Logo Przewdonik Katolicki

W imię Ojca i…gaz do dechy!

Jakub Witkowski
fot. Dmytro/Adobe Stock

Przy prędkości 80 km/h – Pobłogosław Jezu drogi…, przy 160 km/h – Pan Jezus już się zbliża, a przy 180 km/h – Jezus jest tu. Szkoda, że przeciętny katolik kierowca potrafi się z tego jedynie śmiać, a zamiast zwolnić, pokłada nadzieję w różańcu wiszącym na lusterku.

Zacznę od osobistych doświadczeń. Pierwsze dosłownie sprzed kilkunastu dni. Znajomy ksiądz, w wieku już ponadmłodzieńczym, i przeciętne, ale dość nowe auto koreańskiego producenta. Siadam na tylnej kanapie. Na fotelu pasażera kolega, też w koloratce. Droga ekspresowa, ograniczenia na tej trasie wahają się między 90km/h a 120km/h. Kierowca nie schodzi poniżej 140 km/h, a dystans między nami i poprzedzającymi samochodami to zaledwie kilkanaście metrów. Drugi przykład sprzed kilku miesięcy. Przyjaciółka, matka trojga dzieci, rodzina głęboko wierząca. Kręta droga w mieście, ostre nachylenia, ślisko, pada śnieg. Na liczniku ponad 70 km/h i rozmowa jak gdyby nigdy nic. Trzeci przykład: starsza osoba, szafarz. Zazwyczaj jeździ co najmniej 20 km/h szybciej, niż pozwalają ograniczenia. Do tego obelgi i wyzwiska na innych uczestników ruchu, czasem nawet podjeżdżanie, gdy emocje sięgają zenitu. Brzmi znajomo?

Grzechy i statystyki
Niestety, liczby są przerażające. Tylko do początku wakacji na naszych drogach zginęło prawie 900 osób. Eksperci alarmują: po wieloletnim trendzie spadkowym ofiar znowu przybywa. Pod tym względem jesteśmy w ogonie Europy. Najnowszy ranking unijnych państw nie pozostawia złudzeń: gorsi są od nas tylko Rumuni i Bułgarzy, bo u nich (w przeliczeniu na milion mieszkańców) ofiar jest więcej niż w Polsce. Jakby tego było mało, jeden z ostatnich raportów Polskiej Izby Ubezpieczeń pokazuje, że aż jedna trzecia  kierowców w Polsce nie widzi niczego złego w przekraczaniu prędkości o 20 km/h w mieście, a 55 proc. uważa, że szybka jazda może być bezpieczna. I uwaga! Aż 61 proc. badanych uważa, że jeździ lepiej niż inni.
Niestety, nikt już o to nie zapytał, ale duża część z tych osób przyznałaby się także do wiary w Boga. No bo jeśli trzymać się liczb opublikowanych przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego w Polsce, można wysnuć taki właśnie wniosek (według ostatnich danych za 2018 r. 86 proc. Polaków przyznaje się do Kościoła katolickiego, w niedzielnej Mszy św. uczestniczy 38 proc., a 18 proc. przystępuje do Komunii).
Oznacza to także, że istotna część osób wierzących to jednocześnie „bezczelnie” ignorujący. Ignorujący podstawowe prawa fizyki i latami zdobywaną przez naukowców wiedzę na temat bezpieczeństwa w ruchu drogowym.

Fides nie wyklucza ratio
O braku rozumu w kwestiach podróżowania samochodem rozmawiam z biomechanikiem zderzeń Pawłem Kurpiewskim. Paweł od lat prowadzi serwis Fotelik.info i w zakresie bezpieczeństwa edukuje dorosłych, zazwyczaj rodziców. Tak się składa, że otwarcie mówi też o swojej wierze. Zapytałem go, co sądzi o podejściu katolików do tego tematu.
– Jest fatalnie – łapie się za głowę – Nie może być tak, że katolickie rodziny w swoich samochodach wożą dzieci jak kartofle, a agnostycy i ateiści robią wszystko, by uniknąć najgorszego, bo doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak działa fizyka. Bóg, ot tak, nie zawiesza praw fizyki i jeżeli jedziesz z prędkością 80 km/h i masz wypadek, to niezapięte dzieci z prędkością 80 km/h uderzają w przednią szybę. Dorosły człowiek zaczyna wówczas ważyć tyle co dorosły słoń, a dziecko ważące 24 kilogramy prawie 600 kilogramów! A co uważa duża część rodziców? Że są w stanie w każdej sytuacji utrzymać dziecko na rękach!
Paweł Kurpiewski od lat zwraca też uwagę na pasy bezpieczeństwa i poprawność ich zapinania. – Niektórzy katolicy wierzą w pasy, a niektórzy nie – ironizuje. – A pasy to nie jest przedmiot wiary. Przecież już 50 lat temu, po tym jak inżynierowie Volvo je wynaleźli, celowo patent udostępniono dla wszystkich, bo stało się jasne, ile od tego rozwiązania zależy. Pasy nie są amuletem! Nie ochronią, jeśli będzie się je trzymać w ręce, jak to robią niektórzy, ale tylko wówczas, gdy będą poprawnie zapięte.
To samo dotyczy, niestety, fotelików. Paweł Kurpiewski szacuje, że aż 70 proc. dzieci jest przewożonych w nieprawidłowy sposób. Co to oznacza? Wiemy, że trzeba dziecko zabezpieczyć, ale mało kto zadaje sobie trud zrozumienia, po co to wszystko. A poprawnie dobrany fotelik, do tego dobrej jakości i właściwie zamocowany, to połowa sukcesu na miarę życia. Druga to umiejętne zapinanie. Duża część rodzin jednak ignoruje to. A trzeba pamiętać, że foteliki kupowane w markecie, podkładki i inne tego typu wynalazki pozwalają jedynie uniknąć mandatu, a w przypadku zderzenia nie gwarantują niczego.

Jakoś to będzie
– Ostatni przypadek śmiertelny, którym się zajmowałem jako biegły, to historia 9-letniego chłopca, który zginął, bo miał pas biodrowy biegnący po brzuchu i pas barkowy przełożony pod pachą – opowiada Paweł Kurpiewski. – Malec siedział na zwykłej podkładce z marketu i było mu po prostu niewygodnie. Doszło do czołowego zderzenia. Dziecko uderzyło głową we własne kolana, a jego serce oberwało się z aorty. Nastąpiło też pęknięcie rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym. Zrozpaczeni rodzice nie odnieśli w tym wypadku żadnych ciężkich obrażeń. Sprawca też przeżył. Nie żyje za to dziecko – relacjonuje Kurpiewski.
I tu dochodzimy do dramatycznego finału tej historii. – Uważam, że nie tylko na gruncie etycznym czy moralnym, ale i prawnym, podczas rozprawy w sądzie mam obowiązek… bronić sprawcy tego wypadku – mówi bez ogródek Kurpiewski. Bardzo zdziwiony pytam dlaczego. – Sprawca jest tu winien jedynie spowodowania wypadku, ale nie śmierci tego dziecka. Był winien wyprzedzania na łuku drogi, ale nie był winien śmierci chłopca. To rodzice odpowiadają za to, że ich dziecko było źle zapięte – wyjaśnia. – To jest fizyka. Nie można powiedzieć „Bóg tak chciał” lub że to był nieszczęśliwy wypadek. To wszystko bzdura w kontekście wiedzy, którą mamy – mówi Paweł Kurpiewski.
Potwierdzają to fakty. Nie brak przykładów, gdzie z równie dramatycznych wypadków dzieci wychodziły praktycznie bez szwanku. Trudno teraz, w jednym tekście, wyjaśniać wszystko; tłumaczyć, jak prędkość czy zwykła rozmowa przez telefon potrafią wpływać na reakcję; jakie skutki niesie ze sobą niepoprawne zapięcie pasów czy fotelika albo pies biegający po samochodzie. To wszystko można znaleźć w internecie, choćby w serwisie Pawła. Pytanie, czy chcemy z tej wiedzy korzystać. Czy interesuje nas tylko wiara w to, że jakoś to będzie, czy może liczą się też rozum i wiedza, które ratują życie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki