Największym wyzwaniem, które stanie przed osobą, którą Polacy wybiorą na prezydenta, będzie próba posklejania Polski. Taka jest logika kampanii wyborczej, że prowadzi do jak najgłębszych podziałów. Wybory prezydenckie, szczególnie druga tura, dzielą nas na dwie części. Jedna jest od drugiej większa nie aż tak bardzo. Ale demokracja jest demokracją, głową państwa jest ten, który dostał więcej głosów, choćby to było 5, 50 czy 50 tysięcy głosów.
By te głosy zdobyć, trzeba maksymalnie najpierw społeczeństwo podzielić. Widzieliśmy te emocje w czasie kampanii. Niekiedy emocje zwykłych ludzi, którzy zdzierali banery nielubianego przez siebie kandydata, wygrażali sąsiadom. Widzieliśmy je w mediach społecznościowych, gdy nerwy puszczały nawet osobom, które uważaliśmy za wyważone. Każdy, nawet niewinny wpis w mediach społecznościowych, wywoływał gorące reakcje, co może być sygnałem, jak ostry jest polityczny konflikt. Tym bardziej że w tej kampanii wyborczej użyto właściwie całego arsenału argumentów. Było więc straszenie demoralizacją dzieci z jednej i końcem demokracji z drugiej, straszenie Rosją i Niemcami, byli obcy, zdrajcy i prawdziwi patrioci, było kuszenie młodszych i starszych, rodziców i emerytów.
Choć po ostatnich wyborach parlamentarnych, gdy do Sejmu weszło pięć partii reprezentujących bardzo szerokie spektrum poglądów, wydawało się, że ten podział na pół nie jest aż tak dotkliwy. Ale tak mamy skonstruowane przepisy wyborcze, że by zostać prezydentem, trzeba mieć więcej niż połowę głosów, najczęściej więc dochodzi do drugiej tury, która dzieli nas na dwa skłócone plemiona.
Przegrani jednak nie znikną z Polski. Przy tak wysokiej frekwencji przegranych jest około 9 milionów głosujących, którzy nie mogą mieć poczucia, że nie ma dla nich miejsca w kraju. To do nich moim zdaniem powinien skierować swoje słowa zwycięzca wyborów 12 lipca. Ale nie chodzi wyłącznie o słowa. Chodzi o to, żebyśmy byli wspólnotą, ponieważ przed naszym krajem stoi sporo wyzwań.
Wciąż nie przezwyciężyliśmy pandemii koronawirusa i nie poradził sobie z nią też świat. I choć sytuacja naszej gospodarki jest lepsza niż wielu innych europejskich krajów, to jednak tak mocno jesteśmy uzależnieni od eksportu do państw Unii, że jeszcze długo będziemy odczuwać skutki koronakryzysu. Ale też sporo wyzwań stoi u nas przed polityką wewnętrzną. Wiele społecznego wysiłku czeka nas w związku z faktem, że koronawirus na kilka miesięcy uderzył w polską edukację. Trzeba zrobić wszystko, by nie okazało się, że kilka roczników jest trwale upośledzonych edukacyjnie, że ma braki w nauczaniu, które trzeba będzie przez wiele lat nadrabiać. To samo dotyczy wielu gałęzi życia, z którymi problemy mieliśmy i przed pandemią. Jak choćby z kolejkami w służbie zdrowia. Dopóki gospodarka rozwijała się szybko, strumień pieniędzy łatał najpoważniejsze dziury w systemie opieki zdrowotnej. Kryzys może poważnie uderzyć właśnie w nakłady na tę sferę. Jest też problem bezrobocia, które nie urosło tak, jak w innych krajach, ale milion osób jest teraz bez pracy. Wiemy zaś, że to stanowi problem nie tylko ekonomiczny, ale również społeczny.
Dobrze więc, że wybory będziemy mieli wkrótce za sobą. I miejmy nadzieję, że zwycięzca, kimkolwiek on będzie, zrozumie, że jego celem jest leczenie ran, jakie powstały w ostatnich miesiącach.