Logo Przewdonik Katolicki

Cisza po burzy

Piotr Jóźwik
fot. Zbyszek Kaczmarek/REPORTER -EASTNEWS

Trzeba zacząć szanować tych wyborców, którzy głosują na naszych rywali – słychać coraz częściej z lewej strony sceny politycznej. Nawet jeśli to czysto taktyczne zagranie, to wszystkim nam może wyjść to na dobre.

Za nami pierwszy etap wyborczego maratonu. Do urn ponownie pójdziemy jesienią tego roku, by wybierać posłów i senatorów, a także w przyszłym roku, by zadecydować o tym, kto zostanie prezydentem. Do tego czasu temperatura politycznych sporów pójdzie w górę. Mam jednak nadzieję, że nie aż tak bardzo, jak podczas zakończonej głosowaniem 26 maja kampanii do Parlamentu Europejskiego.
 
Cel uświęcał środki
Tegoroczne wybory do europarlamentu były wyjątkowe. Nigdy wcześniej to głosowanie – zdecydowanie najmniej popularnie spośród wszystkich – nie przyciągnęło do lokali wyborczych tylu ludzi. Zagłosowało prawie 46 proc. uprawnionych, podczas gdy w trzech poprzednich przypadkach frekwencja wahała się między 21 a 24,5 proc. Bezprecedensowy jest też wynik zwycięzców. Ponad 45 proc. głosów na Prawo i Sprawiedliwość to najwyższe poparcie w całej wyborczej historii całej III RP. Takiego wyniku nie osiągnęła jak dotąd żadna partia.
Skąd takie wielkie zainteresowanie? Wybory do Parlamentu Europejskiego potraktowano tym razem wyjątkowo serio, bo wszystkim stronom politycznego sporu zależało na tym, żeby zapewnić sobie jak najlepszą pozycję przed – zdecydowanie ważniejszymi z polskiej perspektywy – wyborami parlamentarnymi. By jesienią ugrać dla siebie jak najwięcej, trzeba było przygotować korzystny grunt, którym miały być dobre wyniki wyborów europejskich. W tym celu wszystkie chwyty były dozwolone, z wywołaniem światopoglądowej wojny włącznie.
Jednym z jej elementów było wystąpienie osławione przemówienie Leszka Jażdżewskiego, które poprzedzało trzeciomajowy wykład Donalda Tuska na Uniwersytecie Warszawskim. Krótko przypomnę: według redaktora naczelnego „Liberté!” Kościół nie dba o Boga, troszczy się za to o pieniądze i władzę. Taki Kościół – według Jażdżewskiego – nie ma racji bytu, bo nie jest ludziom do niczego potrzebny.
Wcześniej w Płocku pojawiły się przeróbki wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej, na których Jezusowi i Maryi domalowano tęczowe aureole, a święty dla osób wierzących obraz został umieszczony m.in. na przenośnych toaletach i śmietnikach.
Jakby tego było mało, w przededniu wyborów na Marszu Równości w Gdańsku jedna z demonstrujących grup zadrwiła sobie z katolickich procesji z Najświętszym Sakramentem. Swoje intencje dotyczące tego „happeningu” jego organizatorzy zdradzili w rozmowie z portalem Na Temat. „Nasza instalacja nie miała niczego parodiować. (…) Rzeczy typu wstążki, korona funkcjonowały w społeczeństwach na długo przed nastaniem katolicyzmu. Kościół korzysta z rytuałów tradycji ludowej, pogańskiej oraz z elementów innych wyznań, więc nie ma na nie monopolu” – mówi jedna z pań z grupy Trójmiejskie Dziewuchy Dziewuchom.
W takim oto klimacie przyszło nam oddawać głosy w wyborczą niedzielę 26 maja. Jak pokazały wyniki wyborów – mam tu na myśli jednocyfrowy wynik nieukrywającej swojego antyklerykalnego nastawienia Wiosny Roberta Biedronia, jak i porażkę krytycznie do Kościoła nastawionej Koalicji Europejskiej – na taki klimat zgody w Polsce nie ma.
 
Jażdżewski miał rację
Paradoks polega na tym, że zarówno w Płocku, gdzie pojawiły się wizerunki Matki Boskiej z tęczowymi aureolami, jak i w gdańskim Marszu Równości, za tymi obrazoburczymi działaniami stały, przynajmniej teoretycznie, szczytne ideały. W obu miejscach chodziło o równość ludzi i chęć pokazania, że osoby LGBT (homoseksualne, biseksualne, transpłciowe itp.) nie są gorsze od osób heteroseksualnych.
Tyle tylko, że jeśli chcemy pokazać, że wszyscy jesteśmy równi, to nie możemy naszych adwersarzy upokarzać, drwiąc sobie z jego świętości. I wcale nie trzeba tej świętości rozumieć. Rację ma Zbigniew Nosowski, który komentując wydarzenia z Gdańska, napisał: „Żeby uszanować obecność Jezusa w konsekrowanej Hostii, nie trzeba być wyznawcą wiary katolickiej. Wystarczy szacunek dla tych współobywateli, którzy są katolikami”.
Im więcej było tego rodzaju incydentów, tym bardziej przypomniały mi się słowa… Leszka Jażdżewskiego. „Dziś agendę tematów dnia układają nam czarnoksiężnicy, którzy liczą, że za pomocą zaklęć i manipulacji złymi emocjami, będą w stanie zdobyć władzę nad duszami Polaków – mówił przed wykładem Donalda Tuska. – Ale rywalizacja na inwektywy i negatywne emocje z nimi nie ma sensu, dlatego że po kilku godzinach zapasów ze świnią w błocie orientujesz się w końcu, że świnia to lubi. Trzeba zmienić zasady gry”. Redaktor naczelny „Liberté!” odnosił te słowa oczywiście do obozu rządzącego i jego sympatyków. Ale przyglądając się temu wszystkiemu, co w ostatnich tygodniach przed wyborami działo się w naszym kraju, można odnieść wrażenie, że mogą one posłużyć za rachunek sumienia również drugiej, opozycyjnej stronie.
Byłoby jednak hipokryzją widzieć belki w oczach innych, a w swoim nie dostrzegać choćby drzazgi. Być może nie doszłoby w Płocku do przerabiania wizerunków Matki Boskiej Częstochowskiej, gdyby wcześniej w jednym z kościołów nie powstał kontrowersyjny grób Pański, wokół którego umieszczono kartony z napisami mającymi zwrócić uwagę na problemy niszczące rodzinę i społeczeństwo. Wśród haseł znalazły się m.in. „LGBT”, „gender” i „zboczenia”.
 
Co dalej?
Z szumnych zapowiedzi polityków, którzy zaraz po eurowyborach zaczęli mówić o konieczności okazywania szacunku wyborcom swoich przeciwników, niewiele już zostało. Podczas odbierania zaświadczeń przez nowych europosłów niektórzy przedstawiciele Platformy Obywatelskiej nie podali ręki premierowi Mateuszowi Morawieckiemu, reprezentującemu jednak w tej sytuacji nie swoją partię, a nasze państwo. „Chamstwo jest charakterystyczną cechą tej grupy politycznej” – skomentował ktoś z drugiej strony. Psy szczekają, karawana idzie dalej…
Wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego pokazały, że radykalny antyklerykalizm, obrażanie uczuć religijnych osób wierzących i drwiny z procesji nie są w Polsce dobrym paliwem do prowadzenia kampanii wyborczej. Jeśli ostatnie wydarzenia z Gdańska czy Płocka nie przyczyniły się do otrzeźwienia zwolenników takich działań, to mam nadzieję, że zrobił to werdykt wyborców.
Mimo wszystko pozostaje nam wszystkim do odrobienia ważna lekcja. Czy się to komuś podoba, czy nie – żyjemy w społeczeństwie pluralistycznym. Jest w nim miejsce na wierzących i niewierzących; sympatyków partii rządzącej i opozycji; konserwatystów i liberałów; osoby hetero- i homoseksualne; czytelników „Naszego Dziennika” i „Gazety Wyborczej” itd. Cały czas mamy z tym dosyć duży problem. Nie wiemy, jak i z kim w tej różnorodności wartości, poglądów i postaw możemy coś razem budować. Ba – czy w ogóle ma to sens.
„Trzeba zmienić zasady gry” – powtórzę za Leszkiem Jażdżewskim. Właśnie świętujemy 30. rocznicę przełomowych dla Polski i świata wydarzeń z czerwca 1989 r. To dobry moment, żeby spróbować pokazać – tak jak wtedy – że możemy to zrobić.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki