Logo Przewdonik Katolicki

Droga przez ciemną dolinę

Jacek Borkowicz
FOT. ARTUR WIDAK/NURPHOTO/REX/EAST NEWS

Po licznych skandalach Kościół w Irlandii znajduje się dziś w stanie głębokiego kryzysu. I szybko z niego nie wyjdzie. Ale to doświadczenie może go uzdrowić.

Jakiś czas temu przez polskie prawicowe portale przeleciała z szybkością meteoru intrygująca wiadomość: prymas Irlandii wyraził niezadowolenie ze zbyt wolnego, jego zdaniem, tempa likwidowania w jego kraju szkół katolickich.
Komentarze do tej zdawkowej informacji były jednoznaczne: no proszę, głowa irlandzkiego Kościoła popiera dechrystianizację szkolnictwa! Ale czego dobrego można się spodziewać po biskupie ze zlaicyzowanej zachodniej Europy?
Te pochopne wyjaśnienia były klasycznym strzałem kulą w płot. By właściwie ocenić postawę prymasa Irlandii, trzeba choć trochę znać specyfikę jego kraju. Zaś osoba samego prymasa jest przykładem człowieka wiary, działającego w wybitnie trudnym dla Kościoła czasie.
 
Wstrząsające skandale
Diarmuid Martin w 2004 r. został metropolitą Dublina i jako ordynariusz stołecznej diecezji przyjął tytuł prymasa Irlandii (trzeba go odróżnić od „prymasa całej Irlandii”, tj. republiki irlandzkiej oraz Irlandii Północnej, rezydującego w północnoirlandzkim Armagh). Był to początek bardzo trudnego czasu dla tamtejszego Kościoła, wstrząsanego przez skandale związane z ujawnieniem kultury przemocy, panującej w zarządzanych przez katolików zakładach wychowawczych.
Apogeum tych wstrząsów był rok 2009, kiedy to rządowa komisja śledcza opublikowała ogromny, pięciotomowy raport ilustrujący przypadki łamania prawa i dobrego obyczaju w tychże zakładach. Jego lektura może przyprawić o szok każdego, nie tylko katolika. Jaskrawe akty przemocy fizycznej, połączonej z przemocą seksualną, proceder kupczenia dziećmi, „wypożyczanymi” odwiedzającym zakład pedofilom, niemowlęta głodzone na śmierć. Słowo „nadużycia”, stosowane w takich przypadkach, jest zupełnie nieadekwatne do opisanej tam rzeczywistości. By opisać jej właściwy wymiar, należy użyć słowa „zbrodnia”. W dodatku zbrodnia o charakterze strukturalnym (chodzi o zamknięty i anachroniczny charakter irlandzkich zakładów „wychowawczych”), popełniana nie incydentalnie, lecz na stosunkowo dużą skalę. I nie jest to, niestety, wymysł jakiejś stronniczo antychrześcijańskiej grupy. Wszystkie podane w raporcie informacje okazały się prawdziwe.
 
„Przysłali go, by posprzątał”
Powiedziawszy to wszystko, trzeba umieścić całe zjawisko we właściwej skali. Patologie, których najbardziej jaskrawe przypadki podano wyżej (te udowodnione plus te domniemane) dotyczą – jak wynika z badań socjologów – około 10 proc. duchowieństwa Irlandii. Znaczy to, że 90 proc. irlandzkich księży, zakonników i zakonnic wykonuje swoją misję bez zarzutu o popełnianie podobnych wykroczeń. Oczywiście nie znaczy to, że owe 10 procent nie ciąży, i to poważnie, na sumieniu całej katolickiej wspólnoty tego kraju. Czym innym jest też reakcja ogółu irlandzkiej opinii publicznej, która ciemną kartę życia Kościoła przenosi na wizerunek jego całości. I trudno się w tym wypadku ludziom dziwić, nawet jeśli nie mają racji.
Kiedy Diarmuid Martin przyjechał do Dublina w 2001 r. z Watykanu, jeszcze jako sufragan, sprawy te były już ogólnie znane, czyniąc zamęt i rozłamy w środowiskach katolickich. Biskup z energią, ale też z rozwagą zabrał się do dzieła naprawy. Uznał że Kościół musi „uporać się” z tą rzeczywistością na gruncie prawdy, chociażby była ona jak najbardziej bolesna. „Archidiecezja dublińska spisała się wyjątkowo źle” – ocenił. „Wyjątkowo źle” i kropka. Nie: „wyjątkowo źle, ale…”. Odniósł się tutaj do postawy zarządców diecezji, dziekanów i prałatów, a także do swojego poprzednika. Gdy skandale seksualne ujrzały światło dzienne, hierarchia Kościoła, zamiast kierować się ku rzeczywistej naprawie, skupiła się na obronie własnych szeregów.
Duchowieństwo archidiecezji bynajmniej nie przyjęło z entuzjazmem tej surowej oceny. „Arcybiskup Martin był poza krajem, kiedy to się działo. Nie ma prawa się wypowiadać” – to jedna z typowych reakcji. Sens misji Martina zbywano stwierdzeniem, że przyjechał „posprzątać” po skandalach. Jednak jego stanowisko było tylko prostą konsekwencją stanięcia w prawdzie. Kościół w Irlandii znalazł się w głębi „ciemnej doliny” (Ps 23), w której droga prawdy jest tylko jedna. I trzeba przez nią przejść.
 
Jak przejść tę drogę?
Publikacja rządowego raportu wywołała wielką falę krytyki Kościoła. Część zarzutów utrzymana była w tonie troski, nie brakowało też jednak komentarzy agresywnie antykatolickich i antychrześcijańskich.
Podczas Wielkiejnocy 2010 r. grupa manifestantów rozrzuciła wokół ołtarza katedry w Dublinie,  gdzie właśnie odprawiał Mszę prymas Martin, dziecięce buciki. Miał to być wyraz protestu przeciwko seksualnemu wykorzystywaniu nieletnich oraz hipokryzji hierarchów Kościoła. Diarmuid Martin przyjął to w milczeniu. Jednak w Wielki Post następnego roku, w tym samym miejscu, zorganizował pokutne nabożeństwo, z udziałem samych ofiar: byłych ministrantów oraz wychowanków katolickich zakładów. Ludzie ci, chyba po raz pierwszy w historii irlandzkiego Kościoła, mówili otwartym tekstem o swojej krzywdzie, korzystając z pulpitu kaznodziei. Sam arcybiskup zrezygnował nawet z należnego mu miejsca na katedrze i zabierając głos, podszedł do pulpitu jak wszyscy inni, od strony zgromadzenia wiernych. Nie wystarczy, by Kościół w tej sprawie ograniczył się do czyszczenia własnych szeregów. Przede wszystkim powinien on „aktywnie poszukiwać ofiar” – twierdzi abp Martin, powołując się na słowa ewangelii św. Łukasza o pasterzu, który zostawia 99 owiec, aby odnaleźć tę jedną, zagubioną (Łk 15, 4).
To jednak zaledwie fragment całej panoramy wyzwań, jakie stają dziś przed Kościołem w Irlandii, zmagającym się z problemem odchodzenia ludzi od katolicyzmu i chrześcijaństwa, a także z dramatycznym spadkiem liczby powołań kapłańskich. Skandale obyczajowe, choć drastyczne, nie są tego przyczyną, a przynajmniej nie najważniejszą. Kryzys kapłaństwa zaczął się już wcześniej, w dobie ogólnej laicyzacji związanej z przyjęciem Irlandii do Unii Europejskiej (1973). Nie mając wpływu na bezpośredni wzrost liczby powołań, Kościół Dublina pod rządami abpa Martina skupia się na reformie modelu relacji z laikatem. „Szczególnie zależy mi na tym – powiedział metropolita na jednej z konferencji – aby moi przyszli księża odbywali część swojej formacji razem z ludźmi świeckimi, budując przy tym dojrzałe relacje z mężczyznami i kobietami. Dzięki temu nie będą mieć poczucia, że kapłaństwo daje im wyjątkową pozycję społeczną”.
 
Skończyć z fikcją
Wizja odbudowy Kościoła w realnych, nie zaś fikcyjnych strukturach, kieruje też abpem Martinem w jego dążeniu do zmniejszenia liczby szkół nazywanych katolickimi. Rzecz w tym, że w Irlandii, inaczej niż w Polsce, prawie wszystkie szkoły podstawowe mają nominalnie profil katolicki. Jednak w rzeczywistości są to szkoły państwowe. W praktyce, wobec znaczącego stopnia dechrystianizacji, nauczanie w takiej „katolickiej” szkole prowadzą przeważnie pedagodzy, którzy osobiście są ludźmi niewierzącymi. Wezwanie arcybiskupa nie zmierza więc w istocie do zmniejszenia liczby katolickich szkół, ale przeciwnie – do osadzenia katolickiego z nazwy nauczania na realnych podstawach.
Kościół Irlandii ma przed sobą perspektywę długiej drogi „ciemną doliną”. W maju lub czerwcu tego roku szykowane jest referendum na temat legalizacji aborcji. Znając nastroje panujące obecnie w tym kraju, nie należy mieć złudzeń, że aborcja nadal pozostanie tam czynem prawnie zakazanym. Jednak również i to należy przejść. Kościół w Irlandii nadal będzie trwał, choć – idąc za słowami abpa Martina – „już nigdy nie będzie taki jak przedtem”. Ale przez te słowa przemawia nie gorycz, lecz nadzieja.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki