Sobota 23 maja, godziny popołudniowe. Przed ratuszem w Dublinie gromadzi się spory tłum ludzi, głównie młodych. Z tłumu bije radość, gdzieniegdzie widać kolory tęczy. Przecieki z liczonych głosów upewniają, że w referendum na temat redefinicji małżeństwa w irlandzkiej konstytucji wygrywa opcja „Yes”. Nadchodzi czas formalnego ogłoszenia wyników i nastaje euforia. Cel został osiągnięty, Irlandia jako pierwszy naród na kuli ziemskiej w referendum uznała na równi związki homoseksualne z małżeństwem mężczyzny i kobiety. Jak to w demokracji bywa, nie była to większość społeczeństwa (co bardzo często w komentarzach się pomija). Z uprawnionych do głosowaniach około 3,2 mln obywateli za zmianą głosowało 1,2 mln, około 700 tys. tej zmiany nie poparło, a kolejny milion zwyczajnie nie wziął udziału w referendum.
Niemniej jednak 23 maja na zawsze przejdzie do historii Irlandii jako milowy krok. Dla jednych to ogromny skok ku nowoczesnemu społeczeństwu, dla innych upadek moralny społeczeństwa.
Zaangażowanie Kościoła w debatę przedreferendalną miało miejsce. Aczkolwiek można śmiało powiedzieć, że było to zaangażowanie, które unikało jakichkolwiek wyraźnych polaryzacji. Nie brakowało głosów biskupów odważnie broniących tożsamości małżeństwa. Niestety były i głosy niejednoznaczne lub nawet całkowicie relatywizujące prawdę. Arcybiskup Dublina, Diarmuid Martin, który choć zaznaczył, że sam będzie głosował przeciw zmianom w konstytucji, w innej swojej wypowiedzi stwierdził, że nie będzie katolikom wskazywał, jak mają głosować. Dalej jeszcze poszedł inny biskup z północy Irlandii, który w swojej wypowiedzi na temat referendum uznał, że jeśli ktoś będzie głosował na „tak”, to on takiego aktu nie będzie oceniał jako błędnego. Miesiące przed debatą to także poszczególne głosy kapłanów, którzy publicznie wyznawali, że popierają zmianę w konstytucji i przedefiniowanie małżeństwa. Jeden zapowiedział, że wyzna to przed swoimi parafianami zaraz po zakończeniu niedzielnej Mszy św.
Nie brakowało świeckich katolików, którzy stawali w obronie naturalnego małżeństwa. Kampania za utrzymaniem dotychczasowego porządku moralnego przede wszystkim skupiła się na konsekwencjach, czyli m.in. na prawie adopcyjnm oraz surogactwie.
Ten głos nie był w stanie przekonać zwolenników zmiany, którzy wsparci potężną kampanią (finansowaną z bardzo różnych źródeł, także z USA i Wielkiej Brytanii, którą szacuje się na około 64 mln dolarów) wybierali „równość” przedstawioną bardzo emocjonalnie. Warto tu dodać także fakt nieznany zapewne polskiemu czytelnikowi. Irlandia miała już prawnie gwarantowany związek osób tej samej płci, czyli tzw. związki partnerskie, gdzie zainteresowani mogli przed urzędem państwowym deklarować swoją więź wraz ze skutkami prawnymi, jakie to za sobą pociąga.
Dzień po zakończonym referendum arcybiskup Dublina w wywiadzie dla jednego z zagranicznych mediów wyznał, że Kościół w Irlandii potrzebuje przeprowadzenia sprawdzianu z bycia w rzeczywistości. Przecież większość głosujących to katolicy, mający za sobą 12 lat religijnej edukacji. Wzywał do szukania języka, który pozwoli na nawiązanie komunikacji z młodym pokoleniem.
Przez kolejne dni ani Konferencja Episkopatu, ani inni biskupi nie zabierali głosu. W niedzielę 31 maja podczas swojej homilii prymas Irlandii abp Eamon Martin przyznał, że docierały do niego w minionym czasie sprzeczne głosy: od mocnej krytyki Kościoła, który nie zrobił wystarczająco wiele, aby powstrzymać zmianę, po oskarżanie Kościoła o brak wrażliwości wobec innych w temacie obrony małżeństwa. Odpowiadając na ten głos krytyki, prymas stwierdził, że referendum pomogło zrozumieć społeczeństwu istnienie represji wobec osób homoseksualnych. Jednocześnie podkreślił, że Kościół musi głosić Ewangelię rodziny i ukazywać chrześcijańską wizję małżeństwa.
Wydaje się, że te oficjalne głosy poreferendalne zdają się pomijać bądź nie dostrzegać kwestii lobbingu „jedynej słusznej idei”, która była promowana przez ostatnie miesiące. Tak jakby owo referendum wypłynęło samoczynnie w społeczeństwie z walki o sprawiedliwość społeczną.
Wyraźnie widać również brak tego sposobu głoszenia, który stosował Jan Paweł II. Wystarczy choćby sięgnąć do jego homilii sprzed 36 lat, która kończyła trzydniową pielgrzymkę po Irlandii. Papież świadom ataków ideologicznych, które dotykają Irlandię (choć wtedy zapewne nikt nie myślał nawet o możliwości przedefiniowania małżeństwa) ostrzegał, że Irlandia przeżyje kuszenie diabła podobnie jak Chrystus; że będzie postawiona przed wyborem splendoru świata kosztem własnej duszy. Wzywał Irlandczyków do modlitwy, aby nie ulegli tej pokusie.
Wydaje się, że takiego odważnego przepowiadania pasterskiego Kościołowi w Irlandii dziś brakuje najbardziej.