Nie wiadomo, kto wygra, ale pewne jest jedno: pozostanie nienawiść. Smutne to, ale nie powinniśmy się łudzić, że po wyborach mur dzielący Polskę na dwa obozy skruszeje, zmaleje, przestanie dzielić.
Przykład idzie z góry. Eskalacja niechęci, jaką okazują sobie Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski jest widowiskiem smutnym i gorszącym. Wzajemne wyzywanie się od „cykorów” i „tchórzy” rozgrzewa sztaby i wiecowych zwolenników. Z kolei najbardziej zagorzali fani obydwu kandydatów infekują nienawiścią kolejne kręgi społeczeństwa, włącznie ze stosunkowo dotąd umiarkowanymi, co powoduje, że rodzinne obiady potrafi przerwać eksplozja politycznych emocji. Aż strach pomyśleć, jak będą przebiegać takie biesiady w gronie najbliższych w najbliższą niedzielę.
A najgorsze, że niezależnie od tego, kto wygra, powyborcza Polska nikomu nie przyniesie ulgi. Owszem, będą zwycięzcy i przegrani, ale nienawistne emocje nie ulotnią się ot, tak sobie. Będą nas tłamsić przez kolejne lata, ponieważ obydwa obozy, zaprawione w zarządzaniu złymi emocjami i świadome, jak cenna to energia, będą starały się podsycać spory, emocje, konflikty – rzeczywiste lub spreparowane – aż do wyborów parlamentarnych. Jedni, żeby przedłużyć swoje rządy, drudzy, żeby się wreszcie odegrać.
Wszystko to dzieje się w Polsce, chrześcijańskim zdaje się, kraju. Ale gdzie to chrześcijaństwo? Czy w jakikolwiek sposób widać je w treści lub stylu kampanii? Absolutnie, choć aż by się prosiło, by przy okazji wydarzeń tak podniosłych jak wybory głowy państwa, zarówno sami kandydaci, jak i ich sztaby odwołały się do wspólnego, chrześcijańskiego dziedzictwa. Czy któryś z dwóch kandydatów (nie wspominając o pozostałych z wcześniejszej stawki) zająknął się choćby o tym, o czym mówił na gdańskiej Zaspie Jan Paweł II, tłumacząc spuściznę „Solidarności”? Czy przytoczył jakieś słowa papieża Wojtyły z przemówienia do polskiego parlamentu? Czy przejął się jakąś myślą ze świetnych, otwartych na różne wrażliwości, dokumentów Episkopatu o chrześcijańskim kształcie patriotyzmu lub o ładzie społecznym? A gdzie tam! Konkretniejsze okazały się inwektywy i insynuacje, różne „cykory” i „tchórze” oraz wzajemne wyzywania się na debaty, świadczące o pogardzie, jaką obydwaj kandydaci darzą nie „swoje” elektoraty.
Kto nas wobec tego sklei? Nie mam pojęcia i czarno to widzę. Tym bardziej że postępujące podziały zniwelowały szanse na konsensus co do jednego przynajmniej autorytetu – osobowego bądź instytucjonalnego – który byłby zdolny przynajmniej złagodzić głębokie społeczne podziały. Może gdyby żył Jan Paweł II? Może... Co do instytucji, to takiego społecznego mandatu nie ma dziś niestety Kościół katolicki, który – jak napisałem przed tygodniem – przechodzi przez ciemną dolinę i musi jeszcze sporo popracować nad przywróceniem utraconego blasku.
Co wobec tego? Jaka na to wszystko rada? Spokój, zdrowy rozsądek i modlitwa za Polskę. No i, oczywiście, zdrowy dystans do mediów, bo tam o czymś takim jak dobro wspólne nikt nawet nie słyszał.