Gdy zaczęła poważnie traktować swoje chrześcijaństwo i żyć zgodnie ze swą wiarą, nie udając kogoś innego, niż była w rzeczywistości, wielu jej znajomych starało się jej unikać, wykluczali ją ze swego grona. Niektórzy wprost mieli do niej pretensje, zarzucali jej niesłusznie, że afiszuje się, jako „lepsza”. W rzeczywistości po prostu dostrzegali, że sami nie są w porządku, lecz z różnych powodów nie chcieli tego zmieniać.
To jeden z przejawów stosowanego przez czyniących zło mechanizmu obronnego, o którym mówił Jezus. Istotą jest w nim chęć ukrycia zła, zamiast jego ujawnienia, naprawienia i odrzucenia. Niektórzy uważają, że problem zaczyna się nie wtedy, gdy postępują niewłaściwie, ale wtedy, gdy ktoś się o tym dowie.
Zaskakująco blisko takiego podejścia są ci, którzy skupiają się na tropieniu zła w sobie oraz w innych i na nim się zatrzymują. Bogu nie chodzi o to, aby udowodnić, że ludzie są grzesznikami i zostawić ich na pastwę zła. Nie mówi: „Narozrabiałeś, to sobie teraz radź sam”. Bóg chce uratować każdego człowieka, który wpadł w pułapkę zła. Robi to z miłości. Bezgranicznej. Tak wielkiej, że własnego Syna dał, „aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”. Chrystus nie przyszedł piętnować, wytykać palcem upadających grzeszników, lecz ich podnosić. Przyszedł zbawić, nie potępić.