Gdy grzmotnie się czterema literami o lodową taflę, można się nieźle potłuc, albo i nawet połamać. Można, wstając i otrzepując bałwankowe ślady, śmiać się w głos, zaraźliwie, do rozpuku. I można być wściekłym – bo znów coś nie wyszło albo po prostu za mocno boli – i zakląć siarczyście.
Wbijamy dzieciom do głowy, że czytanie poszerza słownictwo. Że kto więcej czyta, więcej wie i lepiej się wysławia. Ale jest jeszcze inny sposób wzbogacania słownika: tak zwana koleżeńska wymiana albo raczej dokładanka. Zdarzyło się, że dzieci usłyszały w naszym domu parę słów soczystych, których nie powinny – bo nie powinniśmy ich używać. Ale skąd znają cały zestaw innych, bardziej dosadnych? – Szkoła, mamo, szkoła uczy i naprawdę poszerza horyzonty – ironizuje córka. A dokładanka działa tak: ja dam jedno słowo, kolega drugie, koleżanka trzecie – i zapełniają się kolejne strony w słowniku.
Tylko czemu to działa najsprawniej w odniesieniu do wulgaryzmów?
Na mądrym kazaniu o pannach z lampami z oliwą i bez usłyszałam ostatnio refleksję: po co bibliści tak to zmiękczyli i mówią: panny nieroztropne? Przecież głupie były po prostu. Podobnie jest ze słowami: bywają głupie i mądre. Myślałam o tym parę dni wcześniej, poruszona wiadomością o śmierci prof. Walerego Pisarka, wybitnego językoznawcy i prasoznawcy, wychowawcy i mistrza tak wielu dziennikarzy. Walery Pisarek był jednym z największych propagatorów kultury języka. I żywym dowodem jej związku z kulturą osobistą.
A z jednym i drugim jest u nas coraz gorzej. Jak mówił prof. Pisarek w wywiadzie sprzed kilku miesięcy udzielonym dziennikarce portalu Interia, liczba błędów popełnianych przez jego studentów na pisanym corocznie wstępnym dyktandzie była coraz większa. Bo kto dziś umie zapisać „Kraków jest jak dama findesieclowa” – i jeszcze rozumie o czym mowa? To adepci zawodu, w języku mediów i polityków nie jest lepiej, bo polszczyzna potoczna, która do nich wtargnęła, okraszona jest wulgaryzmami. Z chęci przypodobania się publiczności. „Ogłaszam od prawicy do lewicy, że mnie nie uwiodą na tego rodzaju ozdoby w swoich wystąpieniach” – zadeklarował prof. Pisarek. A pytany w innym wywiadzie o to, czym powinien charakteryzować się rzetelny polemista, odpowiedział: „Starożytni Rzymianie mawiali, że dobry mówca to vir bonus dicendi peritus, czyli szlachetny człowiek biegły w mówieniu. Znaczyło to, że trzeba dawać wzór swoim życiem i zachowaniem. Po prostu: to, jak się zachowujemy i jakich słów używamy publicznie, jest częścią naszego pisania”.
Mądre życie – mądre słowa, głupie życie – głupie słowa. Ot, wszystko.
Agnieszka Pioch-Sławomirska filolog w wykształcenia i z zamiłowania, od 20 lat kroi i szyje teksty. Żona, mama trójki dzieci. Sportowiec amator, dla którego najważniejszym dystansem jest… ten do samego siebie.