Plakat inicjatywy „Zranieni w Kościele” miał wisieć w gablotce przy każdej parafii w Polsce. Poprosił o to w maju abp Wojciech Polak, delegat Episkopatu ds. ochrony małoletnich. Zrobił to dopiero po ukazaniu się kolejnego filmu braci Sekielskich, ale i tak dobrze, bo lepiej późno niż wcale. Plakaty zostały rozesłane do parafii i powieszone lub nie.
W parafii, w której ostatnio bywam, plakat trochę powisiał i zniknął. Gablotka nie jest oszklona, więc może ktoś go zdjął, może komuś się nie podobał, może stwierdził, że Kościół jest przez tę akcję atakowany, a może sam proboszcz uznał, że potrzebuje miejsca na ważniejsze według niego informacje. Najwidoczniej tak właśnie było, bo gdyby przez chwilę pomyślał o ofiarach, to by brak plakatu zauważył. Postarałby się, żeby wszyscy parafianie wiedzieli o istnieniu telefonu zaufania dla tych, którzy doświadczyli molestowania seksualnego ze strony kapłanów Kościoła katolickiego w Polsce. Tym bardziej że inicjatywa działa bardzo prężnie, oferuje realną pomoc, a obecnie otwiera grupę wsparcia dla osób skrzywdzonych przemocą seksualną. Proboszczowie jednak jakoś unikają tego tematu, omijają go i nawet się nie zająkną o „tych sprawach” podczas odczytywania ogłoszeń parafialnych. Tak jakby owa sprawa Kościoła nie dotyczyła albo dotyczyła dużo mniej niż letni porządek nabożeństw.
Efekt? Wierni w większości o „Zranionych w Kościele” nie mają pojęcia. Wiem, bo sprawdziłam. Zagadywałam osoby, które znam osobiście, osoby głęboko pobożne, które od lat pogłębiają swoją wiarę i które w życiu Kościoła uczestniczą. W ogóle nie wiedziały, o co chodzi, a co przeraziło mnie jeszcze bardziej: okazywało się bowiem, że wiedzę na temat problemów poruszonych w Zabawie w chowanego czerpały z drugiej ręki. A przekaz był taki: to atak na biskupów, z powodu tego filmu wiele ludzi odwraca się od Kościoła. Z powodu filmu? Nie przypadkiem z innego powodu? Z powodu ukrywania zła przez lata, lekceważenia ofiar i powtarzania kłamstw?
Piszę o tym dlatego, bo widzę, jak bardzo potrzebne jest informowanie i jest to zadanie nas – dziennikarzy. Skoro w parafiach proboszczowie nie są gotowi podejmować tematu wykorzystania seksualnego, nie umieją rozmawiać o tym z wiernymi, nie uważają, żeby to był temat ważny, to róbmy to my. Dzięki śledztwu dziennikarskiemu Zbigniewa Nosowskiego wiemy, co działo się w diecezji kaliskiej. Gdyby nie jego praca, wierni zostaliby z wywiadem udzielonym pismu diecezjalnemu „Opiekun”, w którym biskup senior Stanisław Napierała wystawia laurkę sobie i oskarżonemu o pedofilię duchownemu.
Być może trzeba się posuwać do takich działań, jak opublikowanie płatnego listu do papieża w jednej z włoskich gazet. To wyraz dramatycznej bezradności ludzi, którzy nie atakują Kościoła w Polsce, ale chcą mu pomóc. Niestety, nie jest ich wielu. www.zranieni.info