Logo Przewdonik Katolicki

ITP – naprawdę dobry teatr

Piotr Zaremba
FOT. MAGDALENA BARTKIEWICZ. Piotr Zaremba historyk, dziennikarz, publicysta, komentator polityczny.

Teatr pozostawał dla mnie ubocznym hobby. Dziś widzę go jako ważne pole bitwy.

Ale nie tylko tej zasadniczej, ideowej. To również bitwa o nasze gusta estetyczne, o wrażliwość.
Od ponad dwóch lat interesuję się teatrem amatorskim, tym, który tworzą ludzie na początku drogi życiowej. Odkryłem wiele wspaniałych miejsc w Polsce, gdzie w szkołach lub przy domach kultury młodzi aktorzy opowiadają nam o rzeczywistości, o wielu rzeczywistościach. Czasem mówią znanymi literackimi tekstami, czasem zdaniami pisanymi dla nich. Bariery wyobraźni pokonują pod kierunkiem mistrzów, co też mówi nam coś o naturze świata. Ale oni są tych mistrzów partnerami. I zabierają w swoje podróże publikę: rówieśników, ale i nas, starszych. Nieraz mnie rozbawili, dali do myślenia, wzruszyli. Ostatnio doświadczyłem dzięki nim więcej niż w skądinąd wciąż przeze mnie kochanym teatrze profesjonalnym.
Lubelski Teatr ITP jest o tyle nietypowy, że to teatr studencki, więc robiony przez ludzi trochę starszych. Na spektakle ITP, który działa przy Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, trafiłem rok temu. Zaprosił mnie Janek Filip, wcześniej aktor Trupy, teatru z domu kultury w Lubartowie. Gdy poszedł na studia, zacząć grać w ITP. Prowadzi go ks. Mariusz Lach, salezjanin, wizjoner i wspaniały pedagog, który nie ukrywa, że chce poprzez teatr ewangelizować – i publikę, i samych aktorów. A zarazem wystawia barwne, często muzyczne widowiska, w których nie ma grama kojarzonej z misjonarstwem drętwoty. Czasem są to oryginalne dramaty (Wizyta starszej pani Dürrenmatta), czasem sztuki pisane dla ITP, choć ze znanymi motywami literackimi (Faust, Ifigenia). Niedawno ksiądz Lach porwał się na operę rockową Prorock. I nie uwierzycie – wszystko tam jest profesjonalne: dobry ruch sceniczny, mocne głosy, dykcja, wyraziste postaci. A zarazem ani na moment nie gubimy sensu.
A jednak na to ostatnie przedstawienie jechałem do Lublina z obawą. Ksiądz Lach wystawia zwykle duże widowiska, aby zatrudnić cały zespół i wychowawczo unikać gwiazdorstwa. A tu dał sztukę na dwie osoby, wielkie wyzwanie dla młodych aktorów. Co więcej, porwał się na Oskara i Różę według głośnej powieści Erica-Emmanuela Schmitta. Opowieść o umierającym na białaczkę dziesięciolatku Oskarze, który pisze w szpitalu listy do Pana Boga, łatwo zmienić w wyciskacz łez. Sam się wzruszam w teatrze, ale buntuję się przeciw emocjonalnym szantażom.
Mógłbym zadawać pytania i pisarzowi, i autorowi adaptacji, księdzu Lachowi. Czy nie za łatwo uciekli w emocje, gdy przyszło rozmawiać o pogodzeniu wiary z cierpieniem, irracjonalnym i bez nadziei. Mógłbym spytać o to nawet Jana Filipa grającego Oskara. Oboje z Martyną Sabak (wolontariuszka Róża) stworzyli skądinąd arcynaturalne – nie zawaham się napisać – kreacje. Spytałem pana Janka, czy tylko to grał. – Tego nie da się zrobić bez osobistego stosunku – odparł, nie całkiem po aktorsku.
Uciekli w emocje – czy na pewno? Niech odpowiedzią będą reakcje w większości młodej publiki w salce na KUL: ściszone, jak sama inscenizacja, ale pełne euforii. Wszyscy na koniec wstaliśmy. To się rzadko zdarza w zawodowym teatrze. Od takiej opowieści, podanej bez cienia przesady czy kiczu, stajemy się lepsi. Teatr może być za dobrem? ITP jest za nim zawsze. Może to ważniejsze od filozoficznej debaty? A może i na nią będziemy lepiej przygotowani?
Salezjanin Mariusz Lach unika gadania po próżnicy. I w czasach, kiedy tyle mówi się o księżach, jest jak latarnia. Dla mnie też.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki