Gdy piszę te słowa, oficjalne wyniki nie są jeszcze znane, ale zaledwie pięć brakujących protokołów z okręgowych komisji wyborczych nie zmieni już wyników drugiej tury: przez kolejne pięć lat prezydentem będzie Andrzej Duda. Za reelekcją głosowało 51,2 proc. Polaków, Rafała Trzaskowskiego poparło 48,8 proc. głosujących. Do urn poszło jeszcze więcej osób niż w pierwszej turze – 68,1 proc.
Kampanijne paliwo
Wielu komentatorów twierdzi, że ta niemalże rekordowa frekwencja (wyższą odnotowano do tej pory tylko raz, w 1995 r. w pojedynku Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego) dowodzi, że mieliśmy do czynienia ze świętem demokracji. Przypomnijmy sobie tylko, jak negatywne emocje towarzyszyły temu „świętowaniu”.
Dziś, jak gdyby nigdy nic, politycy mówią o tym, że nadchodzący czas – 3,5 roku bez żadnych wyborów – sprzyjał będzie studzeniu politycznych emocji i zasypywaniu podziałów. Czy jest na to szansa? Wyborczy wynik – bardziej niż o frekwencji myślę tutaj o bezwzględnej liczbie oddanych na obu kandydatów głosów – pokazał, że strategia polegająca na jeździe po bandzie się po prostu politycznie opłaca. A jeśli tak, to czy warto z niej rezygnować?
Rządzącym, którzy przy pomocy sejmowej większości i prezydenta ze swojego obozu będą realizować swoją politykę, zależeć będzie na jak największym poparciu społecznym dla swoich działań. Opozycja, której bastionem pozostaje Senat, będzie chciała utrzymać wysoką mobilizację w szeregach swoich sympatyków. Obie strony potrzebować będą paliwa, a pod ręką jest to, które tak dobrze się sprawdziło w ostatniej kampanii wyborczej. Krótko mówiąc: trudno być optymistą.

„Świętowanie” demokracji
„Naród pęka na pół” – napisaliśmy w ubiegłym tygodniu na okładce „Przewodnika”. Potwierdzeniem tej tezy nie są wcale wyborcze wyniki – tego, że przewaga zwycięzcy nie będzie zbyt duża, można się było spodziewać. Chodzi o reakcje na nie. Po obu stronach słychać głosy już nie zdziwienia, lecz wręcz zniesmaczenia tym, że druga połowa wyborców zagłosowała na innego kandydata. Jednym nie podoba się to, że prezydenta wybrali nam niewykształceni mieszkańcy wsi; innym – że połowa społeczeństwa zagłosowała przeciwko Polsce.
Nie może być mowy o świętowaniu demokracji, jeśli zapominamy o tym, że głos każdego wyborcy ma taką samą wartość: bez względu na to, ile ma lat, gdzie mieszka, jakie szkoły ukończył. Na takie zasady się umówiliśmy i powinniśmy ich przestrzegać, bo – jak powiedział dawno temu Winston Churchill – „choć demokracja nie jest idealna, to niczego lepszego od niej nie wymyśliliśmy”.
Puste słowo
Podczas wyborczego wieczoru wiele razy można było usłyszeć słowo „szacunek”: powinniśmy szanować naszych politycznych przeciwników, ich wyborców i sympatyków. Dobrze byłoby wcielić tę zasadę w życie.
W wydanym przez Episkopat w 2017 r. dokumencie Chrześcijański kształt patriotyzmu czytamy, że osoby wierzące powinny się angażować w dzieło społecznego pojednania. „Pierwszym krokiem, który w tej patriotycznej posłudze trzeba uczynić, jest refleksja nad językiem, jakim opisujemy naszą ojczyznę, współobywateli i nas samych. Wszędzie bowiem, w rozmowach prywatnych, w wystąpieniach oficjalnych, w debatach, w mediach tradycyjnych i społecznościowych obowiązuje nas przykazanie miłości bliźniego. Dlatego miarą chrześcijańskiej i patriotycznej wrażliwości staje się dziś wyrażanie własnych opinii oraz przekonań z szacunkiem dla – także inaczej myślących – współobywateli, w duchu życzliwości i odpowiedzialności, bez uproszczeń i krzywdzących porównań”.
Czy zakończona kampania wyborcza przebiegała według tych zasad? Czy – generalnie – kierują się nimi politycy? Chyba znamy odpowiedź na te pytania.
No dobrze, a co z nami, wyborcami? Warto, żeby każdy z nas zrobił sobie taki rachunek sumienia. Może się okazać, że łatwo nam przychodzi widzieć drzazgę u bliźnich, a nie potrafimy dostrzec belek, które przysłaniają nam świat.
Skąd czerpać optymizm
Jest jednak coś, co pozwala mieć nadzieję na rozładowanie negatywnych politycznych emocji. Wbrew uproszczeniom, sprawa nie jest tak prosta, jak się ją usiłuje przedstawiać. Wyniki wyborów nie dają nam podstaw, by podzielić kraj na dwie części – zachodnią, która zagłosowała na Rafała Trzaskowskiego, i wschodnią, która wybrała Andrzeja Dudę. Nie można powiedzieć, że Trzaskowski to wybór młodych, a Duda – osób starszych. Jak pokazuje infografika, w przypadku żadnej z kategorii wyborców nie można mówić o zmonopolizowaniu jej przez któregoś z kandydatów. W niemal wszystkich proporcje układają się jak dwie trzecie do jednej trzeciej.
Przekładając to na codzienne życie, w naszym bliskim otoczeniu – obojętnie czy mieszkamy w dużym mieście, czy na wsi, czy mamy 20 lat, czy może 70 – żyje sporo osób, które zagłosowały inaczej niż my. Czy przed naszym domem mamy już ustawione zasieki? Czy spotykamy się z szykanami? Czy z obawy o własne bezpieczeństwo zamierzamy się stamtąd wyprowadzić?
O ile łatwo powtarzać medialne przekazy dnia polityków, nazywając anonimowe masy ludzi wyborcami, którzy sprzedali się za 500 plus lub chcą, żeby to Niemcy decydowali o tym, kto będzie naszym prezydentem, o tyle trudniej tak pomyśleć o naszych krewnych, znajomych czy sąsiadach. To w takich relacjach okazuje się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Skoro więc nie można liczyć na to, że ochłodzenie politycznych emocji przyjdzie z góry, może trzeba wziąć sprawy w swoje ręce? Taka polityka wszystkim nam wyszłaby na dobre.