Rzym, 8 października 2003 r. „Jestem Stanisław Dziwisz i dzwonię z polecenia Santo Padre, który kazał pozdrowić i podziękować” – usłyszał zszokowany niemiecki dziennikarz Paul Badde. Podziękowanie Jana Pawła II dotyczyło artykułu zatytułowanego: „Jego testament”, opublikowanego przez Niemca po wizycie papieża w Pompejach. Tym testamentem, który Badde trafnie odczytał, był różaniec.
Pompeje x 2
Jan Paweł II był dwukrotnie jako papież w Pompejach. Pierwszy raz w 1979 r., gdy dziękował za wybór na Stolicę Piotrową, drugi – rok przed śmiercią, kiedy powoli żegnał się z wiernymi. Ostatnia wizyta związana była z zakończeniem Roku Różańca, ogłoszonego w październiku 2002 r. listem Rosarium Virginis Mariae o Różańcu Świętym. Już mocno schorowany, siedzący na wózku papież odmówił przed bazyliką Matki Bożej Różańcowej w intencji pokoju tajemnice światła, które wprowadził wspomnianym listem. Badde pisze, że „niebo otwarło się nad miastem pogrążonym w jesiennej słocie podczas pierwszej, wspólnej modlitwy z wiernymi, do której dołączonych zostało pięć nowych tajemnic”. Tajemnic, których jakby brakowało w mozaice różańcowych scen z życia Jezusa. I to właśnie w tych scenach tkwi sekret modlitwy i odpowiedź na pytanie, o co w różańcu chodzi.
Postaw się obok żłóbka Jezusa
Kontemplacja kojarzy nam się ze stanami mistycznymi, zarezerwowanymi dla nielicznych. Na pewnym jednak poziomie jest dostępna dla wszystkich. Wierzymy, że wpatrując się w Chrystusa, upodabniamy się do Niego – zaczynamy myśleć jak On, widzieć jak On, czuć jak On, postępować jak On. Bł. Bartłomiej Longo, nazywany Apostołem Różańca, którego ciało spoczywa w szklanej trumnie w krypcie pod bazyliką, napisał: „Jak dwóch przyjaciół, którzy często razem przestają, zazwyczaj upodabnia się również w obyczajach, tak też my, prowadząc serdeczne rozmowy z Jezusem i Maryją przez medytowanie tajemnic różańca (…) możemy (…) stać się do Nich podobni”.
Przyglądanie się wydarzeniom z życia Jezusa to właśnie kontemplacja. Jan Paweł II w liście o różańcu zachęca, by na początku tej modlitwy otworzyć Biblię i przeczytać tekst, który mówi o danym wydarzeniu i na nim w ciszy skupić swoją uwagę. Jak to wygląda w praktyce? Św. Ignacy Loyola zachęcał, by przenieść się w konkretne sceny z Ewangelii, ale w taki sposób, by nie być zewnętrznym obserwatorem, ale ich uczestnikiem. Chodzi o to, by „postawić siebie” w danej scenie: w Betlejem, gdy Pan Jezus się rodzi; nad Jeziorem Galilejskim, gdy uzdrawia i naucza; w Ogrodzie Oliwnym, gdzie poci się krwawym potem; na Golgocie, gdy umiera. I wówczas obserwować – jak wyglądają osoby uczestniczące w danym wydarzeniu, jakie gesty wykonują, co i jak mówią. Przykładowo w kontekście kontemplacji o narodzeniu Pana Jezusa św. Ignacy zachęca, by zobaczyć jak Święta Rodzina wyrusza z Nazaretu: Maryję w dziewiątym miesiącu ciąży, siedzącą na oślicy, obok Józefa, idących do Betlejem. Mamy wtedy „widzieć drogę z Nazaretu do Betlejem, przypatrując się jej, jak jest długa, jak szeroka, czy idzie ta droga po równinie, czy przez doliny i wzgórza”. Podobnie przyglądać się Grocie Narodzenia: „czy jest obszerna, czy szczupła, czy niska, czy wysoka, i jak jest urządzona”. Jednocześnie patrzeć na Maryję, Józefa i Dzieciątko Jezus po Jego narodzeniu. Samemu zaś stać się służącym, który pokornie pomaga we wszelkich potrzebach. Nie chodzi zatem o rozważania teologiczne, wysiłek intelektu, ale wspominanie tamtych wydarzeń, wyobrażenie ich sobie, umiejscowienie siebie tam. Polski jezuita Józef Augustyn powiedział, że dzięki kontemplacji możemy Jezusa „widzieć naszymi ludzkimi oczyma, słyszeć naszymi ludzkimi uszami, dotykać naszymi rękoma. Możemy Go poznawać wszystkimi ludzkimi zmysłami”.
Chodzi o Jezusa
Słowa „Zdrowaś Maryjo” same w sobie mają głęboką treść, którą można rozważać. Jednocześnie odmawiając różaniec, można tak się zamyślić, zapatrzyć w daną scenę, że niejako „wyłączamy się” z koncentracji na recytowaniu modlitwy, ale sercem jesteśmy cały czas przy Bogu. Serce modli się, chociaż nie jest świadome wszystkiego, co zostaje wypowiadane ustami. Poza tym w kontekście danej sceny mogą w nas rodzić się słowa modlitwy – uwielbiam, dziękuję, proszę – i to przy jednoczesnym odmawianiu słów Pozdrowienia Anielskiego.
Siłą różańca jest to, że obserwujemy Ewangelię i „uczymy się” Chrystusa nie sami, ale razem z Maryją. „Odmawiać różaniec to nic innego, jak kontemplować z Maryją oblicze Chrystusa” (Jan Paweł II). Nikt nie zna lepiej i nie kocha bardziej Jezusa niż Jego Matka. W tym znaczeniu różaniec jest z jednej strony modlitwą chrystologiczną – co znaczy, że w centrum jest Pan Jezus, ale z drugiej strony ma charakter maryjny. Matka Boża nie jest celem naszych modlitw, choć modlimy się razem z Nią i przez Nią. Zawsze chodzi o Jezusa.
Najgorszy różaniec
Modlitwa na różańcu wymaga skupienia, co pozwala uniknąć pułapki tego, co nazywamy czasem „klepaniem” modlitwy. W adhortacji Marialis cultus bł. Paweł VI pisał, że oderwanie różańca od kontemplacji grozi niebezpieczeństwem, że stanie się on „bezmyślnym powtarzaniem formuł”. Przypomniał słowa Chrystusa: „Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani” (Mt 6, 7). „Różaniec z natury swej wymaga odmawiania w rytmie spokojnej modlitwy i powolnej refleksji” – dopowiada Paweł VI.
Czy to jednak oznacza, że nie można odmawiać różańca w warunkach, które nie sprzyjają skupieniu? Na przykład podczas jazdy samochodem, tramwajem, stojąc w kolejce do kasy w sklepie? Można. Jeśli będziemy czekać na idealne warunki, to możemy się nie doczekać. Bo – wedle powiedzenia – najgorszy różaniec to nie ten odmówiony bez odpowiedniego skupienia, ale ten nieodmówiony w ogóle.
Różaniec pulsujący życiem
Wydaje się zatem jakby pytanie o to, co mamy robić podczas modlitwy na różańcu jest rozstrzygnięte – chodzi o to, by skupić się na życiu Chrystusa, a nie na swoich sprawach czy bliskich. Tak jednak do końca nie jest. Można połączyć jedno i drugie. Jan Paweł II dwa tygodnie po wyborze powiedział: „Równocześnie w te same dziesiątki różańca serce nasze może wprowadzić wszystkie sprawy, które składają się na życie człowieka, rodziny, narodu, Kościoła, ludzkości. Sprawy osobiste, sprawy naszych bliźnich, zwłaszcza tych, którzy nam są najbliżsi, tych, o których najbardziej się troszczymy. W ten sposób ta prosta modlitwa różańcowa pulsuje niejako życiem ludzkim”. Ważne jest zatem, by mieć intencję, w której odmawiamy różaniec i w ten sposób obejmować tą modlitwą całe swoje życie. Możemy też dostosować to, co przeżywamy, do danej tajemnicy. Podział tajemnic różańca na poszczególne dni tygodnia jest zachętą, ale nie sztywną zasadą. Co więcej – nie musimy się do nich ograniczać, ale możemy modlić się „swoimi” tajemnicami, w zależności od danej sytuacji życiowej. Na przykład w momencie trudności mogę wspomnieć scenę burzy na jeziorze, a przed spowiedzią rozważyć gorzki płacz św. Piotra po zdradzie Jezusa i jego późniejszą rozmowę z Mistrzem nad Jeziorem Galilejskim.
*
Wiele razy słyszeliśmy już, że jako Polacy Jana Pawła II chętnie słuchamy, ale nie robimy tego, co mówił. Papież kochał różaniec i gdzie tylko mógł zachęcał do jego odmawiania. To jest jego testament, który trafnie wychwycił Paul Badde. We wspomnianym artykule napisał: „Czy ta podróż Jana Pawła II jest już ostatnią? Tego nikt nie wie. Pewne jest jedynie to, że papież pozostawia różaniec jako swój testament. Pozostanie po nim, jako jego ulubiona modlitwa. Za 500 lat bowiem Związek Radziecki i jego rozpad stanie się odległym wspomnieniem, podobnie jak dziś patrzymy na najazdy Mongołów. Nawet ogromny udział papieża w oswobodzeniu ponad połowy świata z jarzma totalitaryzmu będzie wtedy tylko historią. A rozszerzony różaniec nadal będą odmawiały niezliczone usta i serca”.
Św. Jan Paweł II
Z listu Rosarium Virginis Mariae o Różańcu Świętym
„Przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce” (Mt 17, 2). Ewangeliczną scenę przemienienia Chrystusa, w której trzej apostołowie, Piotr, Jakub i Jan, zdają się jakby porwani pięknem Odkupiciela, można przyjąć za ikonę chrześcijańskiej kontemplacji. Utkwić wzrok w Chrystusowym obliczu, rozpoznać Jego tajemnicę w zwyczajnej, bolesnej drodze Jego człowieczeństwa, aż ujrzy się Boski blask, objawiony ostatecznie w Zmartwychwstałym, zasiadającym w chwale po prawicy Ojca, to zadanie każdego ucznia Chrystusa, a zatem i nasze zadanie. (…)
Maryja jest niedoścignionym wzorem kontemplacji Chrystusa. Oblicze Syna należy do Niej ze szczególnego tytułu. To w Jej łonie ukształtowało się, biorąc od Niej również ludzkie podobieństwo, które wskazuje na jeszcze większą z pewnością bliskość duchową. Nikt nie oddawał się równie pilnie kontemplowaniu Chrystusowego oblicza jak Maryja. Oczy Jej Serca skupiły się w jakiś sposób na Nim już w chwili Zwiastowania, gdy Go poczęła za sprawą Ducha Świętego; w następnych miesiącach zaczęła odczuwać Jego obecność i domyślać się Jego rysów. Kiedy wreszcie wydała Go na świat w Betlejem, również Jej oczy cielesne spoglądały czule na oblicze Syna, którego „owinęła w pieluszki i położyła w żłobie” (Łk 2, 7).
Odtąd Jej spojrzenie, zawsze pełne adorującego zadziwienia, już nigdy się od Niego nie odwróci. Czasem będzie spojrzeniem pytającym, jak po Jego zaginięciu w świątyni: „Synu, czemuś nam to uczynił?” (Łk 2, 48); będzie to zarazem zawsze spojrzenie przenikliwe, zdolne do czytania w głębi duszy Jezusa, aż do pojmowania Jego ukrytych uczuć i odgadywania Jego decyzji, tak jak w Kanie (por. J 2, 5). Kiedy indziej będzie spojrzeniem pełnym bólu, zwłaszcza pod krzyżem, gdzie będzie to jeszcze w pewnym sensie spojrzenie 'rodzącej', skoro Maryja nie ograniczy się tylko do współudziału w męce i śmierci Jednorodzonego, ale przyjmie nowego syna powierzonego Jej w osobie umiłowanego ucznia (por. J 19, 26–27). W wielkanocny poranek będzie to spojrzenie rozpromienione radością Zmartwychwstania, a wreszcie w dniu Pięćdziesiątnicy spojrzenie rozpalone wylaniem Ducha (por. Dz 1, 14).