Zaintrygowana spytałam dlaczego, potem rozmawialiśmy, a ja coraz bardziej rozumiałam dylematy pięcioipółlatka. Bo przecież żeby iść do nieba, trzeba najpierw umrzeć, a on nie chce. Nie wie, jak to będzie. Boi się.
Później była modlitwa i próbowaliśmy zrozumieć sens „Któryś za nas cierpiał rany…”. I rodziły się kolejne pytania. Kto zabił Pana Jezusa? Ale dlaczego!? Jak on umierał? Zmartwychwstał – to znaczy ożył? Czy my też ożyjemy? Jak to będzie wyglądało? A jak się kiedyś spotkają nasze dusze, to jak się będą widziały? Normalnie, oczami? Mamo, no powiedz, czy dusza ma oczy?
„Dusza to nie ciało, nie ma oczu” – rzekłam po profesorsku. Na szczęście tylko w duchu, zdążyłam ugryźć się w język. No przecież ma, tylko że nie takie zwykłe, zielone albo brązowe...
Kilka dni później w sobotni poranek nie mogłam otworzyć oczu (zwykłych, szarych). Gdy wreszcie się dobudziłam, ze zdumieniem zobaczyłam dziesięcioletnią córkę, leżącą obok mnie w łóżku i z wypiekami na twarzy zatopioną w lekturze. Widok dlatego niezwykły, że najczęściej dzień nieszkolny zaczyna szaloną zabawą z bratem. A jeśli chodzi o książki, trudno trafić w jej upodobania i często odrzuca podsuwane jej lektury. Może dlatego, że są po starszej siostrze – a przecież nie tylko spodnie po niej nie pasują, lektury też muszą być szyte na miarę.
Czytała… Oskara i panią Różę.
W dalszej części dnia było jak zwykle: sporo wygłupów, zwariowanych pomysłów i bardzo dużo testowania rodzicielskiej cierpliwości. Ale wieczorem książka znów powędrowała do łóżka. I była czytana do późna, do ostatniej kropki.
Nie wiem dlaczego listy pisane przez umierającego chłopca do Boga i jego rozmowy z opiekunką o sprawach najważniejszych tak mocno poruszyły moją córkę. Nie wiem dlaczego mój syn tak często dopytuje o życie i śmierć (pytania o to, jak „znikamy” i kiedy zrobi to każdy członek naszej rodziny słyszę w dzień i w nocy). Tak, to normalne, że dzieci się tym interesują. Ale nie mam dla nich wszystkowiedzących odpowiedzi. Pytam razem z nimi. I słucham cioci Róży: „Zastanów się Oskarze. Który z nich wydaje ci się bliższy? Bóg, który nic nie czuje czy Bóg, który cierpi?”.
Szanowny Panie Boże, mam na imię Agnieszka, nie podpaliłam jeszcze psa ani kota, ani mieszkania, ani nie upiekłam złotych rybek jak Oskar, ale popełniłam już w życiu parę głupot małych i dużych. I choć jestem całkiem dużą dziewczynką, wciąż mam problem z tym, żeby nie bać się śmierci. Bo nie wiem, jak to będzie. A także z tym, żeby pojąć tajemnicę, że za mnie umarłeś i tak się dla mnie trudziłeś. I wciąż to robisz. Mam na to za małą głowę i serce, i wiarę, ale wiem, że Ty możesz coś z tym zrobić. Dziękuję Ci za to, że nigdy się nie zniechęcasz.
Dobranoc, do jutra.
Agnieszka Pioch-Sławomirska filolog w wykształcenia i z zamiłowania, od 20 lat kroi i szyje teksty. Żona, mama trójki dzieci. Sportowiec amator, dla którego najważniejszym dystansem jest…