracja w grupie. Widzimy się raz w roku przez kilka dni, ale tworzą się wtedy bardzo ciekawe relacje. I widzimy, jak cudze dzieci przez ten rok wyrosły. Po swoich tego tak nie widać – stwierdza ze śmiechem Mateusz. – Fajnie jest obserwować dzieci w różnym wieku, które świetnie się tu integrują, wspaniale się ze sobą bawią – mówi Magda, obserwując wieczorną kąpiel dzieci w rzece. Wśród rozbryzgującej się szeroko wody radosny, głośny śmiech. – To dla mnie bardzo ważne, że dzieci tyle czasu przebywają na łonie natury, że mają okazję zakosztować takiego prostego życia. Razem z nimi trochę siebie testujemy. Okazuje się, że w takich warunkach robisz rzeczy, o które się nawet nie podejrzewałeś!
Dzieci, ale również dorośli, uczą się pracy zespołowej, samodyscypliny i odpowiedzialności. Rano trzeba wstać, by przygotować innym śniadanie, przed rzeczną przeszkodą ostrzega się tych, którzy płyną z tyłu i w miarę możliwości pomaga ją pokonać. Na początku człowiek jeszcze nie wie, jak się zachować, z czasem pomaganie innym przychodzi zupełnie naturalnie. Po tygodniu wspólnych zmagań z rzeką i swoimi słabościami żal się rozstać. Uczestnicy mają wrażenie, że stworzyli spływową rodzinę.
Kiedy po drodze trafia się elektrownia wodna, kajaki trzeba przenieść po suchym lądzie fot. Piotr Szymkowiak
Dzień piąty – przyroda
– Właśnie o to chodzi, by się zmęczyć i zobaczyć, jak się żyje bez cywilizacji, żeby uświadomić sobie choć trochę, w jaki sposób ludzie kiedyś funkcjonowali. Chcemy to pokazać naszym dzieciom – jak wykorzystywać proste narzędzia, które pomagają przetrwać w takich warunkach – wyznaje Mateusz. Po chwili dodaje: – Chcę, by moi synowie już od dzieciństwa poznawali piękno przyrody, żeby się jej nie bali i żeby ją szanowali. Już tutaj mogą się nauczyć, jak dbać o zasoby ziemi, co robić, żeby jej nie niszczyć. Co roku widzą też zmiany – rzeki są płytsze, niektóre bardziej zaśmiecone, a inne czyste. To daje im do myślenia.
To edukacja w praktyce. Ale jest też teoria (nie za dużo, to w końcu wakacje). Komandor organizuje przyrodnicze konkursy. Uczestnicy świetnie się bawią, ucząc zarazem. A w nagrodę za prawidłową odpowiedź – pyszny batonik.
– Podoba mi się to odcięcie od cywilizacji, przebywanie na łonie natury. Nie przeszkadza telefon, komputer, praca. Można się skupić tylko na dzieciach i na tej pięknej przyrodzie. Polubiliśmy też wyzwania na rzece. To zdecydowanie nasze klimaty – stwierdza Piotr. Krzysztof dodaje, że lubi tę ciszę na rzece. – Podoba mi się ta wolność. Czasem płynę w grupie, gonię inne załogi, a czasem specjalnie zwalniam, zostaję z tyłu, bo chcę po prostu pobyć z dzieckiem i z przyrodą. Plus – mamy okazję zobaczyć zwierzęta, których nie widzimy na co dzień. I usłyszeć las.
Kontakt z przyrodą jest bardzo ważny również dla jego żony Małgosi. – Kiedy płynę, jestem zachwycona tym, co widzę, pięknem naszego kraju. Cieszę się, że mam możliwość odkrywania tylu ciekawych miejsc i obcowania z naturą. Świetnie, że to samo widzą i odczuwają nasze dzieci. One niekoniecznie zdają sobie z tego sprawę, ale już nasiąkają. Tak jak ja teraz wspominam wakacje na wsi, tak oni będą wspominać wakacje na kajakach.
Wspólne posiłki dodatkowo integrują grupę. Nigdy nie brakuje chętnych na spływową jajecznicę fot. Piotr Szymkowiak
Dzień szósty – sposób na pandemię
Organizatorzy spływów zastanawiali się, co z tegorocznymi wakacjami. Rozeznając sytuację i luzowanie obostrzeń, stwierdzili, że spływy kajakowe to dobra propozycja na czas pandemii – wakacje na łonie natury, w małych, rodzinnych grupach. Oczywiście działają zgodnie z wytycznymi, tak by było jeszcze bezpieczniej niż zwykle. Podobnie jak w latach ubiegłych, pierwsze turnusy ruszyły zaraz po zakończeniu roku szkolnego. – Od lat planowanie wakacji zaczynamy od spływu. Dlatego dotychczas zawsze nam pasowało – śmieje się Piotr.
Powoli rzeka się rozlewa, można stworzyć z kajaków tratwę. Po wodzie niesie się śmiech, rozmowy i śpiew. Wyprawa dobiega końca. Czasem uczestnicy finiszują w Bałtyku – wtedy w nagrodę czeka kąpiel wśród słonych fal.
Po dopłynięciu do celu wyprawy załogi myją kajaki – żeby następny turnus miał do dyspozycji czysty sprzęt. Kajaki lądują na przyczepie, uczestnicy w autobusie, którym wracają do bazy. Ostatni wieczór przy ognisku. Rano, przed wyjazdem, komandor tradycyjnie smaży dla wszystkich jajecznicę. Piotr: – W życiu jak na spływie – nie można być biernym, bo nurt cię zniesie. Trzeba pokonywać przeszkody, kłody na rzece, żeby płynąć dalej. O życie trzeba zawalczyć.
Po kilkudniowym spływie sprzęt trafia na przyczepę, a kajakarze do autobusu, którym wracają do bazy fot. Piotr Szymkowiak