Za każdym razem, gdy ksiądz porzuca kapłaństwo, rodzi się wiele pytań. Dotyczą nie tylko bezpośrednich przyczyn konkretnego przypadku, ale również sięgają głębiej i szerzej, dotykając m.in. kwestii formacji i odpowiedzialności.
Większość takich zdarzeń odbywa się bez wielkiego szumu, duchowni porzucający sutannę po prostu znikają ze świątyń i plebanii, unikając rozgłosu próbują na nowo ułożyć sobie, a także innym ludziom, życie. To są trudne chwile dla nich samych, dla tych, którzy w całą sytuację są zaangażowani, także dla rodzin duchownych, którzy decydują się na tak drastyczny krok, dla ich rodziców, rodzeństwa, krewnych. Oni także stają wobec ważnych pytań, wśród których sprawa odpowiedzialności ma ogromne znaczenie. Ksiądz nie jest samotną wyspą. Ksiądz jest człowiekiem funkcjonującym w różnych relacjach wśród innych ludzi, zarówno duchownych, jak i świeckich, blisko związanych i tych utrzymujących dystans. To rodzi odpowiedzialność. Nie tylko za człowieka, ale także za Kościół, za wspólnotę. Duchowny jest odpowiedzialny za powierzonych mu wiernych. A jak to wygląda w drugą stronę?
Gdy wstąpiłem do seminarium, bardzo szybko odkryłem, że nie tylko proboszcz, wikarzy, moi najbliżsi interesują się moimi przygotowaniami do przyjęcia sakramentu święceń. Okazało się, że nowy kleryk jest przedmiotem zainteresowania bardzo wielu parafian. To nie była ciekawość, lecz wynikająca z miłości i poczucia odpowiedzialności troska, znajdująca wyraz w bardzo różnych formach. Troska o mnie i troska o to, jakim będę księdzem. O to, czy w ogóle nadaję się na kapłana. Nie od razu zrozumiałem, że w rozpoznaniu mojego powołania uczestniczą także wierni mojej rodzinnej parafii. Że to jest ich prawo i ich obowiązek. Że mogą nie tylko widzieć, wiedzieć, ale również napomnieć mnie i poinformować proboszcza albo przełożonych seminaryjnych.
To praktyczny wymiar tego, o czym mówi Dekret o formacji kapłańskiej Optatam Totius Soboru Watykańskiego II. Już w pierwszych akapitach tego dokumentu ojcowie soborowi stwierdzili: „Obowiązek budzenia powołań ciąży na całej społeczności chrześcijańskiej, która winna spełniać go przede wszystkim przez życie w pełni chrześcijańskie”. Nieco dalej dodali, że aktywny współudział całego ludu Bożego w budzeniu powołań odpowiada działaniu Bożej Opatrzności. Wydana w sierpniu 1997 r. Instrukcja o niektórych kwestiach dotyczących współpracy wiernych świeckich w ministerialnej posłudze kapłanów dodaje: „Wszyscy wierni powinni wywiązywać się z tej wspólnej odpowiedzialności przez coraz wierniejsze naśladowanie Jezusa Chrystusa, które dopomoże osobom powołanym w przyjęciu wezwania, przezwyciężając obojętność środowiska, zwłaszcza w społeczeństwach najbardziej zmaterializowanych”.
Byłem kiedyś świadkiem smutnej rozmowy między proboszczem a dwoma parafiankami. Chodziło o księdza, który odszedł z kobietą, mając już dwoje dzieci. „Ja dawno wiedziałam, że z niego nie będzie dobry ksiądz. Przecież widziałam, co robił, gdy przyjeżdżał z seminarium do domu” – podzieliła się refleksją jedna z parafianek. „A powiedziałaś o tym proboszczowi?” – zapytała druga. Odpowiedź zabrzmiała zaskakująco: „Jakże to? Miałam skarżyć na przyszłego księdza? Nie chciałam mu zaszkodzić”.
W 2014 r. niektóre medialne nagłówki krzyczały, że papież Franciszek zachęca do „donosicielstwa na księży”. W homilii wygłoszonej w Domu św. Marty namawiał wiernych, aby informowali przełożonych o przypadkach zgorszenia dawanego przez księży, nie kryjąc, że to wymaga odwagi. Życie pokazuje, że ta odwaga niejednokrotnie potrzebna jest również w odniesieniu do alumnów, kleryków, a także tych, którzy weszli na drogę rozpoznania powołania do życia konsekrowanego.
Odejście każdego kapłana, niezależnie od powodów, dla których porzuca służbę Bogu i ludziom, jest dramatem i nieszczęściem, raną dla Kościoła. Nie zawsze da się temu zapobiec. Ale czasami jest to możliwe już na bardzo wczesnym etapie. Warto o tym pamiętać.